piątek, 3 grudnia 2010

Złote lata kina szwedzkiego w TVP Kultura








Wczoraj kanał TVP Kultura zainaugurował niesamowity cykl filmów szwedzkich z epoki kina niemego. Trzeba zobaczyć, ponieważ jest to chyba w polskiej telewizji (całej) pierwszy od kilkudziesięciu chyba lat taki ewenement. W cyklu zobaczymy następujące filmy:

"Skarb rodu Arne", reż. Mauritz Stiller (1919)

"Furman śmierci", reż. Victor Sjöström (1921)

"Erotikon", reż Mauritz Stiller (1920)

„Gdy zmysły grają”reż. Mauritz Stiller (1924)

"Czarownice", reż. Benjamin Christensen (1922)


Tu nieco więcej informacji: Link zewnetrzny


poniedziałek, 8 listopada 2010

82. "Kręgosłup diabła" (2001)









"El espinazo del diablo", reż. Guillermo del Toro (Hiszpania/Meksyk, 2001). W czasie trwania hiszpańskiej wojny domowej, do położonego na odludziu sierocińca trafia dwunastoletni Carlos. Zaczyna prześladować go duch chłopca.
Być może wyjdę na heretyka, ale do pewnego momentu mnie ten film wydawał się lepszy od "Labiryntu fauna", zaś po seansie na pewno nie miałem wrażenie, że jest to film gorszy. Oczywiście mariaż del Toro ze światem niesamowitości i grozy spycha jego kino na margines kina rozrywkowego, jednak nie do końca i tym del Toro różni się od większości twórców klasycznych horrorów. "Kręgosłup diabła" jest filmem o zemście i o tym, że nie należy krzywdzić małych dzieci. Reżyser potrafi zaskoczyć, prowadząc akcję w sposób nieszablonowy. Zagrożenie, że wojna wedrze się w świat filmu jest stale obecne, jednak akcja potoczy się w zupełnie innym kierunku. Tu przyznaję wyższość "Labiryntowi fauna", w którym del Toro potrafił świat fantastyki sprowadzić do roli podrzędnej względem rzeczywistości, co czyni film wiarygodnym. "Kręgosłup diabła" jest jakby wprawką do późniejszego dzieła del Toro, jednak sama zemsta za skrzywdzenie dziecka w czasach, gdy krzywda dotykała w Hiszpanii setki tysięcy ludzi to zabieg co najmniej intrygujący i - stwierdzam - udany.

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

81. "The Doors - historia nieopowiedziana" (2009)















"When You're Strange", reż. Tom DiCillo (usa, 2009). Spieszę przestrzec przed tym pseudo-dokumentem prawdziwych fanów Doorsów! Nie mam pojęcia o co chodzi w polskim tytule, bo z filmu znałem absolutnie wszystkie fakty, ale o co chodziło reżyserowi, gdy kręcił film, tego nie rozumiem jeszcze bardziej. Film ma dwie zalety: świetny dźwięk ze zremasteryzowanych płyt (moja wydana jeszcze przez wytwórnię Electra dyskografia Doorsów nie brzmi tak dobrze) i sporo fragmentów z trudno dostępnych filmów Paula Ferrary "HWY: An American Pastoral" i "Feast of Friends". Cóż jednak z tego, skoro film opowiadając linearnie historię FAŁSZUJE jej elementarny składnik, którym jest oczywiście muzyka The Doors. Ta muzyka została wstrętnie i brutalnie POSZATKOWANA, co więcej obraz zazwyczaj nie jest zsynchronizowany z dźwiękiem: Morrison śpiewa piosenkę, podczas gdy obraz pokazuje go z nieruchomymi ustami. Poza tym obraz i dźwięk został totalnie WYMIESZANY i zostały zbezczeszczone takie kanoniczne filmy jak "The Doors: Dance on Fire" i "The Doors Live in Europe". Cierpi na tym RZETELNOŚĆ i PRAWDA, gdy przykładowo do obrazu z koncertu z Hollywood Bowl dokleja się muzykę z całkiem innej trasy, a nawet z innego okresu. Tak jest przez cały film. Wyszedł postmodernistyczny bełkot, który należy omijać szerokim łukiem, albo z którym trzeba zapoznać się dopiero po poznaniu rzetelniejszych filmów o zespole, na przykład "The Doors: The Soft Parade" Manzarka, "The Doors Are Open" czy wspomniane wyżej.

niedziela, 8 sierpnia 2010

80. "Kreacja" (1970)















"Performance", reż. Nicolas Roeg i Donald Cammell (Wielka Brytania, 1970). Arogancki i bezwzględny gangster Chas (James Fox) zabija przypadkowo znajomego swego szefa i musi uciekać z kraju. Tymczasowe schronienie znajduje u muzyka rockowego Turnera (Mick Jagger), który stracił popularność. Chas ma zamiar czmychnąć za ocean, a tymczasem oczekuje na paszport. Pomiędzy Chasem i Turnerem nawiązuje się, mimo początkowej niechęci Turnera, osobliwa relacja. Chasowi postanaiwa pomóc jedna z dwóch żyjących z nim dziewczyn, Pherber (Anita Pallenberg, która w czasie kręcenia filmu była dziewczyną gitarzysty Stonesów Kitha Richardsa); idąc za jej przykładem Turner także przyłącza się do pomocy. Pomiędzy trójkątem bohaterów wytwarza się podskórne napięcie. Chas ulega nastrojowi dekadencji panującej w domu Turnera.
Kto widział fantastyczny film Roega "Walkabout", ten wie, czego można spodziewać się po "Performance" od strony formalnej. Kamera Roega, który jest zarówno współreżyserem jak i operatorem, jest żywym złotem, brylantem. Montaż filmu i praca kamery, oto co od razu odróżnia film Roega i Cammella od wszystkich zwyczajnych filmów. Fabuła jest wątła i nietrudno przewidzieć zakończenie, nie o nią jednak wyłącznie chodzi. Jakąś tam historię opowiada przecież każdy przeciętny film. Roeg potrafił stworzyć niepowtarzalny i oryginalny nastrój, taki jakiego próżno szukać w większości produkcji. Można śmiało powiedzieć, że taśma filmowa została dotknięta ręką Roega, który tym dotknięciem przelał w nią oryginalność.
"Performance" pokazuje zetknięcie się dwóch różnych światów; dla reżyserów filmu ich przestrzeń stykania się jest najciekawsza. Chase traci u Turnera swoją arogancję, ale wiadomo, że nie zmieni swojego świata. Dla Pherber i Lucy (Michèle Breton), drugiej dziewczyny Turnera, przybycie Chase'a jest jak wdarcie się zewnętrznego świata, całkiem odmiennego od ich hermetycznej egzystencji. To jest właśnei geniusz reżyserski: ukazać świat hippisowskiej dekadencji, która w 1970 roku wciąż jeszcze ogarniała świat, jako zamkniętą, wewnętrzną, ciasną. Jest to być może przeczucie odwrotu, zmiany, nadejścia czegoś nowego i wyparcia starego.
Kłopoty z cenzurą filmu spowodowane były dosyć śmiałymi scenami przemocy i erotyzmu jak na obyczajowość panującą w ówczesnym kinie. Scena, w której pocisk przebija czaszkę, wędruje przez mózg i wylatuje do gabinetu szefa Chase'a musiała w 1970 roku zadziwiać (kamera wędrująca kablami telefonicznymi zadziwiała przecież jeszcze u Kieślowskiego, zdaje się, że to było na otwarcie "Czerwonego", ale pamięć może mnie zawodzić). Na koniec warto wspomnieć o muzyce: głównego kompozytora Jacka Nitzsche, która świetnie wpasowała się w obraz, kilku standardach bluesowych wykonanych przez Jaggera akompaniującego sobie na gitarze akustycznej oraz piosence "Memo From T", która wykonuje zespół The Rolling Stones, będący w tamtych czasach moim skromnym zdaniem w apogeum swoich twórczych mozliwości.

