środa, 12 kwietnia 2017

Hanna Krall "Dowody na istnienie"

Doskonały reportaż Hanny Krall podejmujący temat Holocaustu, a dokładnie zajmujący się losami osób, które go przeżyły. Książka posiada formę opowieści rozbitej na epizody, które tematycznie łączą się w jedną całość. Bohaterami są anonimowi Żydzi, którzy zmuszenie zostali do ułożenia swego życia od podstaw, zupełnie na nowo i którzy w różny sposób radzili sobie bądź też nie z ciężarem, jaki przyszło im udźwignąć. Wielu z nich nie znało swoich rodzin; byli tak zwanymi dziećmi z walizek, ponieważ w walizkach zostali podrzuceni (lub porzuceni) przez pragnących ocalić ich życie rodziców, którymi kierowała nadzieja, że trafią na dobrych ludzi gotowych pomóc. Wielu z nich nie wiedziało nawet o swoim żydowskim pochodzeniu. Poszukują się wzajemnie po świecie, zamieszczając ogłoszenia w prasie z załączonymi - najczęściej jedynymi jakie posiadają - fotografiami. Dochodzi do pomyłek, gdyż czas zatarł już sporo w pamięci, w grę wchodzi także nadzieja i niepewność, a czasem tak silne pragnienie spotkania, że zdarzają się przypadki świadomego wprowadzenia w błąd, potwierdzenia o powinowactwie jedynie w celu zakończenia udręki. Wiele aryjskich matek zaadoptowało żydowskie dzieci i aż do śmierci traktowało je jak własne, nie wyobrażając sobie wyjawienia dzieciom prawdy. Czasem prawda wychodziła na jaw całkiem przypadkiem.

Historie skomplikowane, często nieprawdopodobne. Spaja je przede wszystkim konieczność stawienia twarzą w twarz z przyszłością. Trzeba nadal dźwigać swój ciężar przez życie. I nic nie jest w stanie zetrzeć w podświadomości pokładów okropieństw i okrucieństwa, jakiego ocaleni byli świadkami, które sami doświadczyli. Krall kreśli historie lekkim piórem, unikając wzbudzania w czytelniku bezpośrednich emocji. Pisarka zamiast grać na uczuciach czytelnika, podsuwa mu fakty, które mają za zadanie zmusić czytelnika do myślenia, a może i do empatii, jednak nie stosuje takich chwytów, jakich używa Swietłana Aleksijewicz, która swym opowiadaniem przygważdża czytelnika, osacza go, nie daje mu przestrzeni. Krall taką przestrzeń przed czytelnikiem otwiera. Umożliwia mu samodzielna decyzję o tym, co ma myśleć i czuć. Dlatego "Dowody na istnienie" to książka, którą czyta się w miarę łatwo, bez poczucia przygnębiającej wagi tematu, ale tez bez lekceważenia tej wagi. Nie przypadkiem wspomniałem o autorce "Ostatnich świadków", ponieważ książki Swietłany Aleksijewicz przychodziły mi często na myśl w czasie lektury reportażu Hanny Krall. Nie umiałem oprzeć się wrażeniu podobieństwa w celu i odmienności w tonie.

O Holocauście napisano już wiele, kto wie, czy nie wyeksplorowano tego tematu do granic możliwości. Pisano o nim w najprzeróżniejszej formie, od lapidarnych opowiadań (Borowski) po opasłe opracowania i analizy (Friedlander). fakty i ich chronologia są obecnie - że się tak wyrażę - kanoniczne; każdy kulturalny człowiek zna nie tylko wydarzenia, ale i jest świadomy ich znaczenia (pomijam wrogim milczeniem tych, dla których akceptacja Holocaustu jest obecnie wyrazem odradzających się tu i ówdzie złowrogich ideologii). Oprócz faktów znane są także bezlitosne i przerażające liczby, trudne do pojęcia i do zaakceptowania (lecz daremnie, ponieważ wszystko się już dokonało). W tym gąszczu literatury najciekawszymi pozycjami są właśnie te, które przybliżają los zwykłych ludzi, mówią o ich uczuciach, o strachu, o zagubieniu, o tym wszystkim, co działo się, kotłowało i rozsiewało ból oraz przerażenie w środku człowieka. Dane en masse oczywiście także potrafią zadać bolesny cios, jednak kiedy zdejmie się zasłonę anonimowości, wkracza się w zupełnie inny wymiar, w którym statystyka zastąpiona zostaje współczuciem. I taką książkę napisała Hanna Krall, o ludziach z własnymi nazwiskami i historiami.

