niedziela, 9 marca 2008

Piekło lichwiarzy

Mam nadzieję, że wszyscy ci pazerni i pozbawieni skrupułów lichwiarze, owe Lizawiety w spodniach i w spódnicach, ci kredytodawcy, którzy przedstawiają się jako przyjazne instytucje starające się pomagać potrzebującym, a także ich gończe psy - windykatorzy - że wszyscy oni trafia do piekła. I że piekło czeka na każdego z nich, bez znaczenia, czy nazywają siebie pracownikiem banku, lombardu bądź firmy udzielającej małych kredytów na wszelakie okazje. A jeśli nawet piekło nie istnieje, to piekło lichwiarzy istnieje ponad wszelką wątpliwość. Bowiem piekłem dla ograbiającego biednych ludzi z pomocą procentów zbira musi być świadomość niebytu, w którym jego jedynym stanem posiadania będzie przez wieczność absolutne NIC.

Dobre i to, choć milsza byłaby pewność, że czeka na nich zastęp Raskolnikowów, którzy co godzinę ponawiają materializację swoich zbrodniczych idei, dalecy jeszcze od uświadomienia sobie wyrządzanego zła.

Ale takim sposobem myślenia, przecież sam pcham się tam, gdzie miejsce lichwiarzy…

Judas Priest: Rocka Rolla (1974)

"Rocka Rolla", debiut Judas Priest, to jeszcze nie jest to dziwne uczestnictwo zespołu w heavy metalowej fali (czy jak ją tam zwał). Na pierwszych swoich albumach Judas Priest udowodnił, że potrafi grać wyrafinowaną muzykę. Wydaje mi się, iż grupa wzorowała się w tym okresie na Wishbone Ash: grała na dwie gitary prowadzące, zaś "Caviar And Meths" jak żywo przypomina gitarowe miniatury z drugiej płyty Wishbone Ash "Pilgrimage". Chciałem tylko napisac, że na "Rocka Rolla" znajduje się kompozycja "Run Of The Mill" [8:30], która zawsze wywołuje u mnie niezwykłe emocje. Do kompaktowej wersji albumu dodany został cover piosenki Boba Dylana "Diamonds And Rust", który dla mnie jest przykładem przewyższenia oryginału przez kopię, tak samo jak na przykład Hendrix nagrał lepszą wersję "All Along The Watchtower" niż oryginał Dylana. Az dziwne, że tak fantastyczna piosenka nie znalazła sobie należnego jej miejsca na płycie w 1974 roku.


 

O albumie Judas Priest piszę z prozaicznego powodu, ponieważ jestem świeżo po przesłuchaniu tej płyty (i moja koszula jest mokra, tak intensywnie jej słuchałem), a także żeby nawiązać do mojego postu z 15 lutego, gdyż w chwili obecnej jeszcze bardziej nie lubię coca coli, ale za to (coś za coś) bardzo lubię "Rocla Rollę"…

piątek, 7 marca 2008

Zaciśnięta pętla…

Wczoraj odszedł od nas na zawsze Wielki Aktor Gustaw Holoubek. Brak słów… Niedawno przecież w krótkim odstępie czasu zmarli Bergman i Antonioni. Odpłynęli okrętem do Indii, są już po tamtej stronie chmur…


 

A z nami pozostały pseudo-gwiazdeczki, bohaterowie kolorowych pism, puści i próżni…


 

Jaki żal, jaki olbrzymi zal…

czwartek, 6 marca 2008

AS Roma górą!

No i pięknie! AS Roma wygrała w Madrycie 2:1 i wyeliminowała napompowanych pychą gospodarzy. Tak trzymać! A pseudo-galaktycznym na pewno przyda się odrobina pokory.

piątek, 15 lutego 2008

Kwestia równowagi

Nie lubię coca-coli.

Czy trzeba coś więcej do tego dodawać? Nie sądzę. Nic nie trzeba, podobnie jak nie istnieje przymus picia lub nawet akceptowania jej istnienia… Dlaczego jednak piszę, że nie lubię tego napoju? A czemu niby miałbym ukrywać się z moją awersją? Ponoć tłumienie w sobie złych emocji jest szkodliwe. A poza tym, jest to pewnie najzwyklejsza rzecz, znajdowanie się w opozycji, coś takiego, o czym mówi tytuł płyty The Moody Blues "A Question Of Balance"...

czwartek, 14 lutego 2008

środa, 13 lutego 2008

1. "Miss Mend" (1926)



"Miss Mend", reż. Fjodor Otsep, ZSRR 1926. Prawie 4 i pół godzinny film sensacyjny, podzielony na 3 części. Przeczytałem gdzieś, że ten film pełen jest propagandy. Cóż, musi to być bardzo subtelna propaganda, na pewno nie tak kłująca w oczy, jak na przykład w "Chjortowo koleso" Grigorija Kozintcewa i Leonida Trauberga też z 1926 roku. Pierwsza i druga część "Miss Mend" rozgrywa się w Londynie, gdzie Arthur Storn (Iwan Kowal-Samborski) ratuje tytułową pannę Vivian Mend (Natalia Glan) przed policją. Panna Mend wstawiła się za strajkującym robotnikiem i wpadła w sam środek strajku. Świadkami całego zajścia (z zamieszkami robotnicy-policja włącznie) było trzech reporterów, którzy zainteresowani jej postawą, postanawiają dowiedzieć się o Vivian czegoś bliższego. Wszyscy oni zadurzają się w Vivian. Tymczasem Vivian zostaje odwieziona do domu przez Storna, ten bawi się z jej kilkuletnim synkiem. W największym skrócie: Storn okazuje się być zaplątany w intrygę sfałszowania testamentu. Pieniądze pozyskane w ten sposób maja posłużyć tajemnej organizacji na przeprowadzenie ataku biologicznego na ZSRR. Trójka reporterów i panna Mend będą starali się temu zapobiec. Nie uważam tego za jakąkolwiek propagandę, bo po pierwsze i Bond i superman też ratowali swoje kraje, a po drugie ZSRR w tym przypadku ratują obywatele angielscy. Trzecia część filmu rozgrywa sie w Leningradzie. Tu dopiero widać nędzę, obskurne knajpy, żałośnie ubranych ludzi, umorusane dzieci ulicy... Dziś zresztą nikt chyba nie zwraca uwagi na niedociągnięcia, niekonsekwencje i absurdy na ekranie, gdyż kino z Hollywood na tym się głównie opiera (a także na pazernej, pozbawionej skrupułów chęci zysku); dlatego nikt chyba nie potraktuje nawet najwyraźniejszej agitacji w filmie sprzed 80-ciu lat poważnie, prawda? Na te filmy należy patrzeć z przymrużeniem oka. I nie przegapić tego, co najciekawsze: obrazu nieistniejącego już świata. Patrzy się na ówczesny Leningrad tak samo, jak patrzyłoby się na film z początku wieku, pokazujący nasze rodzinne strony - żadne z tych miejsc już nie istnieje w swojej dawnej postaci (ulicami nie jeżdżą już także takie fajne dostojne samochody). Obraz minionego czasu jest dla mnie najbardziej interesujący. Film Otsepa nie stroni od plenerów. Dlatego można zobaczyć w nim, jak wyglądały na przykład drewniane chodniki. Takich ciekawostek jest wiele. Nie można też zbyt poważnie traktować filmu "Miss Mend", ponieważ fabuła zbudowana jest na wielu nieprawdopodobieństwach. Dla przykładu: panna Mend pod koniec pierwszej części zostaje na molo uderzona w głowę przez opryszka, który wrzuca ją do wody. Na początku drugiej części okazuje się, że cała reporterska trójka akurat łowi w pobliżu ryby; widząc jak wpada do wody, rzucają się jej na ratunek. Po obejrzeniu filmu można powiedzieć: świat jest jednak mały, skoro Anglicy w nie małym przecież Leningradzie wciąż wpadają na ukrywających sie przecież członków organizacji, a panna Mend cały czas ma szczęście "przypadkowo" spotykać Arthura Storna. W sowieckiej rzeczywistości mamy przedstawioną zatem sporą dawkę czegoś, co nie sposób nazwać inaczej niż przeznaczeniem. Tak czy owak, nie przypisuję filmowi Otsepa czegoś, czego prawdopodobnie nie posiada; intryga filmu jest po prostu niezbyt logiczna, ale to znów może świadczyć o guście ówczesnego widza, któremu podobnie jak dzisiejszemu, nie przeszkadzają niedociągnięcia w scenariuszu. Czyli wychodzi na to że, widz - oglądając w 1926 roku film Otsepa - patrzył jednak pobłażliwie na nieprawdopodobieństwa, ponieważ magia kina nie zna granic i barier - i świetnie się po prostu bawił? Wydaje mi się, że tak. Nie należy także zapominać, że film "Miss Mend" powstał w okresie Nowej Polityki Ekonomicznej (новая экономическая политика, NEP). Niech każdy zresztą myśli jak chce, mnie się podobało. (Film widziałem na włoskim kanale RAI Edu, a że nie rozumiem włoskiego, więc wicie-rozumicie, wszystkiego w nim nie zrozumiałem; moja niewiedza nie przeszkodziła mi absolutnie w cieszeniu się z obcowania z zapomnianą sztuką i z poznawania).

"Naiwne" dziecięce pytania

Dzieci potrafią jednak zadawać pytania, na które trudno jest w prostych i zrozumiałych słowach odpowiedzieć.

"Dlaczego nic nie widać, kiedy jest ciemno?" - to pytanie zadała mi kilka dni temu trzyletnia córka. Trzy lata to u dziecka nie tylko uświadomienie sobie własnego "ja", to także okres zadawania dręczących pytań: "dlaczego?", "czemu?", "a po co?" i tak aż do wykończenia pytąjacego, do pozbawienia go wszystkich sił...

Drzewa




W taki sposób potrafią wyglądać drzewa o godzinie dziesiątej rano...

"Papa would take me to the park to see the swans..."



Tytuł jest pierwszym wersem kompozycji szkockiej grupy folk-rockowej The Incredible String Band "Darling Belle". Ale odniesienie do rzeczywistości musi być, więc w sobotę wybrałem się na specer z moimi córkami nad staw, który - jak się okazało - gościł nie tylko łabędzie...


wtorek, 12 lutego 2008

Subiektywnie




W tym miejscu ciężko będzie o obiektywne poglądy. Nie, tu raczej będzie skrajnie subiektywnie. Nie oznacza to oczywiście, że nie przyjmuję do wiadomości istnienia obiektywnej prawdy, jak robi to wielu ludzi, uważając na przykład, że nie istnieje etyka, wartościowanie, wyższa kultura itd. Oczywiście to wszystko istnieje, czy kto tego chce, czy nie chce; podobnie istnieje Grenlandia, choć nigdy jej nie widziałem. jej istnienie jest po prostu aksjomatem i kropka. Dlatego nie zamierzam zaprzeczać aksjomatom. Natomiast chętnie polemizuję z fatamorganami w rodzaju ludycznego wierzenia, że agresywny i interwencyjny kraj jest dobry, że popularność jest tożsama z jakością itp. Grupa Steamhammer jest dla mnie na przykład zespołem o wiele wartościowszym, niż głośne obecnie gwiazdki, nawet te zza oceanu, o rodzimych nie wspominając...
Na początek tyle chyba wystarczy?...