79. "Niezawodny sposób" (1965)












"Niezawodny sposób", reż. Andrzej Kondratiuk (Polska, 1963). Pan Kowalski (zagrany przez Henryka Klubę) przygotowuje się do snu, nakręca budzik, kładzie się do łóżka, gasi światło, a wszystko to z zamiaremporządnego wyspania się. Cóż, kiedy sen nie chce nadejść. Pan Kowalski nie przejmując się sięga po tytułowy niezawodny sposób - postanawia liczyć owieczki. Nieświadomy jest, że tylko pogorszy sytuację, bowiem z owieczkami pojawia się ich opiekun, natrętny i złośliwy baca (Michał Żołnierkiewicz). Film opowiada (a trwa zaledwie 10 minut z okładem) zmagania pana Kowalskiego z bacą. Z ekranu nie pada ani jedno słowo. Film stylizowany jest na nieme kino, utrzymany jest w konwencji groteski i sennego koszmaru. Można sobie chyba spokojnie pozwolić na asocjacje z niemieckim ekspresjonizmem, do których reżyser podchodzi pogodnie i na wesoło. Malowane dekoracje przywodzą na myśl scenografię "Gabinetu doktora Caligari", a mnie ostatnie ujęcie na pomieszczenie przypomina kadry "Szyn" Lupu Picka. Brak dialogów - co zresztą jest zrozumiałe w kontekście fabuły - wynagradza doskonała synchronizacja obrazu z zawsze wyśmienitą muzyką Krzysztofa Komedy.

sobota, 7 sierpnia 2010

78. "Monolog trębacza" (1965)













"Monolog trębacza"
(Polska, 1965) w reżyserii Andrzeja Kondratiuka z muzyką Krzysztofa Komedy.
Film trwa 21 minut. Stylem filmu jest groteska. Pewien urzędnik wędrujący prawdopodobnie do pracy postanawia kupić trąbkę. W sklepie muzycznym jest tylko jedna, ale stanowi dekorację wystawy nie na sprzedaż. Ekspedientka poleca jednak zakup trąbki u swojej siostry. Okazuje się, że siostra parcuje w kiosku "Ruchu" i dysponuje zabawkowymi instrumentami. Urzędnik nabywa trąbkę i zaczyna grać na niej na ulicach miasta. Coraz usilniej stara się zwrócić na siebie uwagę przechodniów, ale skutek jego poczynań jest mierny. W końcu w ulicznej szarpaninie z potrąconym przechodniem trąbka ulega zniszczeniu. Urzędnik przygląda się pzrechodzącej orkiestrze dętej. Na samym końcu filmu widzimy go ubranego w mundur i z błyszczącym hełmem na głowie, jak zamyka kolumnę dętej orkiestry grając na... puzonie. Orkiestra odchodzi w dal, a puzonista nadal nie jest zdecydowany, czy ma grać wspólnie z zespołem czy raczej solo, bo wciąż chce opuścić szeregi, po czym wraca i tak w koło Macieja.
Film traktuje o człowieku zagubionym pośród tłumów, który stara się z nich wyróżnić. Walczy między indywidualizmem a potrzeba społecznej akceptacji. Niektóre sceny sugerują, że nie za bardzo przystaje do nowoczesności i że czuje się w niej zagubiony.

niedziela, 6 czerwca 2010

77. "Wenus w futrze" (1969)










"Venus in Furs" albo "Paroxismus", reż. Jess Franco (Wielka Brytania/Włochy/NRD, 1969). W Stambule mieszka borykajacy się z kryzysem twórczym jazzowy trębacz Jimmy (James Darren). Pewnego dnia dostrzega ciało wyrzucone przez fale na brzeg. Przypomina sobie, że znał zmarłą dziewczynę (Maria Rohm). Rozpoczyna się retrospekcja w głowie Jimmiego. Tak, grał wraz z zespołem na prywatnej imprezie u Ahmeda Kortohavi'ego (Klaus Kinski); tam dziwewczyna została zabita w trakcie orgii. Jimmy opuszcza Turcję i udaje się do Rio, gdzie trwa właśnie karnawał. Odradza się tam jako muzyk u boku - zawodowo i prywatnie - piosenkarki Rity (Barbara McNair), która prosi go o wsparcie. Na jednej z imprez pojawia się dziewczyna, której ciało odnalazł na plaży w Stambule...
Ten film to dla mnie arcydzieło pod względem muzycznym. Chyba nie bez przyczyny jest zatytułowany tak samo jak piosenka The Velvet Underground. Gra się w nim sporo, zaś muzykę skomponowali i wykonuja dwaj członkowie brytyjskiej kapeli progresywnej Manfred Mann Chapter III (w tym samym roku ukazał się ich genialny album "Manfred Mann Chapter III Volume One"). Jednak film Jessa Franco nie jest filmem muzycznym, a raczej jest nie tylko muzyczny. Jaki jest jeszcze? Jest horrorem, filmem surrealistycznym, psychodelicznym, miejscami artystycznym, erotycznym i na dotatek znalazło się w nim miejsce na pościg samochodowy. Dialogów w filmie niewiele. Muzyki ogrom. Erotyzm w porównaniu z "Visitor Q" umiarkowany. Artystyczne wizyjne sekwencje przywodza na myśl "Upadek domu Usherów" Epsteina (zwolniona fotografia) i "Easy Rider" z sekwencji z cmentarza w Nowym Orleanie (zdjęcia negatywowe, deformowane, falujący obraz niczym spojrzenie przez wodę, stosowanie barwnych filtrów). Fragment rozgrywający się w czerwonym pokoju śmiało można uznać za inspirację dla niejakiego Davida Lyncha. Za samą fabułę nie wystwiałbym filmowi zbyt wysokiej oceny, dopioero połązcenie wszystkich wspomnianych elementów tworzy intrygującą, niepokojącą całość, uwieńczoną zaskakującym zakończeniem.
Ów slogan reklamowy z plakatu: [i]"Venus in Furs" is a masterpiece of supernatural sex[/i] jest przykładem reklamy całkowicie pozbawionej w rzeczywistosci filmowej. Umieszczam go jako ciekawostkę bądź kuriozum. Innym zdumiewającym faktem jest to, iż w produkcji tego amoralnego, gorszącego i bezideowego filmu maczał palce marksistowski kapitał nieistniejącego juz obecnei państwa Niemiecka Republika Demokraytczna.  Trudne do uwierzenia, jadnak tak podają źródła. No i w filmie występuje niejaki Nikolaus Nakszynski z Sopotu. ;)

Piosenka Rity:

76. "Żelary" (2003)










"Želary", reż. Ondřej Trojan (Austria/Czechy/Słowacja, 2003). Trwa II Wojna Światowa. Pielęgniarka Eliska romansuje z lekarzem. Oboje są w ruchu oporu. Pewnego razu Elise ratuje życie Jozie, któremu oddaje swoja krew. Gdy kochanek Eliski wpada w ręce Niemców, ruch oporu postanawia ratować dziewczynę. Joza odwdziecza się Elisce, która zmienia swoją tożsamość i od tej pory nosi imię Hana, zabierając ją do swojej zagubionej gdzieś w górach wioski Żelary.
Bardzo dobry romans z mocno narysowanym tłem historycznym, które w finale filmu przestaje być tlem i które romans przemienia w dramat. Film jest przede wszystkim opowieścią o miłości, ale mówi tez o przyjaźni, o życzliwości, pomocy, odtrąceniu. Obok głównego wątku rodzącego się uczucia i przeobrażenia Hany, mamy historię dzieci, których tragedią nie jest wojna, ale brak akceptacji. "Żelary" zaczynają się średniej wielkości miescie, następnie akcja przenosi się do małego miasteczka, potem do zapomianej przez świat ogarniety wojną tytułowej wioski, by w finale skupić się na ruinach gospodrstwa gdzieś poza wioską. Jest to więc stale zawężająca się linia. Żelary zdają się być doskonałym schronieniem dla Hany, są jej ultima thule, zapomnianym, zagubionym, oddalonym od świata miejscem, w którym wojenna burza pojawia się jedynie w formie odległego echa. Środkowa część filmu posiada charakter obyczajowy. Poznajemy małą społeczność, relacje łączące należących do niej ludzi. Problematyka staje się także czysto ludzka: miłość, zazdrość, pożądanie. Paradoksalnie dopiero gdy końzcy się wojna, zaczynają się dramatyczne wydarzenia. Do wioski wkraczają wyzwoliciele, Krasnaja Armija... Więcej nie zdradzę.