sobota, 8 kwietnia 2017

Raymond Chandler "Żegnaj, laleczko"

Philip Marlowe w swej drugiej odsłonie, gdyż jest to druga książka, w której Raymond Chandlera umieścił go jako bohatera. Książka z 1940 roku, napisana jeszcze przed przystąpieniem Stanów Zjednoczonych do wojny. W Los Angeles trwa jednak jawna wojna dobra ze złem, w której Marlowe zdecydował się wziąć udział, kiedy obrał zawód prywatnego detektywa. Marlowe jest samotnym myśliwym, tropicielem do wynajęcia za pieniądze, jednak posiada w sobie kodeks moralny i kiedy ktoś proponuje mu śledztwo, zaznacza, że weźmie je tylko w takim wypadku, gdy sprawa nie będzie niezgodna z prawem. Jego zawód jest traktowany pobłażliwie przez policjantów, którzy ironizują na jego temat, jakoby był człowiekiem od spraw rozwodowych. Marlowe jest impregnowany na tego typu opinie, to człowiek, który robi swoje i nie schodzi z raz obranej drogi. Można powiedzieć o nim wiele, ale nie to, że pozbawiony jest charakteru.

Jego działaniem często rządzi przypadek. W ten sposób zaczyna się jedna z najgłośniejszych książek Chandlera "Żegnaj, laleczko". Marlowe wybiera się do dzielnicy LA w celu odszukania zaginionego fryzjera, ale potężny mężczyzna zaciąga go siłą do baru i tam detektyw staje się mimowolnym świadkiem awantury, która kończy się zabójstwem. Policja w trakcie przesłuchania radzi mu, aby trzymał się od sprawy z daleka, to jednak nie leży w naturze Marlowe'a. No i człowiek, który powiedział o sobie, że "kłopoty to moja specjalność", pakuje się w sam ich środek. Dalszy rozwój wypadków jest do przeczytania w książce Chandlera i nie ma sensu go opisywać. Warto jednak zwrócić na kilka rzeczy z drugiej warstwy powieści.

Pierwsza z nich, to wszechobecność zła. W książkach Chandlera trudno o spotkanie z naprawdę prawym człowiekiem. Każdy bohater ma na sumieniu coś przeskrobanego. Płotki interesują Marlowe'a przede wszystkim w kategorii przydatności do prowadzonej aktualnie sprawy. Najczęściej z pomocą kilku dolarów bohater otrzymuje poszukiwane informacje. Nie spotkał jeszcze nieprzekupnego człowieka. Spotyka za to ludzi uzależnionych od władzy pieniądza, zniewolonych przez alkohol bądź narkotyki. Większość bohaterów nosi ze sobą pistolet, co świadczy nie tylko o ich niezgodnej z prawem działalności, ale przede wszystkim mówi o środowisku, w którym działają, o jego zawsze niebezpiecznym charakterze. Czytając książki Chandlera - już o tym pisałem w poprzedniej recenzji - ma się wrażenie otoczenia przez wszechobecny mrok. Nie sposób odszukać nawet mglistego światełka w tunelu. Na kartach tych książek panuje poczucie beznadziei i niewiary w człowieka, który u Chandlera jest skorumpowany, bezwzględny, przebiegły, egoistyczny i zdolny do najgorszego. Czasem motywem działania bywa miłość, jednak zawsze okazuje się, że czai się za nią zdrada, morderstwo, pragnienie zysku. Wobec tej wszechobecności zła, nie można mieć zastrzeżeń do łatwości, z jaka Marlowe pakuje się w kolejne kłopoty, bo wydaje się, że nie ma strony, w która obróciwszy się, nie czaiła się jakaś nieodkryta jeszcze mroczna tajemnica.

