niedziela, 31 lipca 2016

138. "Die Verrufenen" [1925]

    "Die Verrufenen", reż. Gerhard Lamprecht [Niemcy, 1925].
Lamprecht nakręcił swój film w tym samym roku, w którym Trotz stworzył propagandowy pean "Miasto milionów". jakże różne są te dwa filmy. Trotz pieczołowicie unika kadrów, które kłóciłyby się z przyjętą przez niego tezą, że Berlin to miasto rozkwitu, bogactwa i prosperity. Lamprecht widzi cos zupełnie odmiennego. W USA film wyświetlano pod znamiennym tytułem "Slums of Berlin", a przecież już tłumaczenie tytułu oryginalnego (znaczącego coś mniej więcej jak pohańbiony) też nie pozostawia żadnych złudzeń. Lamprecht jednak ukazuje dwa środowiska i kontrastuje je ze sobą. Co łączy filmy Trotza i Lamprechta, to dążenie do zmiany sytuacji, tylko że Trotz pokazuje stan końcowy, a Lamprecht drogę ku niemu.
    Fabuła wygląda w skrócie następująco: młody inżynier Robert Kramer dopuszcza się krzywoprzysięstwa, za co trafia do więzienia. Po wyjściu z niego nie potrafi wrócić do dawnego życia, zostaje wypędzony z domu przez własnego ojca, nie potrafi znaleźć pracy w swoim zawodzie i zaczyna popadać w rozpacz. Gdy usiłuje popełnić samobójstwo, odwodzi go od tego zamiaru prostytutka Emma, która go przygarnia do siebie. Robert zaczyna pomagać sąsiadowi, który jest fotografem robiącym zdjęcia gościom lokali rozrywkowych. W ten sposób Robert spotyka swoja byłą narzeczoną, dla której dawniej popełnił krzywoprzysięstwo, aby ją chronić, a która zostawiła go, gdy trafił do więzienia, Teraz dziewczyna chce pomóc Robertowi.
     Film Lamprechta można porównać do takich filmów jak "Zatracona ulica" Pabsta (1925) czy "Schody kuchenne" Picka (1921), gdzie pokazane jest środowisko proletariackie, ubóstwo, ubogie i ciasne pokoiki, walka o przetrwanie. Lamprecht prowadzi fabułę dwutorowo, zestawiając ze sobą dwa środowiska: jedno utracone przez Roberta, drugie, w którym zmuszony jest żyć. O sile tych ujęć decyduje przede wszystkim fantastyczny montaż. Robert posila się w podrzędnej knajpie. cięcie. Narzeczona siedzi przy suto zastawionym stoliku w ekskluzywnej restauracji. Cięcie. Niczym cienie ubogie pary tańczą w spelunie. Cięcie. Elegancko ubrani ludzie wirują w wielkiej sali balowej. Cięcie. Uboga kobieta kręci młynkiem do kawy. Scena w sali balowej jest przepięknie sfilmowana. Kamera stoi wśród tancerzy i narzeczona wraz ze swoim partnerem kręci się w samym centrum ekranu, ale równocześnie wirują poza tą centralna parą inni tancerze i ściany sali. Ów ruch jest nieco nieostry, zamazany, nieco spowolniony i sprawia dosyć sugestywne wrażenie odrealnienia. 
    "Die Verrufenenen" można porównać do jeszcze jednego filmu. David Wark Griffith, autor "Nietolerancji", nakręcił w 1924 roku w Berlinie film "Isn't Life Wonderful",  w którym pokazał bezrobocie, biedę, inflację, ale też w swoim stylu dodał nutę optymizmu i zakończył swój film happy endem. Lamprecht - można tak rzec - pokazał w swoim filmie zniekształcony amerykański mit o pucybucie, który został milionerem. Pucybut nie został wprawdzie zdegradowany społecznie tak jak Robert, ale tkwiąc w nizinach starał się zrobić wszystko, aby wspiąć się na wyżyny. Lamprecht nie przesadził tak bardzo w przypadku Roberta i nie uczynił go magnatem, al w amerykańskim stylu pomógł mu wydostać się z biedy i zmazać tytułowe pohańbienie. Można dyskutować, na ile realne byłoby takie zakończenie w przypadku tysięcy robotników, pamiętać należy jednak, że Robert jest inżynierem, ukończył szkołę wyższą i posiada wiedzę. To pozwala nadać historii cechy prawdopodobieństwa, gdyż wykształconym było pewnie odrobinę lepiej.


O piękne wydanie niemych filmów Lamprechta postarało się Edition Filmmuseum:

,

Die Verrufenen (Der fünfte Stand) & Die Unehelichen
Menschen untereinander & Unter der Laterne

sobota, 30 lipca 2016

137. "Der Stadt der Milionen" [1925]

"Die Stadt der Millionen",  reż. Adolf Trotz [Niemcy, 1925].

W 1925 roku, na dwa lata przed powstaniem słynnego filmu Walthera Ruttmanna "Berlin - Symfonia wielkiego miasta", podobny film, który aspiruje do sportretowania ogromnego miasta, jakim jest Berlin,  nakręcił Adolf Trotz. Jako że "Symfonię" widziałem już sporo razy, przed seansem zastanawiałem się, dlaczego to film Ruttmanna, zyskał sobie sławę i uznanie, zaś film Trotza został zapomniany, nie bywa wymieniany nawet przez historyków kina i gdyby nie stacja ARTE, pewnie do dziś niewiele byśmy o nim wiedzieli.

    Trotz portretuje Berlin używając wielu różnych środków ekspresji; są kilkukrotne ekspozycje, jest animacja (przy czym obraz Berlina w 2000 roku jak żywo przypomina ujęcia z powstałego rok później "Metropolis" Fritza Langa), jest podział obrazu na segmenty (podobnie jak w "Napoleonie" Abla Ganza z 1927 roku), jest wreszcie wiele wstawek fabularnych (turyści ruszają by zwiedzić Berlin w odkrytym autobusie, historyczne wstawki z udziałem Lessinga, Mendelssohna i polityków niemieckich odpowiedzialnych za zjednoczenie państwa) oraz materiałów archiwalnych (Bismarck siedzący w samochodzie).

