sobota, 23 września 2017

Ostatnio przeczytane
































Coś nie mam ostatnio weny na pisanie recenzji. I uzbierało się tyle książek do opisania... :(


Agnieszka "Lisak "Miłość staropolska.Obyczaje, intrygi, skandale"
Autorka skupia się na temacie miłości bardzo szeroko rozumianej (bierze pod uwagę wszystkie możliwe aspekty), głównie przypatrując się królom i magnatom, ale nie omijając mieszczan i chłopów. Intrygi i skandale w tytule nieco przesadnie użyte, obyczaje już bardziej pasują do treści. bardzo ciekawe kompendium wiedzy na temat życia uczuciowego w dawnej Polsce. Z jednej strony nie można odeprzeć wrażenia, że książka jest poniekąd zbiorem faktów zebranych z innych książek o bardziej naukowym historycznym charakterze (liczne odnośniki do konkretnych tytułów), z drugiej jednak strony należy docenić trud, jaki był potrzebny, aby zebrać istotny materiał z nieprzebranych źródeł i uporządkować go w tak zgrabny, ciekawy i zajmujący w trakcie lektury sposób, w jaki zrobiła to pani Lisak. Polecam :)

Leopold Tyrmand "Cywilizacja komunizmu"
Książka wykpiwa i potępia komunizm, bazując na wielu konkretnych przykładach. Tyrmand jednak z lubością wyolbrzymia i przesadza, co jest działaniem celowym, by tym dobitniej potępić nienawidzony ustrój. Wygląda to często tak, jak gdyby autor chciał wyrównywać osobiste rachunki z systemem. Robi to w inteligentny sposób, używając błyskotliwego, trafnego, precyzyjnego języka, który wszakże lubi być prześmiewczy, złośliwy i groteskowy wobec tematu, nad którym się wlaśnie pochyla.

Jerzy Bralczyk 'Porzekadła na każdy dzień"
Cudowny zbiór porzekadeł na cały rok. Każde z nich jest zwięźle omówione przez autora, który doszukuje się drugiego dna, ukrytych sensów, wyciska wieloznaczność z wyrazów. Bardzo inteligentna i miejscami dowcipna zabawa językowa. Ta książka daje wiele radości z obcowania z błyskotliwymi analizami powiedzeń znanych każdemu z nas, odświeża je niejako, podaje nam na nowo, mówiąc: "Popatrzcie na to z tej nowej strony". Dowiadujemy się często, że wiele porzekadeł używaliśmy wprawdzie zgodnie z ich powszechnie przyjętym znaczeniem, jednak równie dobrze to znaczenie mogłoby być całkiem inne. Bardzo, bardzo gorąco polecam.. :)

Janusz Tazbir "Długi romans z muzą Klio"
Wielki polski badacz historii w zbiorze esejów opowiada o swoich początkach, o fascynacjach,  o problemach związanych z zawodem historyka, o prognozach na przyszłość. Temat zajmujący; nie każdy zdaje sobie sprawę ze stanu badań naukowych związanych z historią, z trudnościami, jaki spotykają badacza, z dostępem do zbiorów zagranicznych, ze zmiennością punktów widzenia w miarę pozyskiwania nowych materiałów źródłowych, z problemami związanymi z pisaniem prawdy w czasie komunizmu, z systemu przyznawania w Polsce tytułów naukowych i jak to wygląda dla porównania za granicą, z rynku wydawniczego prac naukowych i jak zmiana systemu w 1989 roku nań wpłynęła oraz z wielu, wielu innych jeszcze ciekawych kwestii związanych z tematem pisania prac naukowych z  zakresu historii.

Andrzej Sapkowski "Ostatnie życzenie"
Tom opowiadań o wiedźminie Geraltcie z Rivii; od tych opowiadań zaczyna się cała saga. Dowcipne, erudycyjne i barwne historyjki. Poziom ich nie jest równy. Nie wiem, czy Sapkowski w trakcie ich pisania planował już stworzenie całego cyklu, raczej jeszcze nie. Znajomośc jednak niezbędna dla każdego fana sagi, bo to sa jej początki.