Druga z nich, jest natury społecznej, dla której wydawałoby się nie ma miejsca w czarnym kryminale. Chandler lubi jednak urozmaicać swoje książki o przeróżne aspekty. W "Żegnaj, laleczko"podjęty jest problem rasizmu. W lokalu, w którym Marlowe znalazł się zaciągnięty przez myszkę Malloya zostaje zabity Murzyn. W dalszej części powieści Chandler robi liczne aluzje do stosunku społeczeństwa i opinii publicznej wobec takich zdarzeń. Marlowe'a przeglądającego następnego dnia gazetę wcale nie dziwi, że nie ma w niej ani słowa o zabójstwie Murzyna. Podczas przesłuchania poznaje także stosunek policji, która nie będzie przykładała się do odszukania winnego śmierci Murzyna uznając, że jest to zbyt trudne zadanie w tak ogromnym mieście jakim jest Los Angeles w stosunku do błahości zdarzenia. Chandler w książce próbuje przeciwstawić się tego typu postawie, dając tym samym wyraz swej niezgody na rasizm i związaną z nim nierówność.

Trzecia z nich to życiowa postawa, jaką Marlow przyjmuje wobec rzeczywistości. Pozbawiony jest jakichkolwiek złudzeń, w jakim świecie żyje. Jest już na tyle doświadczony przez sprawy, które prowadził i nie daje się zwieść na jakiekolwiek pozory. Musi się jakoś bronić. najprostszym sposobem jest jego upodobanie do alkoholu i tytoniu. jest uzależniony od whisky, pali papierosa za papierosem, ale lubi tez zwolnic i zapalić fajkę, a jak wiadomo fajka, to celebracja, nabijanie, leniwe pykanie, czas poza czasem. Inną odskocznią Marlowe'a od rzeczywistości sa szachy. wieczorami nad szklaneczka lubuje się w analizowaniu rozgrywek. Jak na detektywa jest tez człowiekiem inteligentnym i oczytanym. Jednego z policjantów nazywa Hemingwayem, ale ulubionym pisarzem Marlowe'a jest Szekspir. "Żegnaj. laleczko, jak chyba żadna inna książka Chandlera naszpikowana jest aluzjami do twórczości poety ze Stradfordu nad Avonem. No i w końcu chyba najbardziej charakterystyczną cecha Marlowe'a w jego stosunku do rzeczywistości jest cięta ironia, sarkazm i cynizm. W obronie własnego poczucia godności i w celu nie zatracenia się w mrokach przestępczego świata, Marlowe dystansuje się używając tych cech w swoich wypowiedziach; w omawianej książce jest tego chyba najwięcej z wszystkich powieści, którymi bohaterem jest Philipe Marlowe. Oprócz wyżej wzmiankowanej funkcji odgrodzenia się od zła tego świata, wypowiedzi Marlowe;'a niezwykle ubarwiają książki Chandlera; czeka się na nie z niezwykłą niecierpliwością.