    Na samym początku filmu widzimy przepiękny, bardzo długi travelling kamery, która portretuje Berlin  z lecącego samolotu. przed oczami przesuwają się masy zwalistych budynków, wieże kościołów, kopuły katedr, szerokie arterie ulic, palce, strzelisty sześcian ratusza, linie rzek i przecinające je mosty. Z motywów filmowych, twórcy odwiedzili wytwórnię UFA , jest tez kilka ujęć berlińskich kin (na jednym z nich widzimy reklamę wyświetlanego tam akurat "Człowieka z hotelu Altantic" Murnaua). Trotz pokazuje wpierw najbardziej reprezentatywne budowle Berlina, po czym zaczyna krążyć po jego ulicach i placach, by w końcu dojść do podmiejskich ośrodków wypoczynkowych. Pokazuje tez przemysł, sport i rozrywkę.

    Film Trotza różni się od arcydzieła Ruttmanna przede wszystkim wymową. Podczas gdy Ruttmann stara się przede wszystkim rejestrować i nie nadaje filmowanym ujęciom żadnego sensu oprócz dokumentowania rzeczywistości, Trotz stara się przekonać widza o niemieckim charakterze wszystkiego co oglądamy i oddaje hołd ludziom, którzy przyczynili się do zjednoczenia Niemiec. Myślę, że to właśnie decyduje o tym, że "Berlin - Symfonia wielkiego miasta" jest obecnie filmem analizowanym przez historyków i uznanym, zaś "Miasto milionów" nie jest wcale brane pod uwagę. A szkoda, bo film ma spory potencjał - niestety niewykorzystany do końca - i wiele ciekawych fragmentów o nieocenionej wartości historycznej.



czwartek, 28 lipca 2016

William Carlos Williams "Spóźniony śpiewak"

Biedni ludzie. Proletariat. Zagubione dusze. Wielkomiejski zgiełk. Drobne życiowe czynności. Uzależnienia, Pochylanie się nad mało istotnymi szczegółami. Uwypuklanie. Kolorystyka. Turpizm. Ulotność chwili. Scenki rodzajowe. Czasem żartobliwy ton. Figuratywizm. Portrety nędznych ulic. Portrety nędzarzy. Kontrasty. Puste życie. Samobójstwo. Czasem zachwyt nad jaśniejącym ciepłym słońcem. Solidarność biednych. Tęsknota. Smak śliwek. Szpital. Ambulans. Starość. Rozmowy z matką. Przebudzenie wiosny. Wahanie. Księżyc nad głową. Wspomnienie. Silne powiewy wiatru. Śpiew i lot kosów. Lunarny erotyk. Pean na cześć kobiecych nóg. Pozorne sielanki. Uległość wobec zimy. Pokój samotnego mężczyzny piszącego wiersze. Miłość. zapach kwitnących wiązów. Hotel w Nantucket. Kochankowie, którzy nie mają dokąd pójść. Ogień i lud związanych dusz. Rozmowa przycumowanych statków. zachwyt nad kelnerką. Pusta pieszczota. Wezwanie. Zmiany. Śmierć sukinsyna. Odrodzenie się świata. Przelotne spotkanie o poranku. Kwiat. Niewiadoma u kresu życia. Rozpacz po stracie męża. Oporne liście wierzb. Zaborcza wiosna. Pytanie do własnego mózgu. Zrównanie starości z wiosną. Błogosławieństwo metafory. Samotne i smutne serce zapadające się w pustkowie głębsze od nocy. Życie jako jedyna pewność. Przyszłość bez nas. Najpowszechniejsza rzecz na świecie. Gwiazda i słońce.

136. "Kobieta znikąd" [1922]

    "La femme de nulle part", reż. Louis Delluc [Francja, 1922]. Ostatni film należący do trylogii Delluca (poprzednie to ""Milczenie" i "Gorączka"). Ostatni to także film, w którym tak wyraźnie widać styl impresjonistyczny. Fabuła filmu jest szczątkowa i przypomina w tym kręgosłup, na którym zawieszona jest całą reszta organizmu. Może to nie brzmi zbyt ładnie, ale tak to widzę. Nieznajoma kobieta powraca do domu, którego była kiedyś właścicielką. Pod wpływem uniesienia porzuciła go i uciekła z kochankiem, Teraz jest świadkiem podobnych wydarzeń, gdyż pani domu chce zrobić to samo, korzystając z absencji męża.
    Najważniejsze rzeczy w filmie dzieją się na twarzy i w gestach Eve Francis, która gra Nieznajomą powracającą po wielu latach do miejsca, które opuściła, zmieniając tym samym wówczas swoje życie. Najważniejsze rzeczy obserwujemy podczas jej snucia się po miejscach pełnych wspomnień. Najistotniejszy jest kontrast pomiędzy przeszłością i dniem dzisiejszym. Najważniejszy jest w końcu także wpływ, którym wydarzenia  sprzed lat chcą zmienić teraźniejszość. Nieznajoma jest nośnikiem wspomnień i to ona, w pełni świadoma, że jej dawna ucieczka z domu przyniosła jej tylko gorycz i samotność, stara się wyperswadować pani domu porzucenie męża. W końcu porzuci nie tylko dom i męża, ale zostawi też małe dziecko. Problem tkwi jednak nie tylko w sytuacji zewnętrznej, ale w tym, że nieznajoma kobieta znikąd nie jest pewna siebie samej. Targają nią wątpliwości, z którymi nie potrafi sobie skutecznie poradzić.
    Nieznajoma wychodzi z pokoju i prawie przez całą noc snuje się po parku.  Ów kluczowy spacer przez park, to noc pełna sprzecznych myśli i uczuć. Z czasem rozsądek i świadomość konsekwencji przegrywają u nieznajomej z uniesieniem oraz z urokiem chwili, której przyczyną jest zamazane wspomnienie. Kobieta wspomina w tych samych miejscach swą przeszłość, jakże podobną do sytuacji pani domu. W filmie mamy w tych fragmentach wmontowane krótkie jak błysk i nieco prześwietlone retrospekcje, które w doskonały sposób ukazują charakter wspomnień, ich mglistość i fragmentaryczność. Sam reżyser, który był równocześnie teoretykiem filmu, wspomina o tym, że każdy człowiek zachowuje jakieś wybrane wspomnienia z przeszłości, które go nawiedzają i które zmuszają go do takiego, a nie innego zachowania. Tak właśnie dzieje się z nieznajomą. Nad ranem zmienia zdanie i przekonuje panią domu, że tylko ucieczka z ukochanym da jej szczęście. Czasu jest mało, gdyż mąż może w każdej chwili powrócić z podróży służbowej z Genui. Tym sposobem wewnętrzne upiory nieznajomej chcą zdecydować o losie pani domu. Kochanek czeka już na drodze oparty o karoserią stojącego w gotowości do ucieczki samochodu...
    Można się zastanawiać, na ile kobieta znikąd ma prawo decydować o losie pani domu? czy w ogóle posiada jakiekolwiek prawo do ingerowania w cudze życie? Wydarzenia rozgrywają się jak gdyby poza jej świadomością, od której silniejsza jest wola nieznajomej. Tyle że wola ta ulega ciągłym modulacjom. Zależna jest od niestałych uczuć i czasem dopuszcza do siebie jakiś szczątkowy strumień rozsądku, by za chwilę pokryć go w głębokiej toni emocji, nad którymi nie potrafi zapanować. Ta nieumiejętność powoduje, ze gra kobiety znikąd staje się niebezpieczna, nie bierze ona bowiem pod uwagę konsekwencji. Podobnie jak w "Gorączce" finałowa bójka jest tylko dodatkiem, akordem wprowadzonym na koniec filmu, tak samo rozwiązanie dylematu ucieczki z kochankiem jest tylko wprowadzeniem finału do filmu, który musiał nieuchronnie nastąpić. Sednem jest gra, rozgrywka tocząca się w duszy nieznajomej. Wahania pani domu także posiadają swoje znaczenie, gdyż jej niepewność i rozterka przypominają burzę w duszy kobiety znikąd. Można ironicznie rzec, że nieznajoma trafiła na podatny grunt.
    Film otwiera sekwencja przed domem. Żona i mąż siedzą przy stoliku, popijając kawę. Ujęcia te charakteryzują stosunki panujące między małżonkami, ukazują łączącą ich stygnącą więź. Następna sekwencja to przybycie na stację pociągu, z którego wysiada Eve Francis. Kobieta pieszo udaje się do celu podróży i jej wędrówka opustoszałą drogą pośród rozległych pól wprowadza widza w nastrój filmu. Delluc namiętnie nakazuje operatorom fotografowanie przyrody otaczającej bohaterów. Zdjęcia kręcone w pomieszczeniu należą w "Kobiecie znikąd" do rzadkości. Główny plan to rozległa przestrzeń, która sugeruje zagubienie. Plenery są zatem istotnym elementem filmu, wybranym całkowicie świadomie. W filmie Delluca istotne są tez takie szczegóły jak schody, które są symbolem dylematów i otwarte okna, sugerujące zamknięcie, gdyż przestrzeń obserwowana może być tylko z pokoju. kolejnym symbolem jest droga. Kobieta znikąd długo wędruje wiejską drogą, zanim dotrze do celu; tą samą drogą wraca, by odjechać pociągiem donikąd. Kochanek również odjeżdża samochodem taką drogą i długo obserwujemy, jak niknie powoli w perspektywie wraz z malejącymi przydrożnymi drzewami.
    Jeżeli miałbym wskazać an film kojarzący się z "Kobieta znikąd", to byłby to film "Kochankowie" Louisa Malle'a z 1958 roku. Tam też Jeanne Moreau przez środkową część filmu krąży po parku i nie chodzi wcale o fakt, że nie wędruje sama, ale tę noc, o park i o wędrówkę. Także o dylemat znudzonej żony.
    "Kobieta znikąd" jest pięknym, nostalgicznym, mądrym i głębokim filmem, o starannej i wysublimowanej fotogfarii. Należy żałować, że Louis Delluc żył tak krótko (zmarł na zapalenie płuc) i że nakręcił tak mało filmów.

środa, 27 lipca 2016

135. "Gorączka" [1921]

"Fièvre", reż. Louis Delluc [Francja, 1921]. Najbardziej znany film Dellca, krytyka filmowego, reżysera i propagatora nurtu impresjonistycznego we francuskim kinie. Fabuła nie odgrywa tu większej roli, istotne są ludzkie uczucia i wspomnienia. Przeszłość rzutująca na teraźniejszość jest dominującym tematem nielicznych jego filmów (zmarł w wieku 33 lat w 1924 roku). Jego teoria fotogeniczności znajduje odzwierciedlenie w postaciach, z których każdy nosi jakąś cechę znamionującą indywidualność bądź odmienność; tych ludzkich typów nie powstydziłby się sam Fellini. Film Delluca jest w sumie portretem tłumu bywalców i gości marsylskiej portowej speluny. kamera śledzi ich zachowanie, wzajemne relacje, podkreślając ich pustkę, samotność, zatracenie, beznadzieję. W tej knajpie nie ma miejsca na szczęście, a radość nie jest krotochwilna, jest wybuchowa, podszyta erotyzmem i krótkotrwała. Ciekawy w "Gorączce" jest montaż, który w pierwszych partiach filmu zestawia przyćmione wnętrze speluny z ujęciami portu w Marsylii, pełnymi przestrzeni i oddechu. Wraz z pojawieniem się grupy marynarzy wracających z Japonii, akcja koncentruje się już niemal wyłącznie w pomieszczeniu. Wyjątek stanowią retrospekcje, mające na celu zestawienie ze sobą dawnych uczuć i nadziei bohaterów z ich stanem obecnym. Co ciekawe, Delluc zafascynowany kinem amerykańskim tworząc swoje impresjonistyczne poematy, zawsze zadbał o rodzaj szczątkowej akcji, która przypomina filmy zza oceanu. W "Gorączce" zobaczyć możemy ogólną bijatykę, która spelunę roznosi w drzazgi i którą kończy przybycie żandarmów (na tej samej zasadzie w "Drodze do Enoy" jest wątek kryminalno-sensacyjny, jednak te filmy w zdecydowany sposób różni nastrój pogody oraz plenery, w których niemal w całości została sfotografowana "Droga"). Najważniejszy jest jednak nastrój filmu, posępny, ponury, smutny, nostalgiczny, pozbawiony nadziei. Główną rolę zagrała Ève Francis, żona i muza reżysera.


wtorek, 26 lipca 2016

134. "Dom tajemnic" [1923]

"La Maison du mystere", reż. Aleksandr Wołkow [Francja, 1923]. Liczna rosyjska emigracja we Francji brała czynny udział w życiu kulturalnym kraju, który dał jej schronienie. Przykładem jest niniejszy serial wyreżyserowany przez Aleksandra Wołkowa z Iwanem Mozżuchinem w głównej roli. Serial jest podzielony na dziesięć części, trwa 6 godzin i 22 minuty, powstał w latach 1921-1922, pokazany został rok później.
    Julien (Iwan Mozżuchin), młody potentat przemysłowy, kocha swoja sąsiadkę Reginę (Hélène Darly). Oświadczyny zostają przyjęte, ale niebawem po ślubie ginie w tajemniczych okolicznościach bliski krewny Reginy i wszystko wskazuje, że sprawcą zabójstwa jest Julien. Widz od razu wie, że Julien jest niewinny i kto jest winny. Henri (Charles Vanel), fałszywy przyjaciel Juliena robi wszystko, by zdobyć Reginę i usunąć ze swej drogi rywala. Julien zmuszony jest do ucieczki, ale zostaje pojmany i skazany na 20 lat ciężkiego więzienia. Regina odrzuca względy Henri'ego, koncentrując się na wychowywaniu córki.
    Melodramat Wołkowa zawiera wiele zwrotów akcji. Szczególnie efektownie sfotografowana jest ucieczka Juliena lokomotywą, pościg żandarmów, przeprawa przez przełęcz. Julien został wyrzutkiem i musi zmieniać tożsamość, by nie pozwolić się ująć i aby zachować szansę na powrót do domu, połączenie z rodziną oraz na oczyszczenie się z zarzutów. Wołkow stosuje różne techniki filmowe, na przykład wesele sfilmowane jest techniką filmu "sylwetkowego" znanego z filmów Lotte Reiniger. Mądrze poruszana kamera podkreśla uczucia aktorów, Imponuje scena, w której sylwetka pozostaje w obrębie wyjścia tunelu, podczas gdy kamera cofa się w jego ciemność dalej i dalej, aż sylwetka całkowicie maleje. Kadry są bardzo starannie skomponowane i urozmaicone (kamera z dachu). Oprócz wątku melodramatycznego w filmie jest tez zbrodnia i szantaż, co można podciągnąć pod film kryminalny, ale zabieg zdradzenia sprawcy kilka chwil po dokonania zabójstwa (użyta została do tego celu fotografia) osłabia znaczenie tego gatunku i widz zmuszony jest do skoncentrowania się na losach Juliena oraz na rozważaniach, czy osiągnie swój cel, czy odzyska utracona pozycję. jak w każdej podróży pociągiem znana jest stacja docelowa, ale podróżni nie wiedzą, co ujrzą przez okna wagonu, tak też i w przypadku tego serialu można domyśleć się zakończenia, ale nie wiadomo, co zdarzy się po drodze. A dzieje się sporo, gdyż akcja filmu rozgrywa się w ciągu osiemnastu lat.
    Do kilku rzeczy można się przyczepić. Drażni szczególnie bezwolność kobiet; być może jesteśmy już bezpowrotnie odzwyczajeni od zamierzchłej roli, jaką pełniły sto lat temu. czasem jednak instynkt matki mógłby przełożyć się na śmielsze działanie w obronie własnego dziecka. Podobnie Julien nie zawsze ma odwagę zrzucić maskę i stanąć twarzą w twarz z Henri. No ale gdyby się odważył, akcja musiałaby ulec zmianie. Nie ma co narzekać, ponieważ "Dom tajemnic" jest interesującym, dobrze zrealizowanym filmem o intrygującej akcji i to jest najważniejsze. Dzięki wydawnictwu FlickerAlley, która wydała serial na trzech płytach DVD, fani kina niemego mogą po raz kolejny zacierać ręce, do których trafiła odnowiona cyfrowo perełka. 

piątek, 22 lipca 2016

Jo Nesbø "Trzeci klucz"

    Po przeczytaniu czwartego tomu, którego bohaterem jest Harry Hole, twardy, a zarazem wrażliwy, trochę zagubiony w życiu pracoholik ze skłonnościami do trunków o mocniejszej zawartości, widoczny jest już wyraźnie rozwój prozy Jo Nesbø. Prosta w sumie fabuła "Człowieka nietoperza", mocno "zmiękczona" licznymi dygresjami oraz bardziej zwarta, ale też bez szczególnych komplikacji fabuła "Karaluchów" to można rzec - wprawki - przed bardzo już skomplikowaną fabułą "Czerwonego gardła". "Trzeci klucz" posiada z wymienionych wcześniej pozycji fabułę najbardziej skomplikowaną, wielowątkową, rozszczepiającą się w trzech kierunkach. Hole prowadzi oficjalne śledztwo w sprawie zabójstwa kasjerki dokonanego w trakcie napadu na bank, równocześnie stara się wyjaśnić tajemniczą śmierć swej przyjaciółki Anny, która odwiedził w dniu jej śmierci, a jeżeli tego jest jeszcze mało, Harry Hole wciąż stara się odszukać sprawcę śmierci swej partnerki w wydziale zabójstw, Ellen ("Czerwone gardło").
    Nesbø posiada interesującą i wartą rozpatrzenia skłonność do ścisłego łączenia życia osobistego Harry'ego Hole z zabójstwami. Wykreowane przez norweskiego pisarza przestępstwa w dziwny sposób wikłają Hole, czasem nieświadomie, jak w "Czerwonym gardle"; w tej książce szalonym snajperem okazał się niedoszły teść Harry'ego Hole, w "Trzecim kluczu" ginie dawna partnerka śledczego, Anna. Nie jestem pewien, czy Nesbø nie przesadził przypadkiem trochę, gdyż liczba tych związków Hole z przestępstwami (i przestępcami) znajduje się blisko granicy prawdopodobieństwa, niemniej zakładając iż potraktujemy ów fakt umownie, wszystko w fabule gra, łączy się ze sobą, logicznie pasuje i nic nie traci na swojej atrakcyjności.
    Co należy podkreślić za ogromną zaletę "Trzeciego klucza", to fakt, iż mimo bardzo "zakręconej" fabuły, książka obfituje w tyle zwodów i zwrotów akcji, że nie sposób oderwać się od niej i należy poprosić partnera o przyrządzenie kawy, jeżeli przyjdzie nam na nią akurat ochota. Samemu możemy mieć z tym problem. Brzmi to może jak niezły banał na zakończenie recenzji, cóż jednak począć, skoro taka jest prawda? Czytelnik błądzi pośród śladów i poszlak, już już nabiera niemal pewności, kto jest sprawcą, ale... Właśnie, taka niepozorna, składająca się z zaledwie trzech liter partykuła, a jak wielka różnicę mając ana sumieniu...
    W swoich książkach Nesbø potrafi zmylić czytelnika. Zawsze podsuwa mu wskazówki, często niepozorne, zakamuflowane, często o charakterze zwykłych zdarzeń, nad którymi tak często przechodzimy  do porządku i które lubią wylatywać nam z pamięci. czasem zapominamy, że autor w dużej mierze bazuje w sferze motywów na psychologii oraz logice. U Nesbø przestępcy właściwie niewiele miejsca pozostawiają przypadkowi; przestępstwa bywają zaplanowane, przemyślane i zaaranżowane z ogromną precyzją.
    Osobiste życie Harry'ego Hole to dodatkowy wątek, który przeplata się z akcja, często na nią rzutując (bądź też odwrotnie, komplikując życie naszego bohatera). Jak każdy normalny człowiek Harry potrzebuje miłości i akceptacji, więc stara się wzbogacić poprzez miłość. Niestety, skłonność do nadużywania trunków utrudnia mu zarówno odnalezienie miłości jak też i pracę zawodową. Harry nakreślony jest bardzo wnikliwie, niemal portretowo. czytelnik czuje, ze jest to postać bardzo żywa, bardzo ludzka. To ogromna zaleta książek Nesbø - bohater, któremu się kibicuje, któremu się sprzyja.
    "Trzeci klucz" jest książką, która zaostrza apetyt na ciąg dalszy, zmusza do sięgnięcia po następny tom.


Wydawnictwo Dolnośląskie: "Trzeci klucz"

   

czwartek, 21 lipca 2016

Iris Murdoch "Morze, morze"

Prawdopodobnie w życiu każdego człowieka przychodzi taki okres, w którym chciałoby się gdzieś uciec, rzucić wszystko, zmienić i zaszyć się w jakiejś malowniczej, cichej okolicy. Zostawić za sobą dotychczasowy tryb życia, zacząć wszystko od nowa, popijać wino, delektować się wyszukanym jedzeniem i w samotności cieszyć się wieczorami spędzanymi z samym sobą. Przestać być niepokojonym przez rzeszę znajomych, uciec przed zgiełkiem wielkiego miasta w leniwie płynące godziny małej zagubionej wioski.
Charles Arrowby był spełnionym aktorem teatralnym. Na deskach teatrów Londynu osiągnął wszystko. Pewnego dnia postanowił przejść w stan spoczynku, kupił samotnie stojący domek nieopodal klifu z oknami wychodzącymi na morze i przeprowadził się do niego z myślą, że w tej ultima thule spędzi resztę swojego życia na popijanych dobrym winem posiłkach, beztroskich kąpielach, na kontemplacji zmieniającego się morza oraz na pisaniu wspomnień. Ponad sto pierwszych stron książki Murdoch, która napisana jest w formie pamiętnika Charlesa, to opis takiego właśnie życia, jego pozytywnych stron oraz — oczywiście — także bolączek związanych z brakiem elektryczności, rozpadaniem się domku, nieufnością miejscowej ludności, która nie do końca potrafi bądź chce zaakceptować niespodziewane pojawienie się w ich stronach znanego celebryty, wreszcie ze słabym zaopatrzeniem miejscowego sklepiku, który nie jest w stanie sprostać kaprysom wyszukanego jak na te okolice smaku Arrowby'a.
Jak dalece może powieść się tego rodzaju przedsięwzięcie? Arrowby każdego dnia wypełnia kartki pamiętnika nowymi notatkami. Dowiadujemy się z nich o jego pierwszej czystej miłości do Hartley, która pewnego dnia znika z jego życia, o kuzynie Jamesie, z którym Charles zawsze rywalizował na sukcesy życiowe, o Klementynie — starszej o 20 lat aktorce — która nauczyła Charlesa wszystkiego: zarówno aktorstwa, jak i miłości. Pamiętnik przywołuje liczne kobiety, z którymi Charles romansował, będąc często niezbyt w porządku wobec ich mężów.
Jako że książka napisana jest w pierwszej osobie liczby pojedynczej, nie jest dla czytelnika tajemnicą żaden postępek Charlesa, ale równocześnie powstaje rozbieżność pomiędzy tym, jak należałoby postąpić w danej sytuacji, a tym, jak zachował się Charles. Nie zawsze bowiem można pochwalić jego postępowanie i niejeden czytelnik nie chciałby, żeby podobny do Charlesa typ pojawił się na horyzoncie w pobliżu jego żony. Pojawia się więc w książce domyślny szkielet oceny moralnej bohatera. Jednak to dopiero początek.
Koncepcja życia w samotności zburzona została przez dwa wydarzenia. Pierwsze o nasileniu falowym to pojawianie się raz po raz odwiedzających Charlesa londyńskich znajomych, od których w pewnym momencie nie może się odpędzić i którzy zamieniają jego eremickie z zamysłu lokum w dom otwarty. Drugie to spotkanie w wiosce ku wielkiemu zdziwieniu Charlesa jego pierwszej miłości, owej Hartley, teraz już leciwej, aczkolwiek nadal powabnej niewiasty, obecnie zamężnej z niejakim Benem, typem gwałtownym i despotycznym. Przedstawiłem zaledwie szkielet fabuły i niczego w sumie nie zdradziłem, mogę jedynie napisać, że ciekawa i wciągająca akcja dopiero teraz nabiera kolorów i wszystko jeszcze przed czytelnikiem.
O czym jest Morze, morze"? Trudno to ująć w kilku zdaniach. Na pewno jest to powieść o miłości i złudzeniu. Jest to też książka o percepcji. Charles widzi rzeczy takimi, jakimi chce je widzieć. Jest to więc powieść o walce obiektywnego z subiektywnym, „Morze, morze” jest też na pewno wnikliwym portretem psychologicznym, który chyba nieprzypadkowo przywodzi na myśl Prousta. Jest to książka symboliczna. Wszechobecne morze to symbol namiętności; jego zmienność przywodzi na myśl niestałość ludzkich uczuć. Swym groźnym wzburzeniem przypomina wybuchające uczucia, niebezpieczną zazdrość, zwodniczą chęć panowania nad drugim człowiekiem. Murdoch zdołała napisać swoja powieść w ciekawy, intrygujący sposób, nawet z elementem sensacji i fantastyki. Wszystko to można byłoby rozwinąć, ale nie bez zdradzania fabuły. Lepiej samemu sięgnąć po książkę i zagłębić się w jej toni, w jej głębi. Podążyć za Charlesem Arrowby, który — jak sugeruje nazwisko — jest strzałą przelatującą gdzieś obok. Strzałą, która chybia celu?

poniedziałek, 18 lipca 2016

133. "Sprzedawca marzeń" [1995]

"L'uomo delle stelle", reż. Giuseppe Tornatore [Włochy, 1995]. Joe Morelli przemierza Sycylię, kręcąc wśród naturszczyków zdjęcia próbne; są one obietnicą lepszego, łatwiejszego życia. Przed kamerą przewija się korowód najprzeróżniejszych twarzy. Morelli wznieca w ludziach nadzieję na odmianę losu, sprzedaje tytułowe marzenia na zostanie aktorem, na grę w filmie, na bogactwo. Film ukazuje kontrasty społeczne, różnice pomiędzy metropolią jaka jest Rzym i sycylijską prowincją. "Sprzedawca marzeń" to film o tym, jak ludzie łatwo dają się zwieść fatamorganie, nie biorąc wcale pod uwagę, jak niewielkie mają szanse na powodzenie. Marzenia o sławie dają się łatwo rozpalić, a Morelli jest mistrzem w uwodzeniu. Film Tornatore jest równocześnie portretem powojennej Sycylii, krainy przestrzennej i ubogiej, jest kinem drogi, w którym mobilne studio filmowe Morelliego przemierza bezdroża, wąskie ulice małych miasteczek, z mozołem pokonuje wzgórza i błąka się pośród ruin dotkniętych wojną miasteczek. Jest to smutny i nostalgiczny obraz, urozmaicony od czasu do czasu humorem, najczęściej ironicznym. Cudowna muzyka Morricone.

środa, 13 lipca 2016

Jo Nesbø "Czerwone gardło"

Trzecia część z cyklu, którego bohaterem jest Harry Hole posiada jak do tej pory najbardziej złożoną konstrukcję. Nesbø prowadzi równocześnie dwa wątki, współczesny oraz retrospektywny. Ten drugi, osadzony w realiach II Wojny Światowej, nawiązuje do współczesnej akcji, ale napisany jest w taki sposób, żeby czytelnik nie od razu doszedł do wniosków co, gdzie, jak i dlaczego? Ten zabieg przypomina "Dom sióstr" Charlotte Link oraz "Kamratów" Kirscha, żeby sięgnąć tylko po tytuły o kryminalnym charakterze. Pierwszy wątek także nie od razu prowadzi do sedna, a można nawet rzec, że Nesbø jest już świadomy faktu, że cykl o Harrym Hole nie skończy się na tym tomie, więc wprowadza wątki osobiste bohatera, ciągnie sprawy już znane, przygotowując się tym jak gdyby do kontynuacji w kolejnych książkach serii. Stąd niezwiązany ze sprawą początek, w którym Hole zostaje komisarzem policji, wątek miłosny i sprawy związane z nałogiem Harry'ego.
W sumie akcja leniwie rozwija się w niewiadomym kierunku, aż w końcu pada pierwszy trup. To odrobinę przyspiesza rozwój wydarzeń, jednak "Czerwone gardło" - mimo że niezwykle wciąga - do końca nie osiągnie napięcia poprzednich tomów. Nesbø skupia się tym razem na mnogości poszlak, dedukcji, błądzeniu pośród pytań pozbawionych odpowiedzi. Proza Nesbø nie traci przy tym nic na swojej wartości, tyle że dreszczyk emocji zastępuje dedukcja. Czytelnik zostaje nagrodzony w chwili drugiego morderstwa; dopiero wówczas okazuje się, jak doskonale autor prowadził akcję i w jakim celu pozornie nieistotne rzeczy sprawiły, że jest to jeden z najlepszych dotychczas fragmentów prozy Nesbø. Ale nie będę niczego zdradzać.
Nie napisałem w sumie nic konkretnego, o czym jest "Czerwone gardło", bo nie jest to takie łatwe bez zdradzania fabuły. Toczy się śledztwo  w sprawie zabójstwa staruszka znalezionego w bramie. Równocześnie Hole na zupełnie wątłych podstawach stara się przewidzieć zamach (nie wie przez kogo, gdzie, kiedy i na kogo). Sprawa łączy się z handlem broni oraz ze środowiskiem norweskich neo-nazistów. Ten ogólny zarys nie powinien - mam nadzieję - zepsuć nikomu wspaniałej i wciągającej lektury.


Wydawnictwo Dolnośląskie: "Czerwone gardło"

wtorek, 12 lipca 2016

Stanisław Lem "Pokój na Ziemi"

Kiedy w książce Stanisława Lema pojawia się postać Ijona Tichego wiadomo, że będzie śmiesznie. Tym razem Tichy rusza z tajną misją na Księżyc, aby zbadać stan rozwoju tamtejszej techniki, bowiem został tam przeniesiony wyścig zbrojeń i na Ziemi zapanował pokój. Sytuacja jednak wyrwała się spod kontroli i urządzenia na księżycu zaczęły żyć własna cybernetyczna egzystencją, kamuflując rozwój uzbrojenia na tyle, że na Ziemi wzbudziło to niepokój. Tichy ma się rozejrzeć i zdać relację, czy Ziemi nie zagraża aby inwazja.
Sama fabuła książki nie jest zbyt wyszukana; przypomina nieco "Wojnę światów" Wellsa, szczególnie w zakończeniu. Zagrożenie ze strony innej planety, to także temat wyeksploatowany od dawna. Lem zastanawia się, dokąd zmierza rozwój techniki, jak daleko może się posunąć, czy istnieje zagrożenie utracenia nad nim kontroli, jak duże będzie to stanowić zagrożenie i czym ewentualnie się skończy.
Książka iskrzy się od pomysłów. Lem wymyśla swym lekkim piórem najróżniejsze (i najdziwniejsze) futurystyczne projekty. Jak niemal zawsze nauka i wynalazczość idą u Lema w parze także na kartach "Pokoju na Ziemni"; mogą one służyć i pomagać człowiekowi, mogą również mu szkodzić. Często dochodzi do absurdalnych sytuacji, które zmuszają do zmiany nawet prawo. Pojawianie się owych przyszłościowych urządzeń i rozwiązań to dla Lema doskonały asumpt do zdrowego śmiechu z groteski. Humorystyczne fragmenty są u Lema najwyższej próby i stanowią o wartości powieści. Czasem jednak jest to także humor wisielczy, gdyż Lem przewiduje pauperyzację nauczania, wiedzy, świadomości, cofnięcie się człowieka do formy pierwotnej w świecie, w którym posiadanie wiedzy nie należy do rzeczy popularnych i wskazanych, gdzie nawet nazwy ulic przedstawiane są w formie obrazków i wszystko zmierza do całkowitego ułatwienia, do kompletnego uproszczenia. Ponura to wizja.
Doskonałe są w "Pokoju na Ziemi" dygresyjne fragmenty humorystyczne. Tichy zastanawia się na przykład, dlaczego ludzie tak bardzo interesują się gwiazdami, ich wzajemnym położeniem oraz ich wpływem na ludzkie życie, a przecież z perspektywy gwiazd, ludzie są całkiem gwiazdom obojętni, podczas gdy nikt nie zwraca uwagi na skórkę od banana, a ta przecież potrafi - gdy człowiek na nią nadepnie - wpłynąć w nieporównywalnie większy od gwiazd sposób na życie człowieka. Takimi perełkami usiana jest cała książka Lema. Książka, która pobudza do refleksji, jednocześnie doskonale bawiąc czytelnika i zmuszając go do zrywania boków.

Wydawnictwo Agora: "Pokój na Ziemi"

sobota, 9 lipca 2016

Jo Nesbø "Karaluchy"

Bardzo dobry mroczny kryminał. Czytając książki Nesbø, łatwo można popaść w depresję, bowiem ukazują one ludzką naturę bez jakichkolwiek ogródek, w pełni jej potworności. W porównaniu z "Człowiekiem nietoperzem" główny bohater, Harry Hole, jest nieco mniej dowcipny i zadziej serwuje swe cyniczne i trafne aforystyczne kwestie, natomiast gęstsza jest atmosfera książki rozgrywającej się w zaułkach ogromnego Metropolis Wschodu.
Nesbø w "Karaluchach" inaczej niż w poprzednim tomie książki przedstawia kulturę i obyczaje rejonu, w którym Hole prowadzi swe śledztwo. W pierwszym tomie mieliśmy obszerne dygresyjne fragmenty na ten temat, w drugim informacje podawane są jakby mimochodem, co zwiększa zwięzłość i zwartość powieści.
Samotny myśliwy Harry Hole przybywa do Tajlandii odkryć tajemnicę śmierci norweskiego ambasadora, a sprawę utrudnia dodatkowo fakt, że o jej szczegółach nie może dowiedzieć się opinia publiczna. Krąży jak gdyby pomiędzy dwoma światami. W jednym pracownicy ambasady, dygnitarze i miejscowi prominenci w skrojonych na miarę garniturach popijają drogie trunki, w drugim tętni życie podziemnego świata ludzi biednych, pozbawionych perspektyw, dziewcząt, niemal dzieci jeszcze, skazanych na szafowanie swoim ciałem, by móc co włożyć do gara, pozbawiony światłą świat drobnych przestępców, palaczy opium, dewiantów seksualnych, tancerek go-go. Wszystkich łączy jedna idea: polepszenie swego bytu bez względu na stan posiadania. I każdy korzysta z nadarzających się okazji, tylko że nie zawsze można wygrywać...
Na ulicach ciemnej strony miasta pozbawiony wszelkich złudzeń Hole prowadzi swe dochodzenie w beznamiętny sposób. Jest w pełni świadomy, że nie naprawi świata. Jego działanie przypomina dokonywanie kosmetycznych napraw w najbardziej zewnętrznych trybikach w najbardziej zewnętrznych sektorach najbardziej zewnętrznych segmentów maszynerii, która jest najmniej istotną częścią jeszcze większej maszynerii. Tak, w tym proza Nesbø przypomina twórczość Franza Kafki. Hole po prostu wykonuje swoje obowiązki znając doskonale sytuację, wiedząc jaki jest świat i do czego zdolni są ludzie. Nie jest dumnym rycerzem, który wierzy, że wygra bitwę. Jest kretem, który drąży korytarze, pragnąc wpuścić w odmęty mroku kilka słonecznych promieni. Co n ie zmienia faktu, że czytelnik zawsze życzy mu powodzenia, sprzyja jego poczynaniom.


Wydawnictwo Dolnośląskie: "Karaluchy"

czwartek, 7 lipca 2016

Mario Vargas Llosa "Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki"

Sprawnie napisana, miejscami ciekawa, jednak często męcząca i bardzo nieprawdopodobna. Trudno mi uwierzyć w tak silne uczucie bohatera, mimo permanentnego igrania z nim przez kobietę, którą tym uczuciem darzył. Nie chce mi się wierzyć, że pomimo tylu przykrości, jakich od niej doznał, wciąż na nowo tak samo intensywnie jej pożądał i wszystko wybaczał. Nie wiem co autor miał na myśli tworząc swe postaci; być może chciał zestawić ze sobą skrajne charaktery, ale co z tego wynika? Poniżanie i lekceważenie w życiu realnym wiedzie do czegoś przeciwnego niż pogłębianie miłości, jak to sobie wykoncypował autor. Szkoda zmarnowanego potencjału na rzecz niewiarygodną, nie budzącą zaufania, kontrowersyjną pod względem psychologii.
Linearna w czasie opowieść wiedzie nas przez kolejne epoki i zmiany, począwszy od lat pięćdziesiątych, skończywszy na początku XXI wieku. Najciekawsze w książce są opisy zachodzących na świecie zmian, szkoda tylko że Llosa interesuje się nimi tylko do połowy książki; tak gdzieś od połowy lat siedemdziesiątych czas historyczny przestaje go interesować, skupiając się wyłącznie na perypetiach bohaterów. Zgrzyt, zgrzyt... Czyżby późniejsze wydarzenia posiadały mniejszą rangę? Sowiecka i amerykańska agresja na Afganistan, dwukrotna amerykańska na Irak? Już wojnę w Wietnamie traktuje pobieżnie, co trochę dziwi, skoro tak bardzo pochyla się nas swingującym Londynem i ruchem hippisów, a wcześniej znacząco akcentując ruch rewolucyjny przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. czyżby poprawność polityczna?
Nie zniechęcam do lektury tej książki, każdy przecież może odczytać ją na swój sposób, jednak zachęcam do dozy krytycyzmu podczas lektury, bo nie ma sensu bezkrytycznie dać się zwodzić wszystkiemu, co zostało napisane ;)

niedziela, 3 lipca 2016

Jarosław Iwaszkiewicz "Podróże do Włoch"

Ciekawa książka o wspomnieniowym charakterze, raczej nie w formie przewodnika. Iwaszkiewicz wspomina swoje podróże po Włoszech na przestrzeni kilkudziesięciu lat, nie używa przy tym chronologii. Poszczególne wspomnienia podzielone są na miejsca, w których poeta bywał wielokrotnie bądź tylko raz. Interesuje go głównie sztuka: malarstwo, rzeźba, architektura, muzyka. O polityce i aspektach społecznych Iwaszkiewicz nie wzmiankuje. Sporo pisze za to o ludziach, których spotykał we Włoszech i o związanych z tymi osobami wydarzeniach. Opisuje spotkania ze swoim przyjacielem, malarzem Józefem Rajnfeldem oraz wspólnie odbyte podróże ze swym dalekim kuzynem Karolem Szymanowskim. W Bari nie może wyjść ze zdziwienia, kiedy w sypialni pewnego Włocha poznanego w Polsce (miał żonę Polkę i po jej śmierci odbył podróż w miejsca z nią związane) odkrywa portret autorstwa Witkacego, co stanowi natychmiastowy asumpt do snucia wspomnień o autorze "Pożegnania jesieni". Wiele wspomnień pojawia się na zasadzie luźnych skojarzeń. Sporo w książce nazwisk oraz nazw własnych. Napisana jest starannym, niemal nienagannym, klarownym językiem, z którego wyczytać można sporą erudycje autora. Iwaszkiewicza nie zawsze interesują najbardziej znane miejsca i zabytki. W Wenecji interesuje go nie plac św. Marka, ale grób Strawińskiego. W Rzymie utyskuje na zbyt duży ruch samochodów. W Pizie zachwyca się układem urbanistycznym miasteczka, o wieży nie wspominając ani razu. W Bari interesuje Iwaszkiewicza wszystko, co wiąże się z Boną Sforzą i zaczyna snuć refleksję nad tym, jak królowa Bona mogła czuć się w zapadłych zameczkach Litwy i Żmudzi. "Podróże do Włoch" (1977) stanowią także rodzaj autobiografii, gdyż Iwaszkiewicz pisze sporo o sobie, o swoich odczuciach, wymienia w jakich hotelach pisał swe książki i opowiadania. Książkę kończy opis Sycylii. Czasem książka Iwaszkiewicza może przywodzić na myśl doskonałego "Barbarzyńcę w ogrodzie" Zbigniewa Herberta, które to zestawienie dla mnie jest sporym komplementem.