Deyan Studjić "Język rzeczy"
Kolejna książka o dizajnie, o formie rzeczy, o najbardziej znanych klasycznych projektach, o rozwoju projektowania rzeczy, o dizajnie w modzie, w sztuce, w fabryce, w sklepie. Świetna lektura przybliżająca dziedzinę, która kształtuje naszą rzeczywistość. Studjić pisze jasno, rzeczowo, konkretnie. Uwagę zwraca zawsze na rzeczy istotne, przełomowe. Zajmuje go wzorzec, pierwszy projekt, archetyp, takie jak lampa kreślarska Anglepoise z 1932 roku, która określiła swą formę na długie dekady i dziś znana jest niemal każdemu jako lampa biurkowa (z książki dowiadujemy się też takiej ciekawostki, że zaprojektował ją... konstruktor samochodów). Ciekawostek jest znacznie więcej; wiedzieliście, że Armani projektował współcześnie mundury dla włoskich żołnierzy, podobnie jak Hugo Boss dla nazistów? bardzo dobra książka, którą polecam każdemu, kto żyje wśród przedmiotów. :)

Andrzej Sapkowski "Sezon burz"
Powieść o wiedźminie napisana jako ostatnia, ale opowiadając zdarzenia mające miejsce po tych opisanych w "Ostatnim życzeniu". Niezła, wartka, z licznymi aluzjami i odniesieniami kulturowymi (nawet do piosenki Wików :D ), z dramatycznymi, litycznymi, komicznymi i - niestety - zbyt rubasznymi momentami (ale do tych trzeba się u Sapkowskiego chyba przyzwyczaić). Podobno bazowa saga znacznie lepsza; aż boję się, czy nie doznam rozczarowania, po tak wysoko podnoszonej poprzeczce.

Zośka Papużanka "On"
Historia chłopca o ksywie Śpik, który jest lekko opóźniony w rozwoju. Opowiedziana z perspektywy otoczenia (stad tytuł "On" wskazuje na spojrzenie z zewnątrz). Równocześnie jest to opowieść o życiu w komunie, bardzo gruntowny obraz życia w tym systemie. O realizmie mogę zaświadczyć osobiście, bo wszystko to pamiętam z autopsji; Papużanka opisuje bowiem lata mojego dzieciństwa i większość opisanych zdarzeń miało miejsce w niejednym domu, w niejednej szkole, zdarzyło się po prostu  niejednemu Książka to także eksperyment formalny, w którym bohater poddawany jest działaniu oświatowych czynników, co wpływa na język narracji. Tytuł filmu Alaina Resnais "Życie jest powieścią" doskonale oddaje ducha inteligentnej i błyskotliwej książki  Papużanki ("Szopka" podobno jeszcze lepsza powieścią jest).

Andrzej Sapkowski "Miecz przeznaczenia"
Kolejny zbiór opowiadań o wiedźminie z Rivii, sześć historii, z których dwie ostatnie bezpośrednio zapowiadają "Krew elfów". "Miecz przeznaczenia" to moim zdaniem najlepsze opowiadanie o wiedźminie, chociaż to z dopplerem tez niczego sobie. Sapkowski doskonale równoważy składniki, potrafiąc wzruszyć, rozśmieszyć i podekscytować czytelnika. W jakiś magiczny sposób - pewnie używając magii - przywiązuje czytelnika do swoich bohaterów, tak że ciężko się z nimi rozstawać po zakończeniu kolejnej opowieści. Na całe szczęście jeszcze aż pięć powieści przede mną! :)

Rupi Kaur "Mleko i miód"

Dwujęzyczny zbiór poezji. Poezja. Ale czy te kompozycje słowne są już poezją? Czy ta krótka forma każdego utworu, to w pełni wiersz? Moim zdaniem to raczej lapidarne fragmenty upoetycznionej prozy, sprawiające wrażenie skrawków, urywków, strzępów z jakieś całości. Ale całością jest niewątpliwie tomik "Mleko i miód", w skład którego wchodzą, całością są tematyczne części książki. Czytając jedna po drugiej, te małe kompozycje tworzą większa całość. Osobiście jestem skłonny nie dyskutować nad kwestią formy, gdyż treść niesie w tym przypadku konkretny przekaz jak gdyby górujący nad formą. Kaur opisuje kobiece uczucia, stany, zakochanie, porzucenie, oczekiwanie, cierpienie, radość. Treść jest ładunkiem wybuchowym, który w trakcie lektury na pewno eksploduje wiele razy, powodując liczne wybuchy emocji. Surowa, prosta i bardzo bezpośrednia forma skrywa wiele uczuć i stanów emocjonalnych. Każdy z nas to wszystko zna, doświadczył tego niejednokrotnie. Można tę książkę czytać jako historię obcej kobiety, historię woman i n love, można ja też czytać jako historie siebie samej/samego, gdyż mimo że są to wyznania kobiety, doświadczył je jak juz wspomniałem każdy niezależnie od płci. Wiersze to, czy nie wiersze, lektura ich zapewnia sporo wrażeń, wzruszeń, zamyśleń, wspomnień...


Teraz czytam "Emmę" Jane Austen e-book), listy Kafki (ciągle - papier).i słucham Sapkowskiego "Krew elfów" (audiobook).

piątek, 8 września 2017

Ota Pavel "Śmierć pięknych saren"/ "Jak spotkałem się z rybami"





    Każdy niemal okres dzieciństwa jawi się po latach jako mitologiczna kraina szczęścia, beztroski, radości, przygód, pierwszych doświadczeń. Po latach rośnie przepaść pomiędzy pełnym obowiązków i ograniczeń życiem dorosłym, a niewinnymi latami dorastania. Ota Pavel powraca w swoich opowiadaniach do krainy dzieciństwa, nieświadomy zbliżającej się śmierci, lecz świadomy, w chwilach gdy ustawała, choroby psychicznej. Kto wie czy Pavel pisząc swoje wspomnienia w formie fabularnej prozy, nie starał się aby podświadomie utrwalić minionego czasu w celu skupienia się na samej czynności kreatywnego snucia opowieści, by w ten sposób odegnać od siebie oznaki choroby. Nie wiemy, na ile pisał dla siebie, a na ile dla czytelnika.
      Obie książki Oty Pavla łączy postać narratora, którym jest sam autor, oraz jego otoczenie: miejsca, w których przebywa, osoby, z którymi spędza czas; łączy je historia jego życia oraz pasja do wędkowania. Łączy je płynąca wciąż woda i nieustannie upływający czas. To proza czysto autobiograficzna. "Śmierć pięknych saren" ukazała się przed śmiercią autora, "Jak poznałem się z rybami" została wydana pośmiertnie.
      Zachwycająca jest w tych książkach tonacja. Oto z mroków wojny wyłania się odrobina nadziei, małe iskierki błyszcza niczym łuski słońca na falach toczącej się rzeki. Ludzie wierzą, że będzie dobrze. Robią swoje. Ojciec musi wzmocnić synów, których wysyłają do Terezina, poluje więc na sarny, żeby zdobyć mięso. Gdy sam zostaje wezwany, by udać się do obozu, wybiera się na nocny połów karpi. Życie toczy się blisko, tuż obok wszechobecnej śmierci i póki ich drogi się nie skrzyżują, trzeba iść przed siebie, trwać, przetrwać, przeżyć, oddychać. Piękne to przesłanie napisane przez człowieka, który borykał się z choroba psychiczną i który już kilku lat przed napisaniem "Śmierci pięknych saren" starał się ją poskromić lub może nawet ułaskawić, skoro była silniejsza od niego. Pavel miał powody do pesymizmu, a jednak pesymizmu w jego autobiograficznej prozie nie znajdziemy. W obu książkach jest wyraźnie wyczuwalne pogodzenie się z koleją rzeczy, z naturą, z koniecznością, ale nie ma w tej akceptacji oznak depresji. Tak jak napisałem, jest trwanie i robienie tego, co konieczne. Rzeka płynie, człowiek żyje, sprawy się dzieją, można jeszcze łowić ryby i cieszyć się pogodnym dniem.
     W "Śmierci pięknych saren" bohaterem opowiadań jest ojciec narratora. Pavel opowiada o jego wzlotach i upadkach z ogromną estymą; pisze o nim ciepło, tkliwie, z poczuciem humoru i z ogromną wyrozumiałością. Ojciec jest zwykłym człowiekiem z przywarami oraz z zaletami, z talentem do obwoźnej sprzedaży, ze słabością do zony swego szefa, z pasja wędkowania, z troską o los rodziny. Blaski i cienie Pavel opisuje bez potępienia i entuzjazmu jak gdyby nad ludzką naturą ciążyło fatum, od którego nie można się uwolnić i jedynie co można zrobić, to je akceptować. W drugiej części, czyli w "Jak spotkałem się z rybami", bohaterem staje się teraz sam narrator, który dorasta, staje się mężczyzną, usamodzielnia się i starzeje, podczas gdy postać ojca staje się drugoplanowa.
      Podczas gdy w pierwszej książce mamy olbrzymie urozmaicenie pod względem tematycznym, w drugiej autor skupia się przede wszystkim na łowieniu ryb. Mimo tego, to w wydanej po śmierci autora książce wyczuwa się ogromną nostalgię za dzieciństwem, za przeszłością. Bohater powraca do miejsc znanych z pierwszej autobiograficznej książki, spotyka opisanych w niej ludzi, załatwia sprawy, których nie udało się wykonać ojcu ("Złote węgorze") i zamienia się z ojcem rolami, przejmując nad nim w pewnym sensie opiekę bądź troskę. Jednolitość tematyczna wbrew pozorom wcale nie nuży. Poszczególne przygody związane z wędkowaniem mają przeróżny posmak, czar i powab. Jest w nich zawarte piękno i beztroska kajakowego spływu, oraz szaleńcza i karkołomna jazda z ogromna ryba zawiniętą w mokry ręcznik, są stricte życiowe nawiązania, bo przecież nie chodzi wyłącznie o ryby, chodzi o coś ważniejszego, o wypełnienie sensem życia, o wierność wobec rodziny, o szacunek.
      Pavel napisał dwie wyjątkowe książki, nierozdzielne wobec siebie, piękne, wyciszone, mądre, pełne uroku, ciepłą, humoru, człowieczeństwa. Znajdziecie w nich pasję, urodę życia, wyrozumiałość, przywiązanie, nostalgię i drobne ludzkie radości. Jest tez historia, dole-niedole, bessy, pożegnania, wojna, obozy, lecz filozoficzna warstwa prozy Oty Pavla, tej niezwykłej i trudnej do porównania z czymkolwiek prozy, mówi  cichym lecz pewnym siebie głosem, że wszystko minie, że wszystko płynie, jak rzeka, jak czas, jak karpie i węgorze i że po złych czasach przychodzą dobre, że zmienność jest immanentną częścią bytu i jeśli nie udało się zrobić czegoś dawniej, to można to zrobić później, że złote węgorze są zawsze w rzece i przyjdzie czas, że w końcu je złowisz. Wystarczy poczekać, uzbroić się w cierpliwość, płynąć przez zdarzenia życia tak jak ryby w wodzie omijające zatopione pnie drzew i zwodnicze, groźne wiry.


Czechosłowacki reżyser Karel Kachyna nakręcił dwa wspaniałe filmy na podstawie autobiograficznych książek Oty Pavla. Porównując film "Śmierć pięknych saren" do książki. można powiedzieć, ze reżyser wykazał się nieco własna inwencja, ubarwiając pewne epizody zdarzeniami, których nie ma w książce. Owe "dodatki" są jednak idealnie w duchu opowiadań Pavla i moim skromnym zdaniem absolutnie nie rażą. Głównie są to fragmenty, w których ojciec sprzedaje odkurzacze, co w książce potraktowane jest dosyć ogólnie. Filmy Kachyny są podobne do filmów takich polskich reżyserów jak Jan Jakub Kolski czy Andrzej Barański, co w moich oczach jest sporym komplementem. ten ostatni zresztą tez nakręcił nostalgiczny film o łowieniu ryb oraz o powrocie do przeszłości, jednak zawierający więcej goryczy za tym co utracone. Polecam książki i filmy.



   

wtorek, 5 września 2017

Marcin Wicha "Jak przestałem kochać design"






















   Pamięć o naszych najbliższych przejawiać się może w najprzeróżniejszych formach, ale jedno jest pewne: istnieją dziedziny życia automatycznie kojarzące się nam z osobami, które odeszły od nas na zawsze. To nie musza być nawet całe dziedziny, wystarczają fragmenty, skrawki. Zapach lub kilka taktów piosenki potrafią przywołać silne wspomnienia. Dla Marcina Wichy bodźcem przywodzącym wspomnienia o ojcu jest design, świat rzeczy, sposoby, w jakie ich zewnętrzne formy wypełniają przestrzeń, architektura, stoły kreślarskie, ołówki, książki, strzępy słów, urywki zdarzeń związane z projektowaniem.
     Piotr Wicha był architektem. Marcin dorastał w domu pełnym poglądów, idei, rozmów i indywidualnych spojrzeń na świat rzeczy. Już na samym początku książki autor daje do zrozumienia, że atmosfera domu rodzinnego wpłynęła na jego życie, decydując zarówno o postrzeganiu szczegółów,  jak też o zawodzie, który wybrał. A obrał Wicha dla siebie profesję grafika. Pozostał więc w ścisłym związku z projektowaniem i designem. "Jak przestałem kochać design" jest książką poświęconą pamięci zmarłego ojca, to niewątpliwie jest prawda. Równocześnie Wicha pisze w niej o tym wszystkim, co wiąże się z zawodem ojca; drugim jej tematem - nierozerwalnym z pierwszym - jest oczywiście design. W przewrotnym tytule Wicha sugeruje koniec swej do niego miłości, lecz nie dajmy się temu zwieść.
     Na kolejnych stronach autor zagłębia się coraz bardziej w tajniki sztuki wzornictwa przemysłowego. Autor przybliża poglądy ojca na wzornictwo PRL-u. Wicha przywołuje szereg nazwisk i zjawisk, począwszy od architekta, po którym prawie nic nie pozostało, po polską szkołę plakatu, znaną na całym świecie. Wicha odwołuje się zarówno do ojców wzornictwa, jak też do najbardziej znanych współczesnych twórców wyglądu przedmiotów użytkowych. Nie mamy do czynienia jednak z czymś w rodzaju tematycznego leksykonu. Wicha z lubością skupia się na często anegdotycznej stronie opisywanego zjawiska. Lubi uwypuklać paradoksy, rzeczy osobliwe, nietypowe. Inteligencja miesza się z dużą dozą humoru, co jest moim zdaniem ogromnym atutem książki. Nie muszę oczywiście wspominać o rzeczy oczywistej, czyli o erudycji autora.
     Książka Marcina Wichy jest napisana dla wielu z nas, szczególnie dla tych, którzy nie zawsze dostrzegają wszystkie otaczające nas szczegóły i wiele zjawisk wokół nas uznają za coś normalnego i naturalnego, aczkolwiek nie wartego refleksji. Wicha postanowił zmienić nasz punkt widzenia. Rzeczy posiadają swój wygląd i otaczają nas. Jednak ilu z nas zadaje sobie pytanie, dlaczego ten przedmiot wygląda waśnie tak? Co decyduje o jego kolorze? W jaki sposób tak dobrze mieści się w ręce? Lub dlaczego taki kanciasty i brzydki przedmiot jest równocześnie tak nieprzyzwoicie drogi? Wicha przybliża nam laikom świat wzornictwa, podejmuje kwestię estetyki, funkcjonalności, nowoczesności. przemijalności przedmiotów, trwałości wzorów, powszechności i ekskluzywności. niektóre przedmioty są trwałe. Niektóre, takie jak kasety magnetofonowe czy maszyny do pisania dzisiaj zostały zastąpione plikami muzycznymi i programami do edycji tekstów. Jest to bowiem książka o naszej współczesności oraz o drodze, jaka do niej prowadzi nasze przedmioty.
     "Jak przestałem kochać design" (którego autor nie przestał kochać) czyta się płynnie. Każda kolejna strona przynosi ciekawe informacje i w mirę lektury rośnie ich ciekawość. Wicha pisze językiem w mirę przystępnym; nie mam do niego najmniejszych zastrzeżeń. Nie ma mowy o przeładowaniu fachową terminologią. Poczucie humoru autora wzmaga jeszcze i tak już sporą ilość walorów tej osobliwej książki. Osobliwej, gdyż jest ona przecież zarówno wspomnieniem bliskiej autorowi osoby, jak też luźną analizą tematu wzornictwa przemysłowego.
     Książka Wichy jest też wejrzeniem w minioną epokę, próbą ukazania czytelnikowi, co było w PRL-owskim designie interesujące bądź degustujące. Można chyba rzec, ze książka napisana przez syna wspominającego ojca przez pryzmat wzornictwa jest rodzajem podróży sentymentalnej do lat dzieciństwa, jednak zaznaczyć trzeba równocześnie, że akcent położony jest bardziej na podróży, niż na sentymencie. To bardzo udaną próbą wejrzenia wstecz w minioną bezpowrotnie epokę, która kojarzy się autorowi z domowym ciepłem, z rozmowami z ojcem oraz z miłością, która pozostała we wszystkim, co ożywia o wspomnienie ojca. Gorąco polecam. Nie bójcie się designu!
   

sobota, 2 września 2017

Markus Zusak "Złodziejka książek"

     Wielką sztuką jest napisać książkę o przerażających czasach, o straszliwym państwie w sposób, by nie przerazić, by nie wzbudzić strachu. Każdy z nas jest świadomy czym była II Wojna Światowa i jakie okropności się z nią wiążą. Markusowi Zusakowi udało się opowiedzieć historię z tamtych czasów i jednocześnie oczarować nią czytelnika, wcale nie udając, że czasy nie były wcielonym złem.
     Już narrator książki stanowi zaskoczenie, jest nią bowiem spersonifikowana Pan Śmierć. Tak właśnie; w książce jest ona rodzaju męskiego. Zbiera żniwa, zabiera w swe dłonie dusze, jest wszędzie i wszystko widzi, jednakże swej pracy nie wykonuje z lubością i z zapałem. Wykonuje ją bo musi. Jest zmęczona tym co robi, w czym przypomina Śmierć z filmu Fritza Langa z 1921 roku. Na swej drodze Śmierć spotyka dziewczynkę, której postanawia się przyglądać. Dzięki temu poznajemy losy Liesel Meminger.
     Zusak napisał piękną opowieść o ludzkiej solidarności. Jest to historia dzieciństwa, więc potrzebne są w niej relacje z rodzicami i rówieśnikami. Liesel mieszka u przybranych rodziców i przyjaźnie się w szkole z Rudy Steinerem. Relacje te są serdeczne i głęboko ludzkie, mimo najróżniejszych konfliktów. Panuję między nimi porozumienie, podskórna sympatia. W każdym razie stosunki między tymi bliskimi sobie osobami, a raczej relacje Liesel z wszystkimi ważnymi dla niej osobami maja charakter wręcz idylliczny. Dziewczynka w czasach wojennych i dyktatury narodowych socjalistów doznaje dobra. Ten kontrast pogłębia przepaść pomiędzy tym, co jest ludzkie a co nieludzkie. Podobnie jak treść książki Zusaka brzmi tytuł czeskiej tragikomedii "Musimy sobie pomagać" Jana Hřebejka z 2000 roku i nie dla tytułu tylko go przywołuję, gdyż sytuacja w książce przypomina sytuację w filmie. Tyle że do książki Zusaka bardziej niż słowo musimy pasowałoby chcemy, albo po prostu pomagamy sobie.
     Liesel spotyka na swej drodze oczywiście także i złych ludzi, jest to nieuniknione, jednak dziewczynka potrafi wymykać się złu, przechodzić z godnością ponad i obok niego. Dopiero przyjaźń z Maksem ukarze Liesel prawdziwe zło i zada cierpienie, nie będzie mogła bowiem znieść losu zgotowanego jej przyjacielowi. Nie zdoła się z tym pogodzić.
     W najgłębszych ciemnościach nawet najbledsze światło niesie z sobą nadzieję. Dla Liesel takim światłem jest przyjaźń i dobroć najbliższego otoczenia, ale równocześnie dziewczynka jest zafascynowana książkami i stara się je poznawać, czytać. Nie waha się przed kradzieżą. Kradzieży książki nie uznaje za zło. Swego czynu Liesel nawet nie rozważa w takich kategoriach; po prostu ona musi czytać i musi posiadać książki. Niektóre z nich czyta nawet kilkunastokrotnie. "Złodziejka książek" jest niewątpliwie peanem na temat czytania.
     Książka swoim tonem w wielu  miejscach przypomina "Małego księcia". Szczególnie przypowieść, której autorem jest Max, napisana jest w podobny sposób. Nic więc dziwnego, że Max swoimi tekstami potrafi tak urzec Liesel. Ta jest przecież łakoma na piękne opowiadania. I w tym aspekcie doskonale ja rozumieją wszyscy miłośnicy książek. Książki dają Liesel radość, dają jej wolność, są jej przyjaciółmi, które odgradzają dziewczynkę od okropieństw, prowadząc innymi drogami w lepsze światy. Liesel potrafi jednak oddzielić fikcję od rzeczywistości i kiedy trzeba, nie ucieka przed światem. To świadczy zarówno o jej odwadze, jak też o świadomości, która posiada.
     Można by długo jeszcze analizować sytuacje i powiązania w "Złodziejce książek", jednak wymagałoby to zdradzenia fabuły, czego chciałbym uniknąć. Zapewniam jednak, że możliwości jest wiele, Zusak napisał bowiem piękną, głęboką i - można chyba się pokusić o takie stwierdzenie - uniwersalną książkę, która wywołuje gamę uczuć i lawinę myśli. W której radość miesza się ze smutkiem, dobro ze złem, konieczność z wyborem i nienawiść z miłością. Każda zresztą nawet najlepsza książka kiedyś się kończy, podobnie jak każda recenzja. Kiedy kończyłem lekturę "Złodziejki książek" odczuwałem niedosyt i smutek, ponieważ nie chciałem jeszcze rozstawać się z książką oraz z jej bohaterką, a jednak musiałem to zrobić. Na całe szczęście lubię powracać do przeczytanych już książek, więc na myśl o powrocie do "Złodziejki książek" na mej twarzy pojawił się uśmiech. :)

     Na koniec dodam jeszcze tak przy okazji z nieco innej beczki, ze nie przepadam za okładkami, na których znajdują się kadry z filmu. Pierwsze wydanie "Złodziejki książek miało fantastyczna okładkę przedstawiająca dziewczynkę tańczącą ze śmiercią, co doskonale oddawało ducha powieści Zuzsaka i było fantastyczna alegorią. Danse macabre to motyw średniowieczny symbolizujący wszechobecność śmierci i lepszego chyba nie można znaleźć. Nowa okładka jest w sumie banalnie dosłowna i w trywialny sposób zdradza treść książki.