Przed przystąpieniem do napisania niniejszej recenzji miałem poważne obawy, o czym pisać,żeby nie powtórzyć się z poprzednimi recenzjami książek Chandlera, które w końcu na upartego można uznać za podobne do siebie. Ja wole jednak mówić o nich, że są niezwykle spójne. Okazało się, że się rozpisałem,. Jednak czytając każdą kolejną książkę Raymonda Chandlera, odkrywa się w niej jakiś aspekt nieobecny w innych jego książkach. Zawsze warto poszukiwać, zawsze opłaca się poszukiwać. Nawet wśród wydawałoby się tego, co oczywiste. Miłej lektury.

czwartek, 6 kwietnia 2017

Aleksander Wat "Dziennik bez samogłosek"

"Dziennik bez samogłosek" Aleksandra Wata to bez wątpienia proza intymna. Wat robił swoje zapiski w zeszytach pomiędzy 1953 a 1967 rokiem. W styczniu 1940 roku Wat został we Lwowie aresztowany i do listopada 1941 roku przebywał w licznych sowieckich więzieniach, a później na zesłaniu w Kazachstanie. Życie w więzieniu oraz pobyt na zesłaniu w prymitywnych warunkach odbiło się poważnie na zdrowiu pisarza, który do końca życia odczuwał potworne bóle głowy. Niniejsza książka jest w pewniej części świadectwem cierpień Wata, jego stosunku do choroby, z tym że Wat nie pragnął współczucia, ale zrozumienia, bo - jak pisał - znajomi nie potrafili uwierzyć w jego przeciągłe bóle. Wat, nie potrzebujący litości, pozbawił swe notatki emocjonalnego tonu; są one świadectwem rozpatrywania choroby z pomocą intelektu. sama choroba zresztą nie zajmuje aż tak wiele miejsca w książce, nie sposób jednak o niej nie napisać, skoro doprowadziła ona pisarza do desperackiego aktu (w lipcu 1967 roku popełnił samobójstwo).

Największą część notatek zajmują rozmyślania Wata nad nurtującymi go przez całe życie problematami. Są to: istota komunizmu, polska inteligencja w okresie stalinizmu, charakterystyka postaw polskich pisarzy wobec reżimu (w większości przypadków opisanych anonimowo; Ola Watowa, żona pisarza, w niektórych przypadkach nazwiska podaje w przypisach), wspomnienia wracające do sowieckich więzień, historia polskiej literatury, rozważania nad poezją i religią (Wat był Żydem, który w okresie uwięzienia nawrócił się na chrześcijaństwo, jednak pod koniec życia skierował swoja wiarę ku korzeniom judaizmu). Do tego dochodzą jeszcze bardzo osobiste akcenty, stanowiące wyraz miłości do żony oraz syna. Lektura nie należy do najłatwiejszych, gdyż Wat używa języka w dużym stopniu intelektualnego, nie stroniąc od abstrakcyjnych pojęć, a także przetyka swoje pisma licznymi zdaniami francuskimi, niemieckimi, rosyjskimi, angielskimi i łacińskimi. Warto jednak podjąć próbę przebrnięcia przez intelektualne wywody Wata, chociażby w celu wyłowienia perełek zdań o aforystycznym charakterze, których w książce znajduje się cały ogrom. Warto też zapoznać się z jego punktem widzenia, ze sposobem myślenia, zapoznać się z poglądami autora "Mojego wieku", nie należą one wcale do banalnych i są nie tylko gruntownie przemyślane, ale nawet - można rzecz - doświadczone na własnej skórze podczas licznych przesłuchań w sowieckich więzieniach.

