czwartek, 30 marca 2017

Raymond Chandler "Wysokie okno"

Miasto Los Angeles kojarzy się z ciepłem, jasnym bezchmurnym niebem, ze słonecznymi promieniami, które rozświetlają ulice pogodnym blaskiem. Promienie słońca to synonim radości i pogody ducha, gdyż wprawiają w dobry nastrój. Miasto Los Angeles kojarzy się z wakacyjną atmosferą, beztroską, zamożnością, powodzeniem. Tak kojarzy się Miasto Aniołów w stereotypach, jednakże w książkach Raymonda Chandlera miasto podlega przeobrażeniu, uwalniając się od stereotypów. Kiedy sięgacie po jego książki, możecie zapomnieć o jasnym pogodnym świecie, wkroczycie bowiem w strefę głębokiego mroku. I nawet jeśli akcja rozgrywa się w środku upalnego lata, mrok będzie najbardziej odczuwalnym wrażeniem. I nie uwolnicie się od tego mroku, nie uciekniecie przed nim, ponieważ dotkniecie tajemnicy mroku ludzkiej duszy.

Czy możliwa jest nadinterpretacja książki, której fabuła dotyczy próby wyjaśnienia jakiejś zagadki przez prywatnego detektywa? Czy nie należy zadowolić się jedynie wartką i zmienną akcją powieści, zamiast dodawać jej sensów i znaczeń, których prawdopodobnie w niej nie ma, a jeżeli nawet są, nie były świadomym zamiarem autora? Ale skoro autor świadomie założył, że tematem jego książki - czemu nie da się zaprzeczyć - będzie w uproszczeniu walka dobra ze złem, to czy rozważania na temat tej odwiecznej opozycji mogą być traktowane jako nadinterpretacja?

Philip Marlowe, prywatny detektyw z Los Angeles, otrzymuje zlecenie odzyskania drogocennej monety. Sprawa ma być prosta i przeprowadzona dyskretnie. Poszlaki wiodą do synowej właścicielki rzadkiej wczesno-amerykańskiej monety odlanej ze złota. Marlowe zabiera się za robotę. Początek książki jest charakterystyczny dla Chandlera. Niezamożny, ale przede wszystkim niezależny Marlowe wkracza w świat luksusu do domu pani Murdock. Następuje zestawienie odmiennych światów, nie zderzenie, ale sugestia na pewno świadoma i oczywista. Czytając książki Chandlera zawsze miałem wrażenie, ze autor, oprócz samej kryminalnej fabuły, opisuje także skrawek rzeczywistości. Oddawanie realiów jest wręcz ewidentne, Padają nazwy ulic, nazwy sklepów, marki samochodów, papierosów. Czytelnik ma nieodparte poczucie, ze znajduje się na ulicy Los Angeles albo Pasadeny. "Skręciłem w trzecią przecznicę od Bulwaru Zachodzącego Słońca".

Książka Chandlera - zresztą nie tylko ta - to przede wszystkim dialogi. Pisana jest w pierwszej osobie liczby pojedynczej, narratorem jest główny bohater, Philip Marlowe. Dialogi są przede wszystkim wyrazem stosunku ludzi względem siebie. Można rzec, że w książkach Chandlera, chociaż i to oczywiście ma miejsce, pojedynki na pięści i strzały z broni palnej stanowią niewielki procent w stosunku do szermierki słownej. Ta stanowi największa wartość prozy Chandlera. Marlowe odznacza się ostrym słowem, lubi ironię i nie stroni od żartobliwych uwag. Obecnie - moim zdaniem - Jo Nesbø wzoruje swojego Harry Hole'a na postaci Marlowe'a - dla mnie szczytny to wzór. Wspomniana na wstępie opozycja zła i dobra na pewno przejawia się w tych licznych dialogach, ale nie można mówić o jasnym rozróżnieniu. Marlowe to detektyw z zasadami, nieprzekupny, ale nie waha się użyć przekupstwa w celu uzyskania informacji. W razie potrzeby jego pięść trafi, wyrzucona ze sporą siłą, w podbródek bądź w nos oponenta. Sam zresztą tez zbiera razy. Raz na wozie, raz pod. Badając półświatek Los Angeles, Marlowe trafia czasem na zagubione dusze i kiedy tylko może, niesie im pomoc (tak jest w "Wysokim oknie"). Dla Marlowe'a dobro jest celem nadrzędnym, inaczej nie wykonywałby swego zawodu, jednak jest w pełni świadomy wymieszania dobra ze złem, zła z dobrem. Nic nie istnieje w czystej formie, przynajmniej nie tu, na ulicach Miasta Aniołów.

Książkę Chandlera można nazwać symfonią mrocznego miasta. Można nazwać rozprawą o wartościach. Można też o niej mówić jako o świadectwie swoich czasów, o obyczajach i moralności. Ale jest to przede wszystkim świetny kryminał z krwistym głównym bohaterem w głównej roli, który rozwiązuje z pozoru łatwe zagadki, wiodące go w meandry głębokiego mroku pozornie słonecznego miasta, Zagadki te zawsze wiodą go do czegoś ukrytego za nimi, do zbrodni i nikczemności. Śmiało można powiedzieć, że struktura książek Chandlera jest szkatułkowa; odkrywając jedną tajemnicę, okazuje się że za nią znajduje się następna. A za następna jeszcze jedna. To naprawdę wyborna lektura. Nie pisałem jeszcze o tym? W takim razie piszę to teraz. Wybaczcie tę zmyłkę na początku recenzji o nadinterpretacji, ale i tak w końcu dotarłem do sedna: bardzo dobry kryminał.