75. "Visitor Q" (2001)









"Bijitâ Q", reż. Takashi Miike (Japonia 2001). W rodzinie Yamazakich - mówiąc eufemistycznie - nie dzieje się dobrze. Pewnego razu pojawia się w niej tajemniczy mężczyzna...
Wreszczie zobaczyłem. Osłupienie, to tylko łagodne określenie tego, z czym ten fim mnie zostawił, gdy się już skończył. Raczej nie szukałbym w nim moralizatorstwa, czy czegoś podobnego na temat rozpadu rodziny; rozpad jest widoczny jak na dłoni, ale jest też przerysowany, że chyba nawet sam psychopata-kopista od wściekłych kundli wymięka. Gość z nikąd, który ma zaprowadzić ład i porządek, haha! Ten westernowy motyw jest tak zakręcony, że psychodeliczne filmy w rodzaju "The Trip" nie podskoczą; po raz kolejny okazuje się, że żadne drugi nie są w stanie konkurować z trzeźwą wyobraźnią, wystarczy mieć tylko pełną głowę. Uroczy są ci Japończycy - bez żenady pokazują najróżniejsze dewiacje, ale 3 lata po "Idiotach" von Triera jeszcze wstydliwie maskują intymności ciała. Ogólnie... film mi się podobał, chociaż w wielu fragmentach budził niesmak. Zaczyna się od długiej intymnej sceny, która nosi znamiona prawdopodobieństwa, później jednak odrealnienie wzrasta o kilka stopni i trudno już inaczej odbierać wydarzenia, niż z przymrużeniem oka. Tajemniczy gość Q. sprawia, że w rodzinie Yamazakich cos się zmienia, ale trudno powiedzieć, że na lepsze. W pewnym sensie córka wraca do domu, syn przestaje bić matkę, mąż i zona zbliżają się do siebie, ale... W najlepszym razie jest to zmaina z bardzo złego na tylko odrobinę mniej złe.

wtorek, 1 czerwca 2010

74. "Las w żałobie" (2007)














"Mogari no mori", reż. Naomi Kawase (Francja/Japonia, 2007). Głównym bohaterem tego obrazu jest Shigeki - mężczyzna mieszkający w domu spokojnej starości. Jego beztroskie i spokojne życie jest tylko pozorne. Machiko jest jedną z osób, które udzielają pomocy w owym domu. Pretekstem do wielkiej przygody są urodziny Shigekiego. Dziewczyna postanawia mu zrobić niespodziankę i zabiera go na wycieczkę. Gdy samochód osuwa się z drogi są zmuszeni iść pieszo. Zaczynają wędrówkę przez las, by wzajemnie się poznać i spróbować pogodzić się z nieszczęściami przeszłości... (za Filmwebem).
Nakreślona kilunastoma zaledwie bardzo długimi ujęciami historia rodzącej się nici porozumienia pomiędzy starym mężczyzną i młodą kobietą. Zdjecia - jak widać na plakatach - przedniej urody. Chociaż film traktuje tez o śmierci, ale czyni to pośrednio, więc jest raczej filmem obyczajowym, niż dramatem. W tradycji buddyjskiej 33 lata po śmierci zmarły definitywnie opuszcza ziemię, więc Shigeki, którego żona zmarła właśnie 33 lata temu, wyrusza w podróż zboczem góry, by pożegnać się z nią. Zatem motyw obyczajowy, kulturowy. Jego opiekunka zmuszona jest wyruszyć za nim. Przeciwna jego uporowi, w trakcie mozolnej wspinaczki stokiem dziko porośniętej góry, zaczyna dostrzegać w szaleństwie swego podopiecznego metodę. Od tej chwili wspiera go i pomaga mu w dotarciu do grobu zmarłej żony. Dlazcego ten grób umiejscowieony jest w takim odludnym miejscu? tego nie wiadomo. Może jest to po prostu symbol oddalenia kochających się ludzi.

Ten film nie jest łatwy w odbiorze. Zdjęcia są urokliwe, ale długie ujęcia, niemal zblizone do rzeczywistego czasu wywołują wrazenie monotonii. Japonia to jednak inna kultura, Wschód potrafi być cierpliwy.

niedziela, 30 maja 2010

73. "Uciec!"









"Lu cheng" albo "Passages", reż. Yang Chao (Chiny 2004). Chen (Le Geng) i jego dziewczyna Xiaoping (Jieping Chang) po oblanych egzaminach na uniwersytet postanawiają nie wracać do rodzinnego miasteczka, ale szukać szczęścia gdzie indziej. Pieniądze otrzymane od rodziców inwestują najpierw w interes związany z tajemniczymi grzybkami, które mają być sensacją medycyny naturalnej. Kiedy okazuje się, że zostali oszukani, próbują odzyskać pieniądze w inny sposób. I znów ktoś wykorzystuje ich naiwność. Choć zostają bez grosza, postanawiają zrobić wszystko, byle nie wracać do domu. Film nagrodzony Złota Kamerą na festiwalu w Cannes w 2004 roku.
Senne, zjawiskowe kino drogi. Akcja próbuje się od czasu do czasu wykluć z jakiejś twardej skorupy, jednak na ekranie dzieje się niewiele. Pozornie oczywiście, gdyż przypadkowe migawki z podróży po Chinach o własnych nogach stanowia asumpt do ukazania bohaterów w chwili, gdy zaczynaja dostrzegać dzielące ich rzeczy, których nie potrafią przezwyciężyć. Chen, mimo że kocha Xiaoping, nie jest w stanie poswięcić dla niej stabilnego życia. Dla niego podróż jest początkowo poświęceniem zmueniającym się nieuchronnie w udrękę. Dla dziewczyny ucieczka jest wyzwoleniem od dotychczasowego życia. Yang Chao pieknie skonstruował ten nudnawy z pozoru film, który jednak potrafi urzec swoja poetycznością, sennością wiejskich krajobrazów przywodzących na myśl najlepsze wiersze Czechowicza, trzeba tylko umiejętnie się na niego otworzyć, podejść bez uprzedzeń. Jest to film o niemozliwości. I jest to film o oddalaniu się. Ten film jest także o doświadzceniu. o pojmowaniu życia, o więzi między dwojgiem bliskich pozornie ludzi. jest to w końcu film o krajobrazach, miasteczkach, pejzażach, drogach, rzekach, mostach... Utrzymany jest w zimnych barwach, czędso przeważa mrok, sporo jest scen rozgrywających się w nocy. Mamy do czynienia z kinem prawdziwie sensualnym, klimatycznym, o specyficznej narracji. Kino to stawia zdecydowanie na nsstrój i wywołuje niepokój nie tylko egzystencjalny (epizod z gangsterem a zaraz potem z człowiekiem na moscie). I co równie ważne ten film zmusił tak bezmyslnego jak ja człowieka do refleksji.

czwartek, 27 maja 2010

72. "Deszcz" (2001)















"Rain", reż. Christine Jeffs (Nowa Zelandia, 2001). Trzynastolatka Janey spędza z młodszym braciszkiem i z rodzicami wakacje w domku letniskowym położonym nad samym morzem. Czas płynie na pływaniu i wieczornych imprezach. Podczas jednej z nich Janey odkrywa, że jej matka (Kate) ma romans z zaprzyjaźnionym fotografem Cady'ym.
Absolutnymi atutami filmu, które wysuwają się na pierwszy plan są prze-pię-kne zdjęcia (zachęcam do obejrzenia zwiastuna na filmwebie) oraz muzyka. Surowość tych dwóch elementów (szczególnie kolorystyka fotografii i minorowe dźwięki) idealnie pomagają przedstawić temat filmu Christiny Jeffs, czyli rozpadu ludzkich więzi. Radosne chwile spędzone wieczorami wśród znajomych przy dźwiękach latynoskiej muzyki jedynie podkreślają odkryta prawdę i uczucia, jakie musiały zawładnąć Janey. Film jest spokojny, senny i zimny, jak zimne i pozornie spokojne są relacje między bohaterami. Historia jest poruszająca i przejmująca na szczęście nie w stylu hollywoodzkim (w razie czego ostrzegam, że to nie lukier, cukier i inne sentymentalizmy). Film posiada zakończenie, które widz musi sobie sam dopowiedzieć i to jest także w nim piękne.

71. "Dom zły" (2009)















"Dom zły", reż. Wojciech Smarzowski (Polska, 2009). Środoń po śmierci żony sprzedaje wszystko i wyrusza do PGR-u w Bieszczadach rozpocząć nowe życie. Zatrzymuje się w domu Dziabasa, gdzie z gospodarzem do późnej nocy urządzają libację. Kończy się ona tragicznie. Równolegle do przedstawianych wydarzeń z przeszłości, Smarzowski ukazuje wizję lokalną, która kończy się dla Środonia jeszcze gorzej, niż owa fatalna w skutki noc spędzona z Dziabasem i jego żoną.
Dobre, solidne kino. Realia PRL-u są kluczem do zrozumienia filmu, ponieważ film Smarzowskiego o nich właśnie opowiada, to jest ów tytułowy dom. Stąd równoległe prowadzenie wątków,. dlatego Mróz umiera i odnoszę wrażenie, że Środonia wypuszczono dlatego, aby go wrobić w to zabójstwo (kamera milicyjna nakręciła Środonia pochylonego nad zwłokami Mroza). Cała akcja prowadziła do uprawdopodobnienia zlikwidowania stawiającego opór milicjanta. Nasz poprzedni ustrój został przedstawiony wiarygodnie, bo tak właśnie wyglądało w nim życie, pełne wódy, beznadziei, kombinacji, układów itd. Zagęszczenie wszystkich wątków w obrębie jednego filmu było konieczne, bo one wszystkie niczym poukładana mozaika, składają się na całość metaforycznego "Domu złego". Odnoszę wrażenie, że Mróz ubrany w futrzaną milicyjną czapkę przypominał Charlesa Bronsona, zaś sceneria całości i ciężarna milicjantka przywołała mi na myśl "Fargo" i "Spiralę zbrodni" Chabrole'a. Być może aluzji w filmie Smarzowskiego jest więcej. Świetne zdjęcia, dobry montaż i rewelacyjna, przeszywająca na wylot muzyka (oszczędna wprawdzie, jednak nie sposób jej nie zauważyć). Hehe, świetnie został wykorzystany w filmie utwór Dezertera "Spytaj milicjanta"! Zresztą piosenki "z epoki" też nieźle dobrane widać, że Smarzowski podobnie jak Lech Majewski w "Wojaczku" nakreślił realia z pomocą piosenki. "Dom zły" to kolejny po "Winie truskawkowym" film, którego akcja rozgrywa się w Bieszczadach. W sumie jest to film o systemie, nie o ludziach, to znaczy postaci działają w nim naciskani przez system, który wypaczał ludzi. I to jest pokazane jak na dłoni: ludzie może nie są wyłącznie źli, tylko, że złymi uczynił ich system.

