czwartek, 29 sierpnia 2013

93. "Regine" (1935)

"Regine", reż. Erich Waschneck [Niemcy, 1935].  Film zaczyna się od nietypowej jak na melodramat jazdy kamery wyjętej niczym z "Jedenastego roku" Wiertowa. Oko kamery ślizga się po industrialnej maszynerii tamy budowanej w Arizonie, co stanowi tło dla napisów. Następnie mamy huczny wiec z okazji otwarcia tamy. Nad flagą usa niemiecki inżynier Frank Reynold przemawia do zebranych i obwieszcza zakończenie budowy. Reynold wraca statkiem do Niemiec. Na pokładzie poznaje aktorkę Floris Bell (Olga Tschechova znana między innymi z "Zamku Vogelod" Murnaua), która usiłuje skusić Reynolda na małą przygodę. Reynold nie pozwala złąpać się w jej sidła, ponieważ przelotne znajomości nie są w jego guście. Aktorka jest bardzo rozczarowana.





















Frank powraca do Niemiec w rodzinne strony. Za granicą przebywał 10 lat. Jako sierota, wraca do domu swego wujka, profesora Giseviusa. W jego domu pracuje młodziutka Regina (), którą Frank rozkochuje w sobie i poślubia. Powrót Franka z Ameryki do III Rzeszy (Heimkehr? Heimat-Nostalgie?) oraz wybór za żonę dziewczyny z ludu, swojskiej, nieco naiwnej, ale typowo niemieckiej Frau, która wiernie kocha i jest potulna niczym pies, można uznać za ideologiczne wtrącenia: Heimat jest najlepszy i najlepsze są tutejsze aryjskie blondynki. Tyle w temacie, ponieważ więcej ideologii nie da się wycisnąć z filmu Waschnecka, a i ta nie jest dziś raczej natrętna i odpychająca, bo wielu ludzi także dziś lubi miejsca, w których mieszka i nie unika towarzystwa blondynek.





















Nie ma sensu dalej streszczać fabuły. Dodać należy tylko, że Floris nie zapomniała "afrontu", który spotkał ją na statku. "Regine" to kino bez fajerwerków, dosyć poprawnie sfotografowane. Można rzecz, że jest to typowy melodramat z lat 30-tych. Główne postaci są wyraźnie zarysowane i przyzwoicie poprowadzone przez aktorów. Szczególnie wyrazista jest rola famme fatale Olgi Tschechovej. Film pokazuje urodę przyrody, piękno małych miasteczek z rynkiem otoczonym bajecznymi budynkami z muru pruskiego. Nie unika kontrastów: biedota chałupy ojca Reginy i wystawny modernizm willi inżyniera Reynoldsa, który po wiejskich bezdrożach podróżuje dystyngowanym kabrioletem, wzbudzającym wszędzie sensację i zainteresowanie. Mamy też kontrast wieś - wielkie miasto. Najlepsze pod względem montażu scena to dynamiczne ujęcia szybkiego powrotu Franka do domu przez oświetlone neonami ulice Berlina, montowane na przemian ze statecznymi ujęciami zaciętej twarzy Franka siedzącego za kierownicą, co znajduje swoją kulminację w nałożeniu na siebie ujęć neonów ulic Berlina na siedzącą na kuchennym krześle Reginę, do której pędził Frank.

















Floris śpiewa w filmie dziwnie mówioną piosenkę. Dialogi są miejscami pomysłowe i często istotne dla rozwoju fabuły. W pogodnej części filmu Regine popełnia sporo błędów wynikających ze zmiany pozycji społecznej, mówiąc do Franka: "znów popełniłam gafę" i to samo w zupełnie innym już kontekście powie, gdy da się wplątać w intrygę Floris. Zabawna jest scena, w której Frank uczy Reginę angielskiego z gazety "Business News"; z tej to fachowej prasy Regine dowiaduje się, że Frank ją kocha i że pragnie ją za żonę.
Szkoda, że historia tak wiele zmiażdżyła dobrych rzeczy, z drugiej strony wiele wspaniałych filmów to jej uboczny produkt (bez Rewolucji Październikowej nie mielibyśmy filmów Eisensteina i Dowżenki). Warto czasem sięgnąć w przeszłość i wygrzebać perełkę, nie zawsze gigantyczną, ale zawsze szlachetną. Kto nie szuka, ten niczego nie znajdzie i zawsze będzie mu się wydawało, że w przeszłości nie ma nic wartościowego. Tą gorzką konkluzją kończę i dziękuję za uwagę.

wtorek, 27 sierpnia 2013

Willa "Pod Gwiazdą" w Rabce

Możemy spać spokojnie: polskie prawo dba o nasze zabytki i skutecznie je chroni. Willa "Pod Gwiazdą" została zbudowana w 1870 roku. Mieściła się tu przed wojną prawdopodobnie Restauracja Zdrojowa oraz od strony ulicy Wł. Orkana apteka mgra Władysława Miętusa, którą dzierżawiła Maria Migdał-Kwiatkowska. Do apteki można było dodzwonić się pod numer 242. Oto w jak pięknym stanie budynek ten dotrwał do naszych czasów:














Zabytek jest w tak doskonałym stanie, że nie radzę go zwiedzać...

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Niesamowity sukces















Jako że dziś w stolicy odnotowano niesamowity sukces: "Tarcza 'Krystyna" zakończyła w poniedziałek drążenie pod dnem Wisły pierwszego tunelu centralnego odcinka II linii warszawskiego metra" (za Gazeta.pl Wiadomości), należy pamiętać, iż w takim Nowym Jorku przepiękną stację City Hall na Brooklynie otwarto u progu XX wieku w 1904 roku. My już w XXI wieku dziarsko budujemy to, co w większości cywilizowanych stolic Europy (i świata) zostało zbudowane grubo ponad 100 lat wcześniej. Brawo! Gratulacje! Oby Wisłą, podstępna rzeka, nie wylała złośliwie, niwecząc koronkową pracę naszych budowniczych...

niedziela, 10 marca 2013

Messi pobił Peterka

Wczoraj w osiemdziesiątej ósmej minucie meczu Barcelona - Deportivo Leo Messi strzelił gola w siedemnastym ligowym meczu z rzędu. Pobił tym samym rekord należący do Teodora Petereka, zawodnika Śląska Świętochłowice i Ruchu Chorzów, który na przełomie  lat 1937-1938 trafiał szesnaście razy z rzędu.





















Teodor Peterek (jak wygląda Messi każdy wie ;) )

środa, 23 stycznia 2013

92. "Męczennica miłości" albo "Droga na wschód" (1920)


"Way Down East", reż. David Wark Griffith [usa, 1920]. Mówi się (Oleszczyk w "Kinie niemym" Tadeusza Lubelskiego), że późne filmy Griffitha zmagają się z zarzutami wobec autora "Nietolerancji", że jego filmy stały się staroświeckimi melodramatami. Oglądając "Męczennicę miłości" ("Droga na wschód" to tytuł, który funkcjonował w polskich kinach przed wojną - używa go w swojej "Dziesiątej Muzie" Karol Iżykowski) odnoszę wrażenie, że tych starań nie mamy tu za wiele. Film trwa 2 i pół godziny (trwał prawdopodobnie dłużej, lecz niektóre sceny nie dotrwały do naszych czasów) i w tym czasie mamy zaledwie kilka scenek komediowych i obyczajowych; w większej części film Griffitha jest melodramatem i czystym dramatem. "Okrasza" go spora dawka sentymentalizmu, co dzisiaj jest trudniejsze do zniesienia od charakterystycznej dla kina niemego przerysowanej gry aktorskiej. Drażnić też mogą często pompatyczne napisy. Historia Anny Moore granej przez Lilian Gish jest prosta. Anna zostaje uwiedziona przez oszusta matrymonialnego. Porzucona jako brzemienna kobieta trafia do rodziny radykalnego katolika, gdzie życie zaczyna od nowa skrzętnie ukrywając swa przeszłość. W małej społeczności wystarczy jednak kilka słówek na stronie, a potrafią one wywołać spustoszenie podobne iskrze, która wywołuje pożar. Dwie rzeczy są dla mnie w "Męczennicy miłości" kompletnie niezrozumiałe: po śmierci dziecka i matki (w różnych okresach czasu) w zachowaniu Anny nie widać jakiegoś szczególnego bólu, żałoby, rozpaczy. Anna w dziwny sposób godzi się szybko z losem i żyje dalej. Kilka scen sfilmowanych jest w filmie z urzekającym pięknem, mam na myśli przede wszystkim wieczorną rozmowę nad rzeką. Ta sama rzeka w finale filmu zmienia się w groźną bestię. W imponujący sposób sfotografowano i zmontowano Annę na krze płynącej w stronę wodospadu i zakochanego w niej Davida, który skacząc z kry na krę stara się ją uratować. Dodam, że całość jest nakręcona bez udziału techniki komputerowej, a kto nie wierzy, że tak można, niech koniecznie obejrzy ;)