środa, 29 marca 2017

Tomasz Mann "Czarodziejska góra"

O "Czarodziejskiej górze", szczytowym obok "Doktora Faustusa" dziele Tomasza Manna napisano już wszystko, że metafora, że obraz Europy przed wybuchem I Wojny Światowej, że ścieranie się idei, że otępienie, marazm, beztroskie życie pozbawione poczucia zagrożenia toczące się tuż nad krawędzią przepaści. Cokolwiek  więc napiszę o tej książce, będzie to wyłącznie powieleniem, powtórzeniem tego co od lat jest już znane, przeanalizowane, przedyskutowane, opisane. Zdaję sobie równocześnie sprawę z tego, że książka Manna, tak zresztą dzieje się obecnie z większością klasyki, jest pomijana przez współczesnego Czytelnika. Celowo używam tak ogólnego określenia ze względu na wyjątki od reguły; wierzę, bowiem, że istnieją podobni do mnie miłośnicy tej książki, którzy od czasu do czasu powracają do opisanego w niej przedwojennego świata lasek, meloników i pojedynków. na pewno też są i tacy, którzy wbrew wszystkiemu (patynie czasu, zakwalifikowania książki do klasyki) mają zamiar przeczytać "Czarodziejską górę". Pozbywam się więc kompleksów i zaczynam swa opowieść nie dbając o to,  jak bardzo będzie wtórna, skupiam się raczej na zachęceniu do sięgnięcia po nią.

W powieści jednym z głównych motywów jest upływ czasu oraz jego nieuchronność. Doczytać trzeba do zakończenia drugiego tomu, żeby dowiedzieć się, kiedy akcja powieści ma swój początek. Młody człowiek o nazwisku Hans Castorp wybiera się do sanatorium Berghof położonego w szwajcarskich Alpach (Davos) z zamiarem odwiedzenia leczącego się na płuca kuzyna Joachima. Jego zamiarem jest towarzyszyć kuzynowi przez trzy tygodnie, by po ich upływie powrócić do Hamburga i rozpocząć pracę inżyniera w stoczni. Gruźlica zdiagnozowana u Hansa Castropa uniemożliwia mu powrót do domu, zostaje więc w Berghofie i zaczyna kurację, która z biegiem czasu oddala go od wszelkich zajmujących go dotąd spraw. Jego sytuacja wraz z położeniem innych kuracjuszy przypomina zamknięcie pod szklanym kloszem, wyizolowanie. czas płynie odmiennym rytmem, powtarzają się zajęcia, zabiegi, posiłki, czas wolny, wykłady. Ta część powieści jest doskonałym opisem obyczajowości pierwszego dziesięciolecia XX wieku. Przy siedmiu stolikach w sali jadalnej zasiadają mieszkańcy sanatorium z całej Europy, różnią ich także pozycje społeczne i zawody, jednak wspólną cechą wszystkich jest bezradność wobec sytuacji, zgoda na swój los permanentnego pacjenta, usiłowanie w najróżniejsze - niezbyt wyszukane - sposoby zabijania czasu oraz wspomniana już izolacja. Eskapizm w najczystszej postaci.

Castorp jest młodzieńcem w stadium rozwoju wewnętrznego. Krystalizacja jego poglądów nie tylko nie dobiegła końca, ale jest w stanie raczkującym. Jego opieką duchową zajmuje się, korzystając z okazji, przebywający na kuracji włoski humanista Lodovico Settembrini, dostrzegając w młodzieńcu żyzne pole pod uprawę. Castorp i Settembrini wiodą długie dyskusje pobudzane naiwnymi stwierdzeniami Castorpa. Jest to pierwsze zetknięcie się młodzieńca z najszczytniejsza myślą Zachodniej cywilizacji. Filozof prawi o wewnętrznej wolności, o idei wyzwolenia narodów, przedstawia wzniosłą wizję braterstwa wszystkich krajów, mówi o ludziach (masonerii) pracujących nad pojednaniem ludów. Głównym dziełem ma być wielotomowa encyklopedia ujm,ujmująca cierpienie w kontekście kultury cywilizacji Zachodu. dzieło to ma pomóc w usunięciu cierpienia z ludzkiej egzystencji. Settembrini pracuje nad jednym z tomów encyklopedii. Postawa Castorpa nie jest tak jednoznaczna, jakiej życzyłby sobie włoski filozof. Castorp wprawdzie chłonie słowa Setetmbriniego, nie do końca jednak wszystko rozumie i nie ze wszystkim się zgadza. Sytuacja ta przypomina tę bardziej ogólną, w której większość społeczeństwa z obojętnością bądź wybiórczo przyjmowała myśl humanistyczną, zajęta swymi partykularnymi sprawami, krzątaniną na placach targowych, tanecznym pasowaniem w salonach i miłością, opium i morfiną dla ich serc. Hans Castorp także zajęty był swoimi sprawami. To kolejna cegła w murze, dzięki któremu powiększała się izolacja od świata rzeczywistego.

