"Laura", reż. Otto Perminger [usa,
1944]. Śledztwo w sprawie zabójstwa Laury prowadzi typowo jankeski
detektyw, brakuje mu tylko gumy do żucia. Była to przebojowa, urokliwa
dziewczyna, roztaczająca wokół sienie czar i pociągająca mężczyzn.
Jednym z nich jest dystyngowany dziennikarz Waldo Lydecker. Bierze on
dziewczynę pod swoje opiekuńcze skrzydła, zaprzyjaźnia się z nią i
pomaga jej w karierze, wprowadza w towarzystwo, doradza. Kiedy Laura
zostaje zamordowana postanawia wraz z detektywem McPersonem rozwiązać
zagadkę. Film Premingera nieustannie zwodzi widza, niemal aż do
ostatnich minut nie wiadomo, kto zabił, a w połowie filmu mamy taki
suspens, że aż zapiera dech w piersi. Pomysłowy, sprawny pod względem
narracji i gry aktorskiej noir. Kiedy Lydecker przybliża McPhersonowi
fakty z życia Laury, w filmie pojawia się retrospekcja i żywa Laura i
przestajemy się dziwić, dlaczego Lydecker postanowił się nią
zaopiekować. Więcej nawet, bo jego opowiadania o Laurze sprawiły, że sam
detektyw McPherson zaczyna ulegać czarowi osoby, której śmierć stara
się rozwiązać! Podejrzenia wciąż padają na kogoś innego i krążą nad
potencjalnymi przestępcami niczym sępy, a McPherson prowadzi z nimi
przebiegłą grę, samemu myląc tropy i celowo zacierając ślady.
A tak zupełnie na marginesie: oglądając ten film, a dokładnie oglądając
sekwencję, w której taksówka zatrzymuje się przy krawężniku, z samochodu
wychodzą McPherson i Lydecker i kamera zaczyna w powietrzu płynąć za
nimi, zacząłem zastanawiać się, jak wyglądałby pod względem technicznym
polski film wyprodukowany w 1944 rok? Niestety, to pytanie nigdy nie
znajdzie odpowiedzi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz