wtorek, 26 maja 2009

6. "Chanson d'Armor" (1934)

"Chanson d'Armor", reż. Jean Epstein (Francja 1934). Film rozgrywa się w przepięknych pejzażach Bretanii. Jest awangardową alegorią; posiada na wpół dokumentalny i na wpół fabularny charakter. Trwa zaledwie 43 minuty, ale w tym krótkim czasie reżyser stworzył piękne i poetyckie cudo. Dialogów w filmie prawie wcale nie ma - są za to pieśni. To one tworzą nieziemski klimat smutku i melancholii.
Bohater filmu (Niewinny) opuszcza szkołę jako dorosły mężczyzna, idzie po błogosławieństwo do proboszcza, po czym pakuje manatki i wyrusza w podróż. W tym miejscu filmu pojawia się pierwsza pieśń (kompletne zaskoczenie), do której obraz stanowią kolejno: widok katedry, migawki z targu, chłopi przy pracy i wreszcie długi i powolny obrót kamery dookoła własnej osi ukazujący drzewa. W miasteczku wędrowiec poznaje kobietę (Jean-Marie), którą ratuje z rąk człowieka-psa, jednak ona należy do bogatego narzeczonego. Podczas festynu wygrywa walkę zapaśniczą i w nagrodę idzie z Jean-Marie na spacer, który jednak kończy się przejęciem dziewczyny przez narzeczonego. Bohater zaciąga się na statek i wypływa w morze. Film kończy jedna z najlepszych podwójnych ekspozycji z tych, które kiedykolwiek widziałem. Jean-Marie leży na plaży w białej sukni, u jej głowy siedzi Niewinny, kamera wędruje od jej nóg do jego głowy, a wszystko to przenika nieustannie poruszana falami morska woda...
Po prostu cudowny film. Są na szczęście ciągle jeszcze na świecie rzeczy jasne i pozytywne.

poniedziałek, 25 maja 2009

Atak

Niedawno zaatakowany został w Iraku uesański obóz wojskowy. Ataku dokonał... żołnierz uesański. Zabił swoich pięciu kolegów-najeźdzców. Ale ja nie o tym. Zgadnijcie, jak nazywa się ta baza, założona w Bagdadzie przez najeźdzców, agresorów i okupantów suwerennego Iraku? No jak się może nazywać? Jak?

Oczywiście Camp Liberty!

Bardziej obłudnie i cynicznie już chyba nie można...