Cechą życia w Berghofie był brak obowiązków. Za miesięczną opłatę kuracjusze jedli, bawili się, palili cygara, flirtowali, potajemnie wymykali się na zabronione karty, nie mieli jednak zbytnich trosk. Oprócz tych, które sami sobie zaserwowali. Królowała inercja, niechęć do działania. Przywieziony przez Castorpa podręcznik "Ocean Steamships" F.E. Chadwicka (1891) pokrywał powoli kurz. Castorp starał się brać udział w życiu towarzyskim sanatorium, spacerował z Joachimem i Settembrinim, odbywał wycieczki, zaopatrywał się w ciepłe koce do leżakowania, słowem nic bardziej banalnego (no, może oprócz dysput z Włochem). Nie był pozbawiony śmiałości i zgodnie z obowiązującą etykietą zapoznawał innych kuracjuszy bądź pytał o nich swoich sąsiadów przy jadalnym stole. Nie był w stanie jednak w żaden sposób podejść i przedstawić się młodej Rosjance, Kławdii Chauchat. Platoniczna miłość Hansa do Kławdii przewija się przez lwią część pierwszego tomu powieści. Metaforycznie można uznać ten wątek jako ukazanie niezdolności do miłości w stojącej krok przed wojną Europie, miłości potraktowanej jako opozycję do nienawiści, której gejzery podskórnie kotłowały się już, sposobiąc się do wielkiego wybuchu. Sam Castorp, jako jednostka niezdolna do zrealizowania swych pragnień. stanowi kolejny przykład inercji charakteryzującej wiele niezdecydowanych i niepewnych tego kim są jednostek, które składają się potem na ogół, przenosząc do niego swego cechy indywidualne.  Castorp nie był osamotniony w swym skrywaniu uczuć; jego kuzyn Joachim także pałał podobnym uczuciem do Rosjanki Marusii. Miłość Hansa przysłania inne miłostki mające miejsce w sanatorium, Mann wspomina jednakże o jej przeróżnych odmianach.

Innym lejtmotywem "Czarodziejskiej góry" jest śmierć. Przerażająca jest obojętność na nią. Wprawdzie lekarze starają się wywozić ciała zmarłych pacjentów w czasie posiłków, aby żaden z kuracjuszy nie poczuł dyskomfortu w zetknięciu ze zmarłym, jednak przeraźliwość tkwiła zupełnie gdzieś indziej, a mianowicie w obojętności pacjentów wobec znikania ich towarzyszy przy stole. Przedstawiając ambiwalentne podejście do śmierci, Mann kreśli kolejny fragment szkicu na temat stanu zamrożenia i apatii poprzedzającej kataklizm. Podobnie ma się rzec ze stosunkiem do choroby. Pan Albin zwykł wymachiwać przy stole swoim rewolwerem, budząc tym popłoch wśród pań, oświadczając wszem i wobec swą decyzję o samobójstwie, kiedy choroba jego osiągnie stadium uniemożliwiające powrót do zdrowia. Pan Albin jest doskonałym przykładem stosunku zarówno do śmierci, jak też i do choroby, ze nie wspomnę o tym, czy było on zdolny do spełnienia swej zuchwałej obietnicy. Hans Castorp dostrzegał w cierpieniu i w chorobie jakąś niezrozumiałą dla Settembriniego szlachetność, niepojęty patos. Niezdolny do działania w sferze miłości, okazał się o dziwo aktywny w sferze śmierci. Postanowił bowiem obdarzać anonimowo kwiatami umierających, będących już w finalnym stadium, zamkniętych w swoich pokojach odizolowanych od zdrowszych pacjentów  w celu poprawienia ich nastroju. Postępowanie Hansa wywodziło się ze szlachetności jego serca, czyli z czystych altruistycznych powodów, ale także z owego pojmowania śmierci jako czegoś wzniosłego.

Kiedy Settembrini stwierdził, że kuracja w Berghofie nie da więcej żadnych rezultatów, nie mogąc w swoim stanie powrócić do Włoch, zamieszkał w Davos u krawca damskiego. Do tego samego domu wprowadził się jezuita Naphta. Posiada on odmienne poglądy od Setetmbriniego, jest - ujmując to w metaforę - sługą ciemnych mocy, równie rozumny co włoski filozof, stoi wobec niego  w opozycji. jest piewcą silnej reki, przeciwnikiem demokracji, radykałem opowiadającym się za wojną. Naphta i Settembrini rozpoczynają walkę o dusze Hansa Castorpa, mamiąc młodzieńca swymi zawsze logicznie uzasadnionymi, jednak mocno przeciwstawnymi poglądami. Chaos i zamęt. Kuszenie. Rozwidlenie dróg. Dwie postawy, jedna wywodząca się z humanistycznej wiary w człowieka, druga będąca odzwierciedleniem ciemnej średniowiecznej bezwzględności i wiernopoddaństwa symbolicznie walczą o duszę Hansa, podobnie jak ścierają się ze sobą w całej Europie. Chaos i zamęt, że powtórzę, bo cóż innego może wyniknąć z walczących ze sobą idei?

Mimo ogromnego ładunku filozoficznego zawartego w "Czarodziejskiej górze" oraz metaforycznego charakteru powieści, można ją także odczytać, jako opis pewnej choroby i relacja z pobytu w sanatorium. Można i tak, chociaż odszukiwanie znaczeń, znajdowanie postawionych znaków i tworzenie na ich podstawie syntezy jest na pewno pełniejsze i bardziej zajmujące. Warstwa fabularna jest jednak bardzo wciągająca, napisana w interesujący sposób i nie może być mowy o nudzie. Sama objętość powieści zawiera w sobie dużo więcej niż tych kilka zasadniczych poruszonych w niej problemów izolacji, alienacji, niezdolności do działania i miłości, Mann stworzył na tyle interesującego bohatera i osadził go w tak zróżnicowanym, mimo jego hermetyzmu, świecie, ze każda kolejna lektura odsłania przed czytelnikiem nowe perspektywy, niezauważone wcześniej szczegóły, zwraca uwagę na postaci, stawia ich w odmiennym świetle. Doświadczyłem tego niedawno osobiście, sięgając po "Czarodziejską górę", po długiej przerwie od ostatniego razu, kiedy czytałem tę książkę. Na pewno jeszcze do niej powrócę, bo wiem, ze jeszcze nie odkryłem jej wszystkich tajemnic, że ona nie otworzyła się przede mną do końca.


wtorek, 28 marca 2017

William Szekspir "Zimowa opowieść"

O delikatna ludzka naturo! O porywczy gniewie! O wy skrzywdzone niewiniątka! O zaprzepaszczona przyszłości! Jakże cofnąć czas? Jakimż to sposobem naprawić błędy? O, biada ci porywczy królu! O biada ci, zniesławiona królowo! O biada, po trzykroć biada tobie, o dziecię, coś ledwo oczami świat ujrzało, a już potępione! O biada ci synu zmuszony do dźwigania ciężaru ponad twe chłopięce siły! Biada, biada, biada!

"Zimowa opowieść" to jedna z ostatnich napisanych przez Szekspira sztuk datowana na 1611 rok, zakładałem więc, że otrzymam pełen aforystycznych wersów tekst napisany przez doświadczonego życiem autora (chociaż, gdy teraz o tym myślę - i liczę także - to w 1611 roku Szekspir był o dobrych klika lat młodszy ode mnie teraz), jednak tak się nie stało. Owszem, można znaleźć kilka błyskotliwych wierszy tak charakterystycznych dla wcześniejszych sztuk Szekspira, jednak ich ilość nie powala lub, pisząc inaczej, ich liczba pozostawia niedosyt. Ogólne prawdy wspólne wszystkim ludziom na temat ich natury zawarte są w wydarzeniach. Trudno też pisać o jednolitej formie sztuki. Pierwsze dwa akty to dramat, następne można nazwać satyrą, komedią, romansem. Sztuka napisana jest zarówno wierszem białym (najczęściej - tak jest przynajmniej w tłumaczeniu Włodzimierza Lewika) jak i rymowanym, sporo fragmentów to zwyczajna proza, którą wypowiadają się przede wszystkim przedstawiciele niskich stanów. Wrażenie synkretyzmu treściowo-formalnego jest ogromne i ktoś przyzwyczajony do nowatorskich tłumaczeń Barańczaka ma pełne prawo pokręcić nieco nosem pochylony nad lekturą. Nie jest to jednak problem aż tak ogromny, żeby tak dużo o nim pisać; widzę teraz, ze się nieco zapędziłem...

Od kiedy mężczyzna związał się z kobietą, czyli najprawdopodobniej od zarania dziejów, związek taki dawał parze oblubieńców zarówno przyjemności, rozkosze i ekscytacje jak też ciemne, dręczące emocje. Każda para na pewno przeżyła w różnym natężeniu i jedno, i drugie. Szekspir doskonale wiedział, że nie istnieje niczym zmącona szczęśliwość w małżeńskim pożyciu i to stanowi podłoże fabuły "Zimowej opowieści". Król Sycylii Leontes i król Bohemii Poliksenes (u Lewika jest Bohemia, u Barańczaka Czechy, taka znamienna różnica w podejściu do tłumaczenia) byli druhami i przyjaciółmi od najmłodszych lat. Podczas wizyty Poliksenesa u Leontesa, król Sycylii zaczyna podejrzewać swego przyjaciela o przyprawienie mu rogów. Popada w szaleńczą zazdrość i żaden logiczny argument, żadne zapewnienie, błaganie, poręczenie nie jest w stanie odwieść go od zamiaru ukarania brzemiennej żony oraz córki, która ta powija w wiezieniu. Zaślepienie, szaleństwo, szał, gniew prowadzący do wielu tragedii. Tak też często bywa w naszym współczesnym społeczeństwie, w którym poczucie własności i urażona duma wiodą prostą drogą do małych domowych dramatów. Czasem słusznie, czasem bezpodstawnie. Gniew nie zna rozsądku, jest czystym zaślepieniem.

Akcja trzeciego aktu rozpoczyna się piętnaście lat później, gdzieś w Bohemii, gdy porzucona na pastwę dzikich zwierząt córka Leontesa osiąga dojrzały wiek i czeka postrzyżyn. Łączące przeszłość i przyszłość zdarzenia przypominają klasyczne bajki, mamy bowiem motyw pozostawienia w lesie niemowlaka tak jak w lesie zostaje porzucona Królewna Śnieżka, oraz wychowywanie królewskiej dziewczynki przez Pasterza, co przypomina wychowywanie Śpiącej Królewny w domku w lesie przez trzy wróżki (Disney) lub nie spuszczającą jej z oka ochmistrzynię (Perrault, a za nim bracia Grimm). Ten akt ma charakter całkiem odmienny od poprzednich. Królują w nim humor, satyra, pojawia się także wątek romantyczny. Pierwsze dwa akty wikłają fabułę do granic możliwości, następne zaczynają rozwikływać poplątane losy bohaterów. Nie sposób pisać o dramacie Szekspira bez wyjawiania szczegółów fabuły, zamilczę więc w tym miejscu i albo kogoś już teraz zaciekawiłem, albo i nie, to zależy od czytelnika. W każdym razie żeby poznać losy królów i ich rodzin, nie ma innego sposobu, jak przeczytać "Zimowa opowieść" samemu.

Dodam od siebie tylko, że przesłanie książki jest tak samo synkretyczne, jak jego forma. Szekspir odbiera nadzieje i ja zwraca. Wprawia w szał bohatera i pozwala mu opamiętać się. Skazuje na śmierć i daruje życie. Zmusza do ostracyzmu i przyjmuje z powrotem wygnanych na swoje królewskie łono.Sztuka pełna emocji, brutalna początkowo, później śmieszna. Opisuje sytuacje uniwersalne, mimo przebrania w królewskie szaty, które żywotne są przez wszystkie wieki i raczej to się nigdy nie zmieni. Wystarczy zdjąć kostiumy i otrzymujemy współczesność.  To jest siła pisarstwa Szekspira. Dlatego tak wciąż powraca się do jego twórczości, bo każdy może znaleźć w niej odrobinę siebie samego i pośmiać się z własnych przywar lub szaleństw na cudzym przykładzie.

O moja naturo, którą z takim mozołem przezwyciężam! O moje manie i szaleństwa! O przywary, dla których wmawiam sobie, ze jestem kimś innym, by was zachować! O marny bezkostny człowieku! O człowieku ludzki!


sobota, 25 marca 2017

Wiesław Myśliwski "Traktat o łuskaniu fasoli"

Trudno napisać coś nowego o prozie Myśliwskiego, kiedy opisało się już przedtem trzy poprzednie książki. Tematyka jest podobna, ludzki los, stosunek do życia, apologia spraw błahych i zwyczajnych, wieś i wiejskie sprawy, dola-niedola, miłość, rodzina i tym podobne pojęcia, znane każdemu. każda z tych książka jest jednak w jakiś sposób inna, mimo iż każda z nich to gawęda-rzeka narratora. W "Traktacie o łuskaniu fasoli" pojawia się opozycja przypadku i przeznaczenia. jest też w tej książce domyślny słuchacz, bo we wcześniejszych opowieść toczyła się między opowiadającym a jego pamięcią. Mamy też często formę szkatułkową: narrator kupuje kapelusz i sprzedawca zaczyna snuć swą własną gawędę (rewelacyjny i mądry fragment). Zdumiewający i zaskakujący jest także monolog zamkniętego w toalecie mężczyzny, który wygłasza do własnego członka... Nie ma w tym jednak nic trywialnego, jest to raczej filozoficzna refleksja, taka jak cała proza Myśliwskiego.

Wiesław Myśliwski "Widnokrąg"

Życie człowieka ujęte wertykalnie, z wyznaczonym centrum, czyli "ja" podmiotu lirycznego, oraz całym otaczającym go światem, dalszymi i bliższymi okolicami egzystencji. Los, który przynosi wydarzenia, unosząc człowieka na swojej kapryśnej fali, poddając go licznym zmianom, rzadko pozwalając kształtować i decydować. Ludzie, którzy zapisali się w przeciągu wielu lat, zostali zapamiętani bardziej lub mniej, których portrety są wyraźniejsze bądź bardziej przymglone, którzy towarzyszyli albo zaledwie pojawiali się na krótką chwilę. Smak dzieciństwa, niezapomniany, towarzyszący przez lata, budzący się czasem dzięki pamięci, z pomocą fotografii. Powroty do przeszłości, do tego co zostało zapamiętane, tak silnie zapisane w pamięci, a teraz jest już inne, nie to sprzed lat. Zmiany, które zachodzą nieustannie i bezkompromisowo. Rodzina, jej linia i odgałęzienia, a każdy z jej członków nosi swój ciężar losu i zmaga się z nim z pomocą właściwej dla siebie postawy wynikającej z charakteru i swej recepty na życie. Miłość, która rodzi się raptownie, która obejmuje niespodziewanie mocnym uchwytem, która odmienia życie. Nieświadomość, opaczne postrzeganie ludzi i spraw. Przywiązanie. Kształtowanie się postrzegania ludzi, zmienność w sposobie myślenia o nich. Przeszłość, która podlega badaniu, przeszukiwania, analizie, procesom myślowym i uczuciom, a która decyduje (ale w jak wielkim stopniu i który z jej momentów bardziej od innych?) o teraźniejszości. To wszystko jest widnokręgiem, w którego centrum stoi bohater doskonałej powieści Wiesława Myśliwskiego, to wszystko składa się na filozoficzny obraz ludzkiej doli-niedoli, opisanej czasem z powagą, czasem z lekka ironią ("kto wybił oko Kruczkowi?"), a czasem z nostalgią, ale zawsze rzeczowo, z nogami na ziemi sandomierskiej, bądź na bruku sandomierskich uliczek i na kamieniach tamtejszych schodów. Piękna, doprawdy przepiękna książka.

Wiesław Myśliwski "Kamień na kamieniu"

To moje drugie spotkanie z prozą Myśliwskiego i znów jestem zachwycony. ""Kamień na kamieniu" to książka odmienna od "Pałacu", w mniejszym stopniu filozoficzna, chociaż równie wielowarstwowa, więc chyba jednak filozoficzna, ale w inny sposób. Motywem przewodnim książki jest budowanie rodzinnego grobowca, więc pośrednio śmierć, która skrada się na każdym kroku, wiec także jej przeciwieństwo - życie i wszystko co się na nie składa, radość, smutek, rodzina, samotność, historia i codzienność oraz wiele podobnych przeciwieństw. Fabuła - jeśli tak można powiedzieć o snutych przez bohatera, Szymona Pietruszkę, wspomnieniach w formie luźnej i pozbawionej chronologii gawędzie - osadzona jest znowu na wsi. Wiele Nie jest to jednak typowo wiejska proza, ponieważ Myśliwski potrafi nadać swoim tekstom charakter uniwersalny; miłości i samotności doświadcza każdy. Także trudu życia, jego smaku,, słodyczy i goryczy. Los w tej książce przynosi bohaterowi więcej tego drugiego. Czasem egzystencja dla Szymona jest zwykłym trwaniem, próbą przeczekania. Jest prostym chłopakiem, łasym na wódkę i dziewczyny, Nie do końca wiadomo zresztą, czy niepowodzenia z dziewczynami biorą się z zamiłowania do alkoholu, czy po wódkę sięga, bo jego życie uczuciowe nie jest zbytnio udane. Często zdaje się, że nie kontroluje i picia, i miłości. O miłości zresztą trudno mówić, gdyż Szymon zakochany jest chyba tylko raz, pozostałe przypadki - to chyba właściwe słowo - przypominają to, o czym Anglosasi mówią one night stands; nawet jeśli dziewczyna przypatoczy się drugi bądź trzeci raz, to sednem takiego spotkania na pewno nie jest wzbudzeniu uczucia. Stosunek do miasta ukazany jest w książce przez pryzmat wyjazdu braci Szymka, ich nieobecności w gospodarstwie. To z myślą o nich Szymon planuje zbudować rodzinny grobowiec, chyba w akcie desperacji, gdyż czytelnik doskonale zrozumie, ze bracia nie wrócą na więc i że spoczną w innej ziemi. Jedynym jasnym aspektem życia Szymona jest okres wojny, partyzantka, wojaczka, strzelanie, typowa dla chłopców ciągotka do bitki, gdzie pobudzona adrenalina potrafi znaleźć dla siebie odpowiednie ujście w walce z okupantem. Jednak z perspektywy czasu okazuje się, że ucieczka w las była dla Szymka tym samym, co późniejsza ucieczka jego braci do miasta, z tą różnicą, że Szymek wrócił na rolę, bracia nie wrócili. I w podobny sposób Myśliwski buduje pajęczynę odniesień, łączy, zestawia, kontrastuje. Życie przemija, jest długie i składa się z niezliczonych chwil wypełnionych radościami i smutkami, obietnicami i rozczarowaniami. Czasu nie można zatrzymać. Przeszłości nie da się zmienić. Można za to pogodzić się z losem i nie tracić nadziei, że jakoś to będzie. Tak pewnie pomyślałby sobie Szymek Pietruszka, gdyby miał skłonność do refleksji. Szymek jednak o tym nie myśli, on tak robi. Jest pogodzony. Jest unoszony swobodnie przez czas na jego chyżych falach aż do rodzinnego grobowca, pomyślanego na osiem osób, w którym sam jeden odnajdzie wieczność. Trwa. Czeka. Jest.

Henryk Waniek "Jak Johannes Kepler jadąc do Żagania na Śląsku zahaczył o księżyc"

Książki Wańka zawsze czytam z ogromną przyjemnością i tak było i tym razem. Przyjemność była nawet większa, po książka podszyta jest niemal w całości subtelnym, inteligentnym humorem wszelkiej maści i każdego rodzaju. Już sam fakt, że jej bohaterami są aspirujący do wiedzy (nie zawsze jawnej) naukowcy w myśl mniemania o nich w XVII wieku sam w sobie śmieszy. W końcu ich pojęcie o świecie bywa różne, bo świat jest pełen jeszcze białych plam i próba zgłębienie ich z pomocą intelektu oraz wyobraźni musi budzić lekko drwiący uśmieszek współczesnego czytelnika. Są to jednak sympatyczni miłośnicy poznania. Obcują oni ze zjawiskami nadnaturalnymi, pochylają się nad wiedzą tajemną, nad sprawami nadnaturalnymi; Hynka zajmują one bardziej, Kepler zaś jest astronomem i bada niebo oraz jego sfery. Sam Waniek napisał w posłowiu o swojej książce, ze jest to baśń z elementami prawdy i nie da się chyba lapidarniej i ściślej ująć charakteru tej książki, w której świat ludzi egzystuje w jednej przestrzeni z aniołami, ale czasem już osoby wtajemniczone potrafią manipulować. Nie da się jednak - na szczęście - zaliczyć "Keplera" do fantasy, bowiem Waniek nie tworzy swego świata fabularnego (to tez nie jest za ścisłe określenie, bo fabuła, choć ewidentnie jest, to jednak nie ona odgrywa pierwsze skrzypce) czerpiąc z własnej wyobraźni w celu stworzenia nowego świata, ale posługuje się wyobrażeniami ludzi epoki, w której osadzona jest opowiadana historia. Tak więc aniołowie, kamienie spadające z nieba, cuda, ziemia jako miesiączkująca kobieta są tu - dla obeznanych z nimi bohaterów - na porządku dziennym. "Keplera" można nazwać nowelą ezoteryczną albo książką wyobrażeniową, gdyż autor przywołuje w niej z wyobraźni i wiedzy o realiach epoki ówczesna świadomość i stosunek do otaczającego świata. Nie jest to jednak lektura trudna - mimo, że napisana została pięknym, żywym, bogatym w metafory i porównania - językiem, nie ma w niej męczących terminów naukowych, a jeśli już jakiś termin padnie, to wywołuje śmiech, bo użyty zostaje w sposób go wywołujący. Także anioły czuwające nad Keplerem i Hynkiem potrafią rozśmieszyć. Polecam bardzo.

Wiesław Myśliwski "Pałac"

Każdy marzy o tym, żeby jego życie było lepsze, chociaż odrobinę. Ale czy w świadomości swojego losu pomaga wiedza, że obok żyją ludzie tak bogaci i tak postawieni, że nasz marzenia o osiągnięciu ich statusu zawsze pozostaną tylko marzeniami? Myśliwski napisał powieść wielowymiarową, w której pasterza owiec los zaprowadził do opuszczonego pałacu (jest wojna i pan uciekł), skierował z wizyta do świata, który dotychczas możliwe było obserwować jedynie z daleka. książka jest fantazją na temat zamiany ról; pasterz w pustym pałacu wciela się w marzeniach w pana na włościach. "Pałac" nie jest powieścią fabularną, jest strumieniem fantazji, snów, pragnień, prawdopodobieństw. Rzeczywistość miesza się ze snem, który im dalej w fabułę, tym bardziej dominuje. Możliwości jest wiele. Zaczyna się od rzeczy prostych, od delektowania się bogactwem, od poczucia władzy, od seksu, od dobrych posiłków (groteskowe są tu marzenia pastucha, który wyobraża sobie ucztę, na której podają pierogi) i wreszcie od rozrywek, głównie polowań. Im dalej w las, tym fantazje pasterza nabierają coraz bardziej charakteru wielowymiarowego; zaczyna rozważać swój stosunek do religii, filozofii, do innych ludzi, dyskutuje z biskupem o Bogu. Proste rozumowanie wymieszane jest z wyższym, abstrakcyjnym już sposobem myślenia, co często przynosi groteskowe efekty. Myśliwski napisał głęboką książkę o nierówności, o losie, z którym trzeba się godzić (pasterz) lub lekceważyć (pan). Książkę można traktować dosłownie, ale ja raczej odczytywałbym ja metaforycznie. Tak czy inaczej, "Pałac" daje do myślenia zwłaszcza teraz, kiedy natrętne reklamy kuszą nas obietnica lepszego życia i kiedy - mimo postępu i wielu zmian - różnice pomiędzy ludźmi nadal są znaczne i często niemożliwe do przezwyciężenia.
PS. Dodam tylko, bo może ktoś pomyśli, że książka pisana jest z lewicowej pozycji - proszę się nie obawiać, nic bardziej błędnego. Lewica i prawica nie mają w niej nic do roboty. Ta książka skupia się tylko na samym człowieku i jego namiętnościach, pragnieniach i wyobrażeniach. Można ją chyba nazwać filozoficzną.

145. "Legenda Paula i Pauli" [1973]

"Die Legende von Paul und Paula", reż. Heiner Carow [NRD, 1973] Długo zabierałem się za obejrzenie tego dziś już kultowego filmu nakręconego po wschodniej części berlińskiego muru i wreszcie wczoraj przyszła na to pora. I nie żałuję żadnej minuty tego filmu. "Legenda" jest tragikomedią, ale łączy też liryzm z realizmem. Opowiada o miłości Pauli, mieszkanki starej kamienicy, i Paula, jej sąsiada ze stojącego na przeciw wielkiego bloku. Tematem jest uniwersalna i niezależna od wszelkiej polityki (której zresztą w filmie nie ma) miłość, ale zadziwia jej siła, zdumiewa magnetyzm przyciągający do siebie Paula i Paulę (cóż za piękne imiona kochanków sugerujące ich jedność). Film nie stroni od prozy życia. Paula samotnie wychowuje dwójkę dzieci. Paul żyje nieszczęśliwy z synem i z żoną, którą kiedyś nakrył na zdradzie; wybaczył jej wprawdzie, ale osad pozostał. Trabanty pędzą ulicami. Ale jest też ekskluzywna willa nad jeziorem, wypełniony tłumem klientów supermarket czy ekskluzywny dancing z udziałem egzotycznych gości. W mieście burzy się stare budynki (lejtmotyw filmu). W tych realiach bohaterowie lgną do siebie niczym Tristan i Izolda, Ich miłość jest szaleńcza, często pozbawiona granic, nie oglądająca się na innych, bezkompromisowa. Scena ślubu na barce jest nieco nierealistyczna, ale Carow lubi od czasu do czasu wpleść w realizm nieco nadnaturalne motywy. Puszcza do widza oko i mam wrażenie, ze robi to z odrobiną ironii. Liryzm i magię potęguje w filmie wszechobecna muzyka. Wykonuje ją najpopularniejszy NRD-owski zespół rockowy Puhdys (ale mam wrażenie, ze w scenę nakrycia przez Paulę męża z kochanką in flagranti ilustruje nasz rodzimy Nurt; muszę to dokładnie sprawdzić), ale mamy też sporo muzycznych wstawek podobnych do tych, jakie po wielu latach zobaczyć można na przykład w "Tańcząc w ciemnościach" von Triera. Szczęśliwa Paula kasuje w supermarkecie towary śpiewając piosenkę, którą w finale sceny podchwytuje tłum zgromadzony wokół kas. 
Film cieszył się w NRD ogromna popularnością, chociaż cudem należy nazwać już fakt, że został dopuszczony do kin. Jednak kiedy na początku lat osiemdziesiątych, kiedy aktorzy odtwarzający główne role wyjechali na Zachód, film został zakazany i od tego czasu w NRD nie można go było nigdzie zobaczyć, co sprawiło, że zyskał status filmu kultowego. Ja bym go tak nie nazwał (jak wiadomo, nie lubię żadnych kanonów i tego typu nalepek), niemniej jest to świetny film, na pewno w swoim czasie wyróżniający się od innych produkowanych w NRD.

