niedziela, 30 maja 2010

73. "Uciec!"









"Lu cheng" albo "Passages", reż. Yang Chao (Chiny 2004). Chen (Le Geng) i jego dziewczyna Xiaoping (Jieping Chang) po oblanych egzaminach na uniwersytet postanawiają nie wracać do rodzinnego miasteczka, ale szukać szczęścia gdzie indziej. Pieniądze otrzymane od rodziców inwestują najpierw w interes związany z tajemniczymi grzybkami, które mają być sensacją medycyny naturalnej. Kiedy okazuje się, że zostali oszukani, próbują odzyskać pieniądze w inny sposób. I znów ktoś wykorzystuje ich naiwność. Choć zostają bez grosza, postanawiają zrobić wszystko, byle nie wracać do domu. Film nagrodzony Złota Kamerą na festiwalu w Cannes w 2004 roku.
Senne, zjawiskowe kino drogi. Akcja próbuje się od czasu do czasu wykluć z jakiejś twardej skorupy, jednak na ekranie dzieje się niewiele. Pozornie oczywiście, gdyż przypadkowe migawki z podróży po Chinach o własnych nogach stanowia asumpt do ukazania bohaterów w chwili, gdy zaczynaja dostrzegać dzielące ich rzeczy, których nie potrafią przezwyciężyć. Chen, mimo że kocha Xiaoping, nie jest w stanie poswięcić dla niej stabilnego życia. Dla niego podróż jest początkowo poświęceniem zmueniającym się nieuchronnie w udrękę. Dla dziewczyny ucieczka jest wyzwoleniem od dotychczasowego życia. Yang Chao pieknie skonstruował ten nudnawy z pozoru film, który jednak potrafi urzec swoja poetycznością, sennością wiejskich krajobrazów przywodzących na myśl najlepsze wiersze Czechowicza, trzeba tylko umiejętnie się na niego otworzyć, podejść bez uprzedzeń. Jest to film o niemozliwości. I jest to film o oddalaniu się. Ten film jest także o doświadzceniu. o pojmowaniu życia, o więzi między dwojgiem bliskich pozornie ludzi. jest to w końcu film o krajobrazach, miasteczkach, pejzażach, drogach, rzekach, mostach... Utrzymany jest w zimnych barwach, czędso przeważa mrok, sporo jest scen rozgrywających się w nocy. Mamy do czynienia z kinem prawdziwie sensualnym, klimatycznym, o specyficznej narracji. Kino to stawia zdecydowanie na nsstrój i wywołuje niepokój nie tylko egzystencjalny (epizod z gangsterem a zaraz potem z człowiekiem na moscie). I co równie ważne ten film zmusił tak bezmyslnego jak ja człowieka do refleksji.

czwartek, 27 maja 2010

72. "Deszcz" (2001)















"Rain", reż. Christine Jeffs (Nowa Zelandia, 2001). Trzynastolatka Janey spędza z młodszym braciszkiem i z rodzicami wakacje w domku letniskowym położonym nad samym morzem. Czas płynie na pływaniu i wieczornych imprezach. Podczas jednej z nich Janey odkrywa, że jej matka (Kate) ma romans z zaprzyjaźnionym fotografem Cady'ym.
Absolutnymi atutami filmu, które wysuwają się na pierwszy plan są prze-pię-kne zdjęcia (zachęcam do obejrzenia zwiastuna na filmwebie) oraz muzyka. Surowość tych dwóch elementów (szczególnie kolorystyka fotografii i minorowe dźwięki) idealnie pomagają przedstawić temat filmu Christiny Jeffs, czyli rozpadu ludzkich więzi. Radosne chwile spędzone wieczorami wśród znajomych przy dźwiękach latynoskiej muzyki jedynie podkreślają odkryta prawdę i uczucia, jakie musiały zawładnąć Janey. Film jest spokojny, senny i zimny, jak zimne i pozornie spokojne są relacje między bohaterami. Historia jest poruszająca i przejmująca na szczęście nie w stylu hollywoodzkim (w razie czego ostrzegam, że to nie lukier, cukier i inne sentymentalizmy). Film posiada zakończenie, które widz musi sobie sam dopowiedzieć i to jest także w nim piękne.

71. "Dom zły" (2009)















"Dom zły", reż. Wojciech Smarzowski (Polska, 2009). Środoń po śmierci żony sprzedaje wszystko i wyrusza do PGR-u w Bieszczadach rozpocząć nowe życie. Zatrzymuje się w domu Dziabasa, gdzie z gospodarzem do późnej nocy urządzają libację. Kończy się ona tragicznie. Równolegle do przedstawianych wydarzeń z przeszłości, Smarzowski ukazuje wizję lokalną, która kończy się dla Środonia jeszcze gorzej, niż owa fatalna w skutki noc spędzona z Dziabasem i jego żoną.
Dobre, solidne kino. Realia PRL-u są kluczem do zrozumienia filmu, ponieważ film Smarzowskiego o nich właśnie opowiada, to jest ów tytułowy dom. Stąd równoległe prowadzenie wątków,. dlatego Mróz umiera i odnoszę wrażenie, że Środonia wypuszczono dlatego, aby go wrobić w to zabójstwo (kamera milicyjna nakręciła Środonia pochylonego nad zwłokami Mroza). Cała akcja prowadziła do uprawdopodobnienia zlikwidowania stawiającego opór milicjanta. Nasz poprzedni ustrój został przedstawiony wiarygodnie, bo tak właśnie wyglądało w nim życie, pełne wódy, beznadziei, kombinacji, układów itd. Zagęszczenie wszystkich wątków w obrębie jednego filmu było konieczne, bo one wszystkie niczym poukładana mozaika, składają się na całość metaforycznego "Domu złego". Odnoszę wrażenie, że Mróz ubrany w futrzaną milicyjną czapkę przypominał Charlesa Bronsona, zaś sceneria całości i ciężarna milicjantka przywołała mi na myśl "Fargo" i "Spiralę zbrodni" Chabrole'a. Być może aluzji w filmie Smarzowskiego jest więcej. Świetne zdjęcia, dobry montaż i rewelacyjna, przeszywająca na wylot muzyka (oszczędna wprawdzie, jednak nie sposób jej nie zauważyć). Hehe, świetnie został wykorzystany w filmie utwór Dezertera "Spytaj milicjanta"! Zresztą piosenki "z epoki" też nieźle dobrane widać, że Smarzowski podobnie jak Lech Majewski w "Wojaczku" nakreślił realia z pomocą piosenki. "Dom zły" to kolejny po "Winie truskawkowym" film, którego akcja rozgrywa się w Bieszczadach. W sumie jest to film o systemie, nie o ludziach, to znaczy postaci działają w nim naciskani przez system, który wypaczał ludzi. I to jest pokazane jak na dłoni: ludzie może nie są wyłącznie źli, tylko, że złymi uczynił ich system.