czwartek, 15 kwietnia 2010

70. "Princess Nicotine" (1909)



"Princess Nicotine" lub "The Smoke Fairy", też. J. Stuart Blackton (usa 1909).
Palacza gra Paul Panzer, Zadymioną Wróżkę Gladys Hulette. Bardzo ciekawa pod względem plastycznym miniatura; w sumie jest to film fabularno-animowany, bo posiada sekwencje utworzone zdaje się metodą poklatkową. Tak czy inaczej, nie zalecam palenia, bo można skrzywdzić wróżkę... ;)

piątek, 2 kwietnia 2010

69. "Abecadło mordercy" (2008)















"The Alphabet Killer", reż. Rob Schmidt (usa, 2008). Megan Paige prowadzi śledztwo w sprawie gwałtu i zabójstwa dziewczynki. Inicjały ofiary są takie same jak pierwsza litera miasteczka, w którym dokonano zbrodni. Policja nie jest w stanie ująć mordercę, który dokonuje kolejnych zbrodni, zawsze według alfabetycznego klucza. Paige zostaje odsunięta od śledztwa, ponieważ jej stosunek do obowiązków służbowych staje się obsesyjny. Rozstaje się z partnerem życiowym (i kolega z pracy) Kennethem i trafia na 2 lata
do szpitala psychiatrycznego. Po wyjściu z niego nadal jednak nie jest wolna id obsesji schwytania mordercy...
Oparty na autentycznych wydarzeniach film Schmidta ciekawy jest przede wszystkim dlatego, ponieważ jego akcja rozgrywa się na pograniczu rzeczywistości i urojeń Megan Paige. Mamy wykorzystany klasyczny chwyt z horroru: ofiary pojawiają się policjantce w jej widzeniach i zdaje się, że pragną jej coś przekazać. Myliłby się jednak ten, kto poszedłby tym tropem. Wizje nie mają za zadanie posuwać do przodu akcji, ale ukazują stan umysłu bohaterki. I to uważam za bardzo fajne w tym filmie. Poszlaki wskazują na kilka podejrzanych osób i nie ma podanego na tacy rozwiązania, co jeszcze mniej czyni z tego filmu thriller kryminalny, a bardziej thriller psychologiczny. Eliza Dushku moim zdaniem sprostała roli; nie gra zbyt przebojowo (nie ma takiej potrzeby), ale wyraziście i przekonująco przedstawia obsesję nie jako zewnętrzna ekspresję (w czym lubują się uesańscy reżyserzy serwując nam galerie przeróżnych psychopatów), ale wewnętrzne ciśnienie. Tym samym sama sprawa zabójstw schodzi nieco na drugi plan, chociaż nigdy nie znika z pola widzenia. Jeżeli miałbym wskazać jedną rzecz, której "Abecadło mordercy" stanowi krytykę, to rzekłbym, że chodzi o chorobliwe dążenie do perfekcjonizmu, którym opętana jest Megan Paige i któremu nie potrafi sprostać - chociaż ta ostatnia kwestia pozostaje w filmie otwarta .

czwartek, 1 kwietnia 2010

68. "Babel" (2006)















"Babel", reż. Alejandro González Iñárritu (Francja, Meksyk, usa, 2006). Akcja filmu rozszczepiona jest na trzy wątki. W Maroku para uesańskich turystów próbuje wyciszyć się po stracie dziecka, w usa meksykańska opiekunka wybiera się do Meksyku na ślub swego syna, a w Japonii głuchoniema dziweczyna szuka akceptacji w swoim otoczeniu.
Bardzo dobre kino. Świetna fotografia, muzyka, gra aktorów, budowanie napięcia, splatanie wątków w przyczynowo-skutkową całość. Do tego pesymistyczna wymowa o kondycji współczesności, samotności człowieka, jego nikłości. Reżyser porzucił pseudo teorie o wadze duszy i zaraz wyszło mu to na dobre; aż trudno uwierzyć, że ten sam człowiek nakręcił oba filmy - "Babel" i ileś tam gramów.
Myślę, że w tym filmie ogromną rolę odgrywa ślepy traf i pod tym względem (a także pod względem formy) "Babel" koreluje (albo przynajmniej odnosi się) z "Przypadkiem" Kieślowskiego. Dwa wątki (meksykański i japoński) mają konstrukcję od wesela do pogrzebu, oczywiście metaforycznie. marokański wątek zaczyna się od pogrzebu i zmierza - mimo wszystko - do szczęśliwego zakończenia (oczywiście to szczęśliwe zakończenie odnosi się jedynie do historii uesańskich turystów). Tematem splatającym wszystkie wątki - oprócz przypadku - jest rodzina. Zakończenie filmu sugeruje, że porozumienie jest możliwe, ale trzeba się spieszyć, bo wciąż znajdujemy się na krawędzi...

wtorek, 23 marca 2010

67. "Pejzaż" (2000)









"Krajinka", reż. Martin Šulík (Słowacja/Czechy, 2000). Magiczny film pełen ciepłego i - częściej - gorzkiego humoru w stylu Hrabala, skonstruowany w formie następujących po sobie w czasie luźno powiązanych ze sobą epizodów, których akcja rozgrywa się w nieokreślonej (i w nieistniejącej już, jak podkreśla narrator filmu) krainie. W Polsce można by go porównać do twórczości Andrzeja Barańskiego (na myśl przychodzą jego "Dwa księżyce") i Jana Jakuba Kolskiego. W epizodzie z biciem świni reżyser powołuje się także na Pasoliniego. "Pejzaż" jest wyprawą w przeszłość, w historię, w niebyt, podróżą we wspomnienia, próbą przywołania minionego czasu, gorzką refleksją na temat odchodzenia, opuszczania, umierania. Śmierć jest jednym z głównych wątków filmu i przewija się przez niemal wszystkie jego epizody; jest nawet bardziej uwydatniona niż przemijanie, którego integralną część przecież stanowi. Mądry obraz mistrza Šulíka mówi nam o groteskowej egzystencji, przypomina, że los ludzki jest kapryśny i że nasze wszelkie działania z góry skazane są na jego drwinę. Jednak ciepło przedstawiania postaci  w filmie wskazuje po czyjej stronie opowiada się reżyser, twardo stąpający po ziemi, lecz wbrew całej swojej świadomości i wiedzy o nieprzyjaznej człowiekowi naturze wszechrzeczy. "Pejzaż" zostaje zamknięty klamrą pierwszego i ostatniego epizodu: cudem uratowany przez doktora Rotha w stylizowanym na nieme kino wstępie chłopiec, pod koniec filmu sam jest teraz ojcem. Jego syn poznaje dziewczynę i film kończy się motywem miłości i wolności (niedomknięte klatki z ptakami), życie toczy się dalej, krainy odchodzą w przeszłość, ludzie zajmują się swoimi zwykłymi sprawami, które dla nich są największe, najdonioślejsze z możliwych i jedynie ważne.
Kilka informacji o filmie

wtorek, 9 marca 2010

Kino nieme









Jest! Wreszcie doczekaliśmy się większego wydawnictwa poświęconego niemym latom kina. Książka pod redakcją naukową Tadeusza Lubelskiego, Iwony Sowińskiej oraz Rafała Syska to pierwszy z czterech planowanych tomów cyklu zatytułowanego po prostu Historia kina. Drugi tom zajmie się klasycznym okresem kina, trzeci nową falą, a czwarty, który powinien zgodnie z planem ujrzeć dzienne światło w 2015  roku, obejmie kino współczesne. gdyby się jednak (ODPUKAĆ!!!) panu Lubelskiemu nie powiodło to ambitne przedsięwzięcie (panu Słomczyńskiemu nie udało się wydać dzieł zbiorowych Jamesa Joyce'a, został bowiem przywołany na sama górę w celach rozrachunkowych), to i tak pozostanie wielka radość z tego wydawnictwa; oczywiście życzę jak najlepiej wszystkim fanom kina długich lat w zdrowiu panu Lubelskiemu (za co podnoszę toast kieliszkiem widocznym na zdjęciu. Drugi kieliszek wznoszę za niniejszy tom) i wielu, wielu wspaniałych prac poświęconych wspaniałemu, wspaniałemu kinu bez słów.