Adam Wiśniewski-Snerg "Robot"

Pierwszy raz czytałem te książkę mając naście lat, teraz sięgnąłem po nią w wieku Abrahama. Zmieniłem się od tamtego czasu bardzo, książka pozostała taka sama - świetna, wielowarstwowa, wielotematyczna, inteligentna, napisana pięknym złożonym językiem i zawierająca pionierska teorię nadistot. Wszystkich malkontentów, że w Polsce nie potrafi się pisać, warto byłoby walnąć w łeb egzemplarzem tej książki (a potem Miłoszem, Herbertem, Lemem, Gombrowiczem, Stachurą, Hłaską i wieloma innymi tomami walić, aż do opamiętania ;) ). Ale kończąc żarty, "Robot" jest powieścią z pogranicza science-fiction; autor prowadzi wywody na temat czasu, przestrzeni, postrzegania siebie, świata, stosunku do istot wyższych, filozofuje, teoretyzuje, prowadzi dysputy miedzy bohaterami pod koniec powieści, bo lwia część książki to opowieść w rodzaju strumienia świadomości napisana w pierwszej osobie). Ta książka jest jak skorupa, cebula, wieża, góra lodowa; piętrzą się poziomy w miarę dochodzenia do prawdy. Zagadek jest bez liku, pytań całe legiony. Jednak "Robot" nie jest jedynie wyśmienita rozprawą naukową, gdyż posiada intrygującą, wartką i zmienną fabułę, trochę o posmaku kryminału, w którym trzeba odkryć prawdę, a trochę przypominająca thriller, ponieważ nie wiadomo skąd zagraża niebezpieczeństwo, a nawet nie można je zdefiniować nazwą, tym samym zagrożenie jest nieokreślone - wszystko może mu służyć. "Matrix" Wachowskich bardzo przypomina "Robota" (były nawet posądzenia, że Wachowscy splagiatowali pomysł Wiśniewskiego-Snerga). Przychodzi mi na myśl jeszcze jedni skojarzenie, mianowicie "Ślepowidzenie" Wattsa, który długie lata po Wiśniewskim-Snergu napisał pełną terminów naukowych książkę o spotkaniu z istotami wyższymi pod względem cywilizacyjnym. Zastanawiam się też, czy "Robota" można odczytywać jako political fiction, powieść o zniewoleniu, o izolacji, o ubezwłasnowolnieniu społeczeństwa. Znaleźć można w "Robocie" fragmenty na to wskazujące, jednak nawet gdyby autor miał coś takiego na myśli, napisał o tym marginalnie, bowiem tematem książki jest całkiem coś innego. W każdym razie te fragmenty dotyczące skrajnego konsumpcjonizmu,a napisane 1971 roku, zdają się idealnie przylegać do naszych obecnych czasów. Dobrze, że odkurzyłem tę wyborną powieść i jeszcze raz mogłem czerpać ogromną przyjemność z jej lektury.

Margaret Atwood "Ślepy zabójca"

Kiedy wszystko już zostało napisane i opowiedziane i kiedy wszystko to w formie rzeczywistości rozgrywa się ciągle od nowa, gdy każdy element życia, każdy wariant jest powtarzany każdego dnia przez morze ludzi na całym świecie, wówczas pisarz chcący opisać życie zmierzyć musi się z ogólnym banałem w taki sposób, aby nie zostać o niego posądzonym, Stąd biorą się obecnie wszelkie eksperymenty z formą, która ma stanowić o oryginalności książki. Margaret Atwood poradziła sobie z tym dylematem całkiem dobrze, budując fabułę swej powieści w sposób dosyć wyrafinowany. Jest retrospektywa, jest książka w książce i jest historia miłości snuta na miłosnych łożach przez kochanka, który jest w pełni świadomy, że jego miłość nigdy nie spełni się tak, jak dzieje się to u większości ludzi; nie będzie małżeństwa i nie będzie rutyny. Ślepy zabójca" jest książką o niespełnionej miłości dwóch sióstr; ich życie było do pewnego momentu zbieżne, po czym siostrzana miłość i przyjaźń rozbiegły się, a raczej inaczej potoczyły się losy sióstr. I trudno doprawdy dociec, której bardziej się poszczęściło.Powieść Margaret Atwood to w pewnym sensie rodzinna saga, kronika opowiadająca losy rodziny, nie robiąc tego jednak z rozmachem, gdyż autorka skupia się najbardziej na kobiecej części rodu. W każdym razie pojawiają się bohaterki, począwszy od prababki, skończywszy na prawnuczce. Wszystkie trzy wątki książki są od siebie zależne, uzupełniają historię, wzbogacając ją o fakty i szczegóły, prowadząc do rozwiązania, do poznania prawdy Iris o swojej siostrze Laurze. "Ślepy zabójca" to bardzo duży pozytyw, miłe zaskoczenie, gdyż - przyznaje to z biciem się w piersi - nie spodziewałem się książki na tak wysokim poziomie. A jednak. Polecam