Tom pierwszy zawiera następujące rozdziały:

Wstęp
I. Skąd się (nie) wzięło kino, czyli parahistorie obrazu w ruchu 
Andrzej Gwoźdź
Początki bez początku, czyli jak kino nie zostało odkryte 15
Po drodze do kina: lustro i spektakle cieni 21
Ku mechanizacji widzenia 28
Fantasmagorie, zabawki, automaty 35
Widzialność sformalizowana 43
Kino to projekcja 54
Świat na pokaz 58
Światło i ruch 63
Kino poza kinem 68
Chronologia 72
Propozycje lektur 74
II. Lumiere i Melies: fotograf i iluzjonista inicjują kinematograf  
Tadeusz Lubelski
Louis Lumiere – wynalazca kinematografu 81
Louis Lumiere – pierwszy autor kinematograficzny 94
Louis Lumiere – pierwszy producent kinematograficzny 105
Georges Melies – od sztuk magicznych do kinematografu 111
Georges Melies – mistrz „kinematografu atrakcji” 122
Chronologia 135
Propozycje lektur 136
III. Początki kina amerykańskiego  
Rafał Syska
Edison 140
Czasy Dicksona 140
Czasy White’a 145
Czasy Portera 148
Inne wytwornie trustu 155 
Biograph 155
Vitagraph 157
Essanay 161
Selig 164
Kalem 166
Lubin 168
Motion Picture Patents Company 171
Nickelodeony 174
Hollywood 177
Star system 179
Wytwornie niezależne 182
W orbicie Harry’ego Aitkena 184
Universal 191
Paramount 193
Fox 197
Metro Goldwyn Mayer 199
Inne wytwornie 202
Amerykańskie kino narodowe 203
Kosmopolityzm 204
Idealizm 206
Western – gatunek wczesnego kina amerykańskiego 207
Zakończenie 209
Chronologia 210
Propozycje lektur 211
IV. Trzy europejskie kinematografie narodowe la belle epoque –
Francja, Wielka Brytania, Włochy 

Grażyna Stachown
Francja – menedżerowie i artyści 214
Pathe-Freres – pod znakiem galijskiego koguta 214
Gaumont – pod znakiem margerytki 222
Film d’Art – pod znakiem sztuki 226
Louis Feuillade – ten trzeci 235
Fantomas wkracza na ekran 239
Wielka Brytania – szkoła z Brighton 250
Włochy – historia na ekranie 260
Chronologia 272
Propozycje lektur 273
V. David Wark Griffith: kino uczy się opowiadać  
Michał Oleszczyk
Opowiadać obrazem: filmy dla wytworni Biograph (1908-1913) 277
Paradoksy historii: Narodziny narodu (1915) 288
Kolebka dziejow, kolebka kina: Nietolerancja (1916) 296
Wzloty i upadki: lata 1918-1929 301
Epilog: dwie proby dźwiękowe (1930-1931) 308
Filmografia 310
Chronologia 312
Propozycje lektur 312
VI. Skandynawia  
Tadeusz Szczepański
Dania 316
Imperium Olsena 316
Konkurencja 320
Asta Nielsen i inni 322
August Blom, Forest Holger-Madsen i ich operatorzy 325
Benjamin Christensen 330
Z dala od rzeczywistości 335
Zmierzch 338
Autorskie kino Carla Theodora Dreyera 341
Szwecja 350
Pionierzy 350
Imperium Charlesa Magnussona 356
Victor Sjostrom 361
Mauritz Stiller 371
Georg af Klercker: w cieniu zapomnienia 378
Efterklang 384
Chronologia 388
Propozycje lektur 391
VII. Film niemiecki w epoce wilhelmińskiej i weimarskiej  
Tomasz Kłys
Kino wilhelmińskie 395
Ufa 403
Ekspresjonizm 408
Kino niemieckie doby Nowej Rzeczowości 424
Gatunki kina weimarskiego 434
Kammerspiel 434
Inne gatunki 440
Weimarska krytyka i kultura filmowa 456 
Chronologia 458
Propozycje lektur 461
VIII. Kino Rosji carskiej i Związku Sowieckiego  
Joanna Wojnicka
Kino przedrewolucyjne 463
Emigracja 484
Wojna domowa; początki kina sowieckiego 496
Nowa Ekonomiczna Polityka i początki awangardy 504
Siergiej Eisenstein 519
Pudowkin i wytwornia Mieżrabpom-Ruś 528
Realizm czy propaganda? 535
Aleksander Dowżenko, tworca kina ukraińskiego 539
Chronologia 542
Propozycje lektur 543
IX. Złoty wiek burleski  
Iwona Sowińska
Przemysł rozrywkowy na przełomie XIX i XX wieku 545
Odmiany niemej komedii filmowej 547
Gag: molekuła komizmu 550
Max Linder: pierwsza gwiazda kina 552
Mack Sennett, wytwornia Keystone i „slapstick kalifornijski” 562
Charlie Chaplin daje gagowi duszę 570
Keystone: 1914 570
Essanay: 1915-1916 573
Mutual: 1916-1917 575
First National: 1918-1923 576
United Artists: od 1923 do końca epoki niemej 580
Harold Lloyd: świat się śmieje 585
Buster Keaton: człowiek pod presją 594
U boku Fatty Arbuckle’a 594
Droga do samodzielności 597
Buster 598
Zakończenie 614
Chronologia 615
Propozycje lektur 616
X. Hollywood: epoka jazzu  
Łukasz A. Plesnar
„Wielka Piątka” 618
„Mała Piątka” 624
Skandale obyczajowe i utworzenie MPPDA 627
Cecil B. DeMille: krol Hollywoodu 630
Erich von Stroheim: tworca filmowego naturalizmu 633
Lubitsch Touch 640
Friedrich Wilhelm Murnau: Kammerspiel w Hollywoodzie 644
Inni przybysze z Niemiec 647
Skandynawska fala 652
Miłość ponad wszystko: Gloria Swanson, Clara Bow, Rudolph Valentino i melodramaty 658
Zachod stary i nowy: westerny 669
Serce i szpada: filmy przygodowo-kostiumowe 673
Wielkie widowiska biblijne, kryminały, filmy wojenne i horrory 676
Chronologia 682
Propozycje lektur 683
XI. Francuska szkoła impresjonistyczna  
Iwona Kolasińska-Pasterczyk
Louis Delluc, czyli we władzy melancholii 700
Germaine Dulac, czyli jak „portretować” duszę kobiety 703
Marcel L’Herbier – „poeta sztuki niemej” 707
Abel Gance, czyli „czas obrazu” 719
Jean Epstein – poszukiwanie efektu „nadwrażenia” 728
Chronologia 735
Propozycje lektur 735
XII. Awangarda we francuskim i niemieckim kinie niemym Alicja Helman
Film abstrakcyjny 745
Film dadaistyczny 749
Film surrealistyczny 757
Kino czyste 766
Dokument liryczny 769
Eksperymenty narracyjne 771
Chronologia 774
Propozycje lektur 776
XIII. Nieme kino dokumentalne 
Jadwiga Hučkova
Prehistoria dokumentu 779
Robert Flaherty – tropiciel odległych enklaw 782
Dziga Wiertow – eksperymentator 788
Początki filmu montażowego i reportażu 795
Kontynentalna tradycja realistyczna: symfonie miast 798
Joris Ivens – konsekwentny lewicowiec 802
Brytyjska szkoła dokumentalna 804
Chronologia 807
Propozycje lektur 807
XIV. Inne kinematografie  
Chiny – Alicja Helman 810
Japonia – Krzysztof Loska 819
Indie – Artur Majer 828
Hiszpania – Iwona Kolasińska-Pasterczyk 834
Turcja – Magdalena Bartczak 842
Bałkany – Magdalena Bartczak 849
Czechy i Słowacja – Jadwiga Hučkova 859
Polska – Tadeusz Lubelski 866

Noty o autorach . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 877
Indeks nazwisk . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 881
Indeks filmow . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 909








Stronice poświęcone "Gabinetowi doktora Caligari" Roberta Weinego







Rosjanie. FEKS (Kozincew i Trauberg) a zaraz potem Eisenstein







Gustav Machaty z rozdziału poświęconego Czechom i Słowakom

wtorek, 23 lutego 2010

66. "Tragiczna pomyłka" (1912)








"Erreur tragique", reż. Louis Feuillade (Francja, 1912). René i Suzanne są świeżo poślubionym małżeństwem. Interesy wzywają René do Paryża. Tam, samotny i znudzony, wybiera się do kinematografu. Jest to obok "Tych pkropnych kapeluszy" Griffitha i "Młodego Sherlocka Holmesa" Bustera Keatona kolejny przypadek filmu w filmie z tamtych wczesnych lat. René widzi na ekranie swoją żonę, nabywa kopię filmu i rozpoczyna śledztwo na podstawie wyciętych klatek. Niebawem do jego rąk trafia list napisany przez niejakiego Rogera i skierowany do Suzanne:

Moja najdroższa Suzy,
odpokutowałem już za swoją przeszłość. Błagam Cię, nie odtrącaj wygnańca, którym jestem. Przybedę na stację w Bedarieux o 16:30. Wiesz, jak mocno Cię kocham i tęsknię, aby znowu Cię objąć.
Twój Roger.

Szaleńczo zazdrosny René postanawia zabić żonę udająca się na stację. Pod cuglem konia umieszcza zapalony knot; gdy koń zaczyna odczuwać żar, ponosi go, woźnica wypada z powozu i teraz rozszalałe konie powożą przerażoną Suzanne ku katastrofie. Tymczasem lokaj zapowiada przybycie gościa. To Roger, który okazuje się być bratem Suzanne. René zrozumiał swój błąd i rusza konno w pościg za żoną. Nie zdążył wprawdzie ochronić Suzanne przed wypadkiem, szczęśliwie jednak żona go przeżyła. Szczęśliwi wracają autostopem do domu.
Louis Feuillade, reżyser "Wampirów" i "Fantomasa", autor około 700 filmów... W większości, oprócz wymienionych, były to krótkie filmiki, takie jak "Tragiczna pomyłka" trwająca 24 minuty. Intryga filmu nie należy do zbyt skomplikowanych, czy też powalających. Ów tytułowy tragizm właściwie w filmie wcale się nie pojawia, wisi jedynie w powietrzu, a happy end skutecznie go rozwiewa. Kolejny raz podziwiać mogę wnętrza urządzone z przepychem - dziś pasowałyby do gabinetu ważnej osobistości, wówczas były po prostu użytkowe. Zwrócić należy jeszcze uwagę na panoramiczne ujęcie nadjeżdżającej dorożki z górami w tle. I na końcu automobil z tamtych lat, piękny w swej staromodności, a jednak na chodzie...
Doskonale skomponowana muzyka na fortepian, w sekwencji kinowej przed seansem zamienia się w kakofonię orkiestry strojącej instrumenty; gdy René opuszcza sale kinową, znów powraca fortepian solo.
Ach, byłbym zapomniał: taśmę filmową w latach dziesiątych pakowano w kartonowe pudełka oklejone taśmą; wiedzieliście o tym nieznani i nigdy nie pozostawiający nawet słowa komentarza Czytelnicy?





65. "Tysiąc drugi podstęp" (1915)









"Тысяча вторая хитрость", reż. Jewgienij Bauer (Rosja, 1915). Krotochwila trwająca zaledwie 17 minut. Stary mąż studiuje pilnie książkę niejakiego Abrakadabry "Tysiąc jeden kobiecych podstępów". Przyswojona wiedzę sprawdza w praktyce na swojej młodej żonie, która w ukryciu stroi grymaśne miny na widok starucha. Maż jest tak zadufany w sobie i tak pewny porad Abrakadabry, że oczywiście zostaje na koniec wystrychnięty na dudka, co sugeruje tytuł filmu oraz lista płac składająca się z nazwisk trojga aktorów. Piękne - jak zawsze w takich starych filmach jest utrwalenie na taśmie filmowej Nieistniejącego: wnętrza mieszkań, wygląd ulic, prospekty zdaje się że Sankt Petersburga, wystawy sklepowe:








64. "2001: Odyseja kosmiczna" (1968)









"2001: Odyseja kosmiczna" (2001: A Space Odyssey), reż. Stanley Kubrick (Wielka Brytania/ usa, 1968). Wczoraj obejrzałem po raz pierwszy... Po prostu brak mi słów. Niesamowite zdjęcia, efekty, które po dziś dzień wyglądają świeżo, idealnie dopasowana muzyka: u Kubricka sceny podporządkowane są muzyce, współgrają z nią, współistnieją, po prostu idealna symbioza. Widać wyraźnie w tym filmie pewna ambiwalencję. Z jednej strony zachłyśnięcie się nowymi możliwościami, wszak właśnie człowiek wylądował na Księżycu. Z drugiej strony pewna obawa, czy świat techniki nie zmierza w złym kierunku. Monolit jest rzeczywiście frapującym motywem przewodnim i jego spoiwem zarazem. Jeżeli to nie symbol absolutu, to można go chyba odczytać jako metaforę ciągłości czasu (wiemy, że istnieje już 4 miliony lat, nie wiadomo czy istniał wcześniej, czy jego wiek i jego constans to pojęcia niemożliwe do wyobrażenia dla ludzkiego umysłu - przecież nawet 4 miliony to już tak naprawdę pojęcie abstrakcyjne). Dla nas monolit jest czymś w rodzaju stałej fizycznej. A poza tym to zagadka. Być może jest to siła sprawcza, a może tyko zagubione kosmiczne domino, które wpadło do dziury, gdzie nikt nie zaglądał przez całe eony?
Nie wiem, czy Kubrick był nowatorem pod względem ujęć powolnie snujących się planet i długich zakręconych statków kosmicznych, bo nie wiem, czy ktoś przed nim już próbował tworzyć takie ujęcia. Jeżeli nie, to pełen szacunek za nowatorstwo Kubricka, które musiało mieć wpływ na Lucasa. Psychodeliczny lot pomiędzy dwoma płaszczyznami - coś niesamowitego, hipnotycznego, cudownie ukazany bezmiar, bezgraniczność, nieskończoność, absolut... Lucas wykorzystał później to ujęcie w "Gwiezdnych wojnach" podczas finałowego ataku na planetę Vadera.
Sceny starzenia się astronauty, a konkretnie barokowy wystrój wnętrz - to albo jego własna projekcja, albo barok to symbol kreacji, sztuki, która jest ponadczasowa i mniej zawodna od najlepszego komputera. Zresztą czyż kreacją nie są również narodziny? stworzenie? rozwój? nauka? Być może to właśnie znaczy embrion.
To tyle chaotycznych uwag na gorąco. Film wgniata w fotel, ale należy umieć przyjąć jego zaproszenie i oglądać go na jego warunkach.

63. "Bitwa nad Sommą" (1916)









"Bitwa nad Sommą" (The Battle of the Somme), nieznany reżyser (Wielka Brytania 1916). Dokumentalny i propagandowy film nakręcony przez pracujących dla brytyjskiej armii operatorów filmowych (Geoffrey Malins i John McDowell) o największej i najkrwawszej bitwie I Wojny Światowej.
Myślałem, że będą miał do czynienia z porażającym i wbijającym w fotel filmem, bo w końcu nad Sommą zginęło aż ponad milion ludzi. Niestety, kamery wpierw błądzą na zapleczu pośród przygotowujących się do natarcia dywizji, pokazują wojaków maszerujących ulicami miasteczka, ostrzeliwujące nieprzyjaciela działa, odległe wybuchy, magazynowanie amunicji, spożywanie posiłków itp. Jedna scena robi wrażenie: wieśniacy pracują na polu,a za nimi w oddali rozciąga się pole bitwy. W końcu 1 lipca żołnierze ruszają do natarcia, wychodzą z okopu, jeden zostaje i już się nie rusza, pozostali wchodzą w mgłę i pośród zasiek padają na ziemię. To najdrastyczniejsza scena filmu. Dalszy przebieg bitwy pokazywany jest znowu w domyśle poprzez ukazanie odległych wybuchów, eskortowania jeńców, zbieranie rannych, opatrywanie ich, kopanie dołów aby pogrzebać trupy. Film miał swoją premierę w Londynie 10 sierpnia 1916 roku, chociaż bitwa trwała do 18 grudnia. Ostatnie ujęcia filmu pokazują cieszących się i machających radośnie hełmami żołnierzy. Dwie rzeczy cechują film. Pierwsza to długie powolne panoramy rozległych przestrzeni na 52 lata przed "2001: Odyseja kosmiczną". Druga, to fotografowanie licznych twarzy; przerażająca jest myśl, że wielu z nich nie dożyło do następnego dnia...
Mimo łagodnej formy (film miał podobno ogromne wzięcie w brytyjskich kinach), film ewidentnie ku przestrodze, że wojna to bezwzględne zło.

62. "Dni naszego szaleństwa" (1991)









"Dni naszego szaleństwa" (阿飛正傳 albo Days of Being Wild), reż. Wong Kar-wai (Hong-Kong, 1991). Yuddy nawiązuje w oryginalny sposób romans z Su, jednak nie jest zdolny do prawdziwego uczucia, wciąż poszukując nowych wrażeń. Dziewczyna nie może bez niego żyć, on nie potrafi żyć z nią. Najsilniejszą więź odczuwa z przybraną matką.
Subtelna pajęczyna uczuć pomiędzy kilkoma bohaterami, przechodzenie obok siebie, niespełniona miłość, oddalanie się, tęsknota, ucieczka, eksperymenty, spełnienie marzeń, ucieczka od dotychczasowego życia, poszukiwanie tożsamości. Kar-wai serwuje to wszystko po mistrzowsku i w właściwy dla siebie sposób. Widać już zapowiedź "2046" i "Spragnionych miłości", a jedna scena ewidentnie została wykorzystana w "My Blueberry Nights" (nawet ją wykorzystano na plakacie), a w epizodzie filipińskim także "Upadłe anioły".
Jako że nie potrafię być obiektywny wobec takiego wysublimowanego kina, daję 8/10.


czwartek, 28 stycznia 2010

Heron


"Heron" (1970)









"Twice As Nice & Half The Price" (1971)









Pierwszy Heron z 1970 roku to ballady na bazie folku z wokalami a la Simon & Garfunkel. Styl podobny też trochę do wczesnego Ala Stewarta czy Donovana. Niektóre piosenki mogą się kojarzyć z balladowymi kompozycjami McCartneya. Bazę stanowią dwa aksamitne męskie wokale (śpiewające często unisono) z akompaniamentem gitar akustycznych. Zespół lubi stosować piano fendera (w jednej piosence brzmi nawet jak klawesyn), organy czy akordeon. Kompozycje solidne i miłe dla ucha, wręcz piękne, ale nie jest to muzyka twórcza. Urokliwa i przyjemna - owszem. Czasem też pobrzmiewa nutka psychodelii lub folkloru. Wszystkie piosenki połączone są ze sobą odgłosem śpiewających ptaków. Drugi album "Twice As Nice & Half The Price" (1971) jest bardziej urozmaicony, rockowy  i synkretyczny. W założeniu miał to być podwójny album sprzedawany w cenie pojedynczej płyty.




środa, 27 stycznia 2010

Al Stewart: Love Chronicles (1969)










1. In Brooklyn [3:40]
2. Old Compton Street Blues [4:24]
3. The Ballad of Mary Foster [8:01]
4. Life and Life Only [5:47]
5. You Should Have Listened to Al [2:58]
6. Love Chronicles [18:00]

bonusy:
7. Jackdaw [3:18]
8. She Follows Her Own Rules [3:16]
9. Fantasy [2:15]

Tytuł piątej piosenki mówi o tej płycie wszystko. Macie jej posłuchać i koniec!
A na poważnie, to jest to bardzo piękny melancholijny album. Z Alem Stewartem zagrali Jimmy Page oraz prawie cały skład Fairport Convention (http://www.alstewart.com/discography/lovec.htm). Struktura jest bardzo prosta: głos Stewarta, gitara akustyczna, za nimi dosyć wyraźna linia basu oraz lekko cofnięta perkusja. I w trakcie wykonywania piosenek według podanego powyżej wzoru, z jakichś ukrytych, zapuszczonych kątów, w przerwach pomiędzy wersami śpiewanego tekstu, wyłażą niesamowite lakoniczne dźwięki elektrycznych gitar Page'a i Richarda Thompsona. Te króciutkie wstawki potrafią po prostu tak rewelacyjnie podkręcić nastrój, że aż ciarki łażą po plerach. Bonusy - moim zdaniem - nie są już tak udane, jak reszta płyty.

Ptarmigan: Ptarmigan (1974)







Poniżej opis płyty Ptarmigan z "Dreams, Fantasies & Nightmares" Vernona Joynsona:

"The Ptarmigan album is an acoustic mellow laid back early seventies hippie folk offering. There are plenty of recorder passages and strummed guitars and the album has a light pastoral feel overall. It includes both of the 45 cuts, which are certainly the most accessible songs on the album. Side two is dominated by two long and largely instrumental tracks, Night Of The Gulls and Coquihalla."

Ta ostatnia kompozycja ma Skrzekowo-Niemenowskie wokalizy. Album składa się z kilku dłuższych kompozycji podzielonych na krótsze części (forma podobna do "After Bathing At Baxter's" Jefferson Airplane). Bardzo dobra jest ta jedyna (nie licząc singla) płyta zespołu z Vancouver. Użyte przez Joynsona słowo "pastoral" oddaje dosyć trafnie atmosferę płyty. Sporo gry fletu prostego i akustycznej gitary. Piękne harmonijne wokale. Kilka psychodeliczno-jazzujących fragmentów. Naprawdę Kanadyjczycy nie mają się czego wstydzić

Internetową stronę zespołu znajdziecie tutaj:
http://psychedelicfolk.homestead.com/Ptarmigan.html

Lang'syne: Lang'syne (1976)










1. Medina [8:29]
2. Morning [3:32]
3. Changing [6:45]
4. Cynghaned [7:49]
5. A Very Sarcastic Song [6:43]
6. Carnivore [4:02]
7. Mignon [1:56]
bonus:
8. Lady Mary [3:48]

Egbert Fröse - gitara, organy, śpiew
Matthias Mertler - gitara, glockenspiel, instr. perkusyjne, śpiew
Urlich Nähle - gitara prowadząca, flet, śpiew

Niemiecki zespół jednego albumu. Muzyka oparta na pięknej współpracy akustycznych gitar. W tle stonowane organy i, najczęściej, flet. Śpiew w języku angielskim. Muzyka jest bardzo łagodna, spokojna, melancholijna, balladowa... Przypomina nieco debiut Bröselmaschine, jednak jest to album bardziej spójny stylistyczne i może odrobinę monotonny (jednak to może być zarówno wadą, jak i zaletą, w zależności, co kto lubi).

Mountain Ash Band: The Hermit (1975)










Brytyjska grupa folkrockowa, grająca w stylu Fairport Convention bez Sandy Denny, i jej koncept album o człowieku (Job Senior), który od śmierci żony żyje w całkowitej samotności.

1. Birth 5:06
2. Journeys 9:14
3. Stone On Stone 4:01
4. A Long Winter 6:12
5. Who Knows 5:19
6. I’ll Sing For My Supper 4:10
7. The Outcast/ Rebirth 6:24


I przy okazji:

Jakby to powiedzieć, w muzyce folkowej, ludowej, czy jak to jeszcze nazwać, istotna jest pewnego rodzaju mantryczność, mediewistyczny pierwiastek, jej surowość, powtażalność, swoisty nastrój - tu nie gra roli finezja. W porównaniu z muzykami jazzowymi, muzycy folkowi nie mają szans pod względem perfekcji; folk jest muzyką zupełnie inną i trudno ją zestawiać, po prostu trzeba się wczuć. W jazzie nie ma znów tak pięknych i przejmujących żeńskich wokali. Każdy gatunek muzyki posiada swoje zalety.

Piirpauke: Piirpauke (1975)










Debiut fińskiej grupy, która uważana jest za jednych z prekursorów world music. Jest tak być może na późniejszych płytach, na debiucie z 1975 roku znajduje się rock silnie inspirowany ludową muzyka Finlandii. Czasem też muzyka zahacza o jazz. Głównymi instrumentami są saksofon, flet i bardzo wyrazisty bas.

1. Kuunnousu [3:29]
2. Legong [10:50]
3. Uusi Laulu Paimenille [5:32]
4. Cybele [10:50]
5. Konevitsan Kirkonkellot [5:08]

Mike Scott: Bring 'Em All In (1995)










Warto jeszcze zapoznać się z solową płytą Mike'a Scotta, na której muzyk zagrał na wszystkich instrumentach. Jest to płyta o wiele mniej folkowa, za to o wiele bardziej balladowa. Nie należy się jednak obawiać, bo w muzyce wyraźnie słychać, że kompozytorem i wykonawcą jest Irlandczyk.

1. BRING 'EM ALL IN
Vocals, 6 and 12 String Acoustic Guitars, RD500 Organs, Bells

2. IONA SONG
Vocals, Stomp, Acoustic Guitar, Electric Lead Guitar, Windsound, RD500 Keyboards

3. EDINBURGH CASTLE
Vocals, Acoustic Guitar, Electric Lead Guitar, Piano, RD500 Keyboard

4. WHAT DO YOU WANT ME TO DO ?
Vocals, Acoustic Guitar, Stomp, Organ, Mouth Organ

5. I KNOW SHE'S IN THE BUILDING
Vocals, Acoustic Guitar, Electric Lead Guitar, RD500 Wah Keyboards, Electric Piano, Native
American Rattle

6. CITY FULL OF GHOSTS (DUBLIN)
Vocals, Acoustic Guitars, Piano

7. WONDERFUL DISGUISE
Vocals, Acoustic Guitar

8. SENSITIVE CHILDREN
Vocals, Acoustic Guitars, Mouth Organs, RD500 Organ, Stomp, Bells

9. LEARNING TO LOVE HIM
Vocals, 6 and 12 String Acoustic Guitars, Piano, Organ, Tambourine

10. SHE IS SO BEAUTIFUL
Vocals, Acoustic Guitar, RD500 Organ, Spanish Guitar

11. WONDERFUL DISGUISE (Reprise)
Acoustic Guitar, Piano

12. LONG WAY TO THE LIGHT
Vocals, Acoustic Guitar, RD500 Organ

13. BUILDING THE CITY OF LIGHT
Vocals, Acoustic Guitars, Electric Lead Guitars, RD500 Wah Keyboards

Recorded September 1994 to April 1995
Released September 18 1995
Current Cat No. EMI/CHRYSALIS CDCHR 6108
Produced by Mike Scott and Niko Bolas

The Waterboys: Room To Roam (1990)










Warto jeszcze zapoznać się z solową płytą Mike'a Scotta, na której muzyk zagrał na wszystkich instrumentach. Jest to płyta o wiele mniej folkowa, za to o wiele bardziej balladowa. Nie należy się jednak obawiać, bo w muzyce wyraźnie słychać, że kompozytorem i wykonawcą jest Irlandczyk.

1. In Search Of A Rose
2. Song From The End Of The World
3. A Man Is In Love / Kaliope House
4. Bigger Picture
5. Natural Bridge Blues
6. Something That Is Gone
7. The Star And The Sea
8. A Life Of Sundays
9. Fiddle Tune (unlisted on sleeve)
10. Islandman
11. The Raggle Taggle Gypsy (Studio Version)
12. How Long Will I Love You ?
13. She's All That I Need (unlisted on sleeve)
14. Upon The Wind And Waves
15. Spring Comes To Spiddal
16. The Trip To Broadford
17. Further Up, Further In
18. Room To Roam
19. The Kings Of Kerry (unlisted on sleeve)

Recorded January to June 1990
Released September 17 1990
Current Cat No. EMI/CHRYSALIS CCD 1768
Produced by Barry Beckett and Mike Scott Mike Scott (3 tracks)

The Waterboys: Fisherman's Blues (1988)










Mike Scott i koledzy zrobili kawał dobrej roboty. "Fishermen's Blues" jest chyba najbardziej folkową płytą zespołu; jedynie następna w dyskografii "Room To Roam" może się z nią równać. Większość piosenek to numery nieco nostalgiczne i balladowe ("Strange Boat", "Sweet Thing" Van Morrisona, niemal cała druga strona analogu, a całą płytę koronuje wspaniały "The Stolen Child"), przeplatane tymi żywymi, dynamicznymi i z przytupem (piosenka tytułowa, "World Party", "And A Bang On The Ear"). Królują gitary akustyczne i skrzypce, pojawiają się też: elektryczna mandolina, harmonijka ustna, trąbka, sksofon sopranowy, flety, akordeon. Płyta była nagrywana 2 lata: od stycznia 1986 do czerwca 1988; ukazała się 17 października 1988 roku.

1. FISHERMAN'S BLUES
Bass : Trevor Hutchinson
Drums : Peter McKinney
Vocals, 12 String Acoustic Guitar : Mike Scott
Electric Mandolin : Anthony Thistlethwaite
Fiddle : Steve Wickham

2. WE WILL NOT BE LOVERS
Drums : Dave Ruffy
Bass : Trevor Hutchinson
Vocals, Acoustic Guitar, Electric Guitars, Organ : Mike Scott
Electric Mandolin : Anthony Thistlethwaite
Fiddle : Steve Wickham

3. STRANGE BOAT
Piano : Colin Blakey
Drums : Fran Breen
Bass : Trevor Hutchinson
Acoustic Guitar : Vinnie Kilduff
Vocals, Acoustic Guitar : Mike Scott
Harmonica : Anthony Thistlethwaite
Fiddle : Steve Wickham

4. WORLD PARTY
Tambourine, Congas : Noel Bridgeman
Bass : Trevor Hutchinson
Trumpet : Roddy Lorimer
Vocals, Piano : Mike Scott
Fuzz Slide Mandolin : Anthony Thistlethwaite
Fiddles : Steve Wickham
Drums : Kevin Wilkinson
Chorus : Jenne Haan, Ruth & Rachel Nolan, Abergavenny Male Voice Choir

5. SWEET THING
Bass : Trevor Hutchinson
Drums : Peter McKinney
Vocals, 12 String Acoustic Guitar : Mike Scott
Electric Mandolin : Anthony Thistlethwaite
Fiddle : Steve Wickham

6. JIMMY HICKEY'S WALTZ
Double Bass : Trevor Hutchinson
Drums, Piano : Mike Scott
Mandolin : Anthony Thistlethwaite
Fiddle : Steve Wickham

7. AND A BANG ON THE EAR
Drums : Jay Dee Daugherty
Bass : Trevor Hutchinson
Accordion : Mairtin O'Connor
Vocals, Acoustic Guitar, Piano, Electric Guitar : Mike Scott
Organ : Anthony Thistlethwaite
Fiddle : Steve Wickham

8. HAS ANYBODY HERE SEEN HANK ?
Flute : Colin Blakey
Drums : Fran Breen
Bass : Trevor Hutchinson
Vocals, Electric Piano, Acoustic Guitar : Mike Scott
Baritone Sax : Anthony Thistlethwaite
Fiddle : Steve Wickham

9. WHEN WILL WE BE MARRIED ?
Vocals, Piano, Drum, Bowed Bouzoukis : Mike Scott
Harmonica : Anthony Thistlethwaite
Fiddle : Steve Wickham

10. WHEN YE GO AWAY
Bouzouki : Alec Finn
Double Bass : Trevor Hutchinson
Fiddle : Charlie Lennon
Vocals, Acoustic Guitar, Piano Fragments : Mike Scott
Electric Slide Mandolin : Anthony Thistlethwaite

11. DUNFORD'S FANCY
Bouzouki : Brendan O'Regan
Fiddle : Steve Wickham

12. THE STOLEN CHILD
Flute : Colin Blakey
Spoken Voice : Tomas Mac Eoin
Vocals, Piano : Mike Scott
Bells : Padraig Stevens
Sax : Anthony Thistlethwaite
Fiddle : Steve Wickham
....and introducing -
The Woodland Band
Border Horn : Colin Blakey
Bouzouki : Trevor Hutchinson
Bodhran : Mike Scott
Bodhran : Padraig Stevens

13. THIS LAND IS YOUR LAND
Bouzouki : Brendan O'Regan
Mandolin, Backing Vocals : Mike Scott
Mandolin : Anthony Thistlethwaite
Vocals, Fiddle : Steve Wickham

Roy Harper: Stormcock (1971)










1. Hors d'Oeuvres [8:37]
2. The Same Old Rock [12:24]
3. One Man Rock And Roll Band [7:23]
4. Me And My Woman [13:01]

Muzycy:
Roy Harper - gitary i śpiew
S. Flavius Mercurius - gitara

Ten drugi z wymienionych muzyków to ukryty pod pseudonimem niejaki Jimmy Page. Nagrania nr 2 i 3 pochodzą z koncertu, Page zagrał w "The Same Old Rock" solo na gitarze. Harper potrafi zrobić z trzynastominutowej kompozycji, w której jest właściwie jedynym muzykiem (nie licząc przepysznych smyczkowych aranżacji) coś niezwykle interesującego. Bardzo ciekawe jest też połączenie gitary akustycznej z orkiestrą. Muzyka na płycie to 4 rozbudowane ballady. Studyjne nagrania zarejestrowano w studio Abbey Road.


Kalacakra: Crawling To Lhasa (1974)











1. Nearby Shiras [9.13]
2. Jaceline [6.09]
3. Raga No. 11 [5.23]
4. September Fullmoon [10:02]
5. Arapaho's Circle Dance [2.30]
6. Tante Olga [7.37]
bonusy:
7. Vamos [6.46]
8. Déjà Vu [7:18]

Niemiecki duet w składzie: Claus Rauschenbach - gitara, conga, instr.perkusyjne, śpiew oraz Heinz Martin - gitara, flet, fortepian, syntezator, wiolonczela, skrzypce. Samo instrumentarium sugeruje, że muzyka zespołu musi być ciekawa. I owszem Słychać w niej wpływy orientu, folk oraz psychodelię. Muzyka jest bardzo mantryczna, sporo w niej mono-deklamacji. To główna cecha dwóch pierwszych kompozycji. "Raga No. 11" to instrumentalny rytmiczny i bardzo oniryczny marsz. "September Fullmoon" to kompozycja w stylu Bröselmaschine, główną rolę odgrzewają w niej akustyczna gitara oraz flet. Nawet jak dla mnie, jest to utwór zbyt monotonny "Arapaho's Circle Dance" to właśnie ten zapowiadany psychodeliczny fragment płyty: gitara akustyczna i harmonijka ustna tworza sekcję rytmiczną, co daje pole do popisu zakręconej gitarze. Album kończy niespodziewanie "Tante Olga", dziwny blues w którego tle odbywają się rozmowy. Na koniec ciekawostka: swą nazwę zespół wziął z języka tybetańskiego, Kalacakra oznacza w nim "koło czasu".