"Dziennik bez samogłosek" podzielony jest na trzy części. Część pierwsza, Moralia, pisana jest prawdopodobnie pomiędzy 1953-1957 rokiem w formie luźnych spostrzeżeń i aforyzmów przeplatanych sążnistymi opisami pobytu w szpitalu. Druga część, tytułowy Dziennik bez samogłosek, to notatki z lat 1963-1965, pisane w Paryżu, a potem w Berkeley, gdzie Wat przeprowadził z Czesławem Miłoszem wywiad-rzekę, opublikowany później w formie książki pod tytułem "Mój wiek". Trzecia część, Kartki na wietrze, z lat 1966-1967, to najbardziej przejmująca część książki, w której Wat zdecydowany już na samobójstwo z wielką miłością pisze o życiu z Olą Watową, wspomina przeszłość, przedstawia rodzaj swojej autobiografii i daje wyraz trosce, co nastąpi, kiedy już odejdzie, jak wpłynie to na jego rodzinę. Jeszcze się waha, bo wie, że ma dla kogo żyć, ale wciąż cierpi i traci już siły. Ma 67 lat, kiedy decyduje się na przedawkowanie lekarstw... Książkę kończy dwustronicowy, niesamowity, do bólu przejmujący, zupełnie inny w tonie od reszty książki, pełen emocji i miłości pean dla żony, jedyny w swoim rodzaju. To musiała być trudna decyzja. I bolesna dla Oli Watowej, kiedy zdecydowała się zredagować teksty swego męża w celu wydania ich w formie książki. To pierwsze można bez trudu wyczytać między wierszami zapisków Wata, drugiego możemy domyśleć się z kontekstu. Dowiedzieć się o tym można prawdopodobnie z książki Oli Watowej "Wszystko co najważniejsze...", ale ta lektura dopiero przede mną.

środa, 5 kwietnia 2017

Vladimir Nabokov "Pnin"

Groteskowość egzystencji bywa okrutna. Bywa? Należałoby raczej napisać, że jest, ponieważ trudno raczej w tym wypadku o wyjątki. Dla postronnego obserwatora wydawać się może śmieszna, może tez wzbudzić współczucie, co nie zmienia jednak faktu, że człowiek w szponach groteski podlega żywiołowi o bezwzględnym charakterze. Uświadomienie groteskowości własnego położenia nieodzownie wiązać się musi z odczuciem jej bolesności. Lepiej już żyć - o ile to możliwe - w nieświadomości, co jednak powiązane jest z czymś równie nieprzyjemnym jak ból, z naiwnością. Istnieje jeszcze kilka szkół: ignorowanie lub stawianie czoła, albo kompensacja. Można też najzwyczajniej w świecie oszukiwać siebie, że wszystko jest w porządku i że los jest w miarę przychylny, może nie za szczodry, ale nie okrutny. Błędne koło.

Profersor Timofiej Pnin jest emigrantem z Rosji wykładającym dla bardzo wąskiego grona studentów język rosyjski w podrzędnym uniwersytecie na prowincji w USA. Sam już fakt, ze Pnin przebył tak wielką drogę, aby uczyć studentów, którzy mylą Annę Kareninę z braćmi Karamazow, trąci groteską. Ale to nie wszystko. Nabokov w pierwszych rozdziałach opowieści o profesorze Pninie w bezlitosny sposób przedstawia szaleńcze działanie groteskowych sił na swoim bohaterze. Pnin żyje na swoim uniwersytecie, niczym na wyspie otoczonej morzem; ma na niej wszystko, co mu potrzeba (przede wszystkim bibliotekę), jednak jego położenie może zmienić się w każdej chwili. Przeciw Pninowi buntują się zarówno okoliczności jak i ludzie, że nie wspomnę o tak zwanej złośliwości rzeczy martwych. Bohater Nabokova z racji, że jest obcym w obcym kraju (nie opanował nawet za dobrze języka angielskiego), jest wykorzeniony i słabo zahaczony. Lekki powiew złego losu może go obalić. Ale Pnin nie jest tego świadomy; zdaje się być żaglem na wietrze lub dryfującą na oceanie łódką.

Nabokov opisuje los emigranta, ukazując jego niepewną pozycję oraz wyobcowanie. Są to bez wątpienia fragmenty o podłożu autobiograficznym. Dlatego być może amerykańskie środowisko akademickie zostało opisane satyrycznie, z zacięciem; podobne w tonie przedstawienie sytuacji można odszukać u Gogola i Czechowa. Na pewno autor zwraca uwagę na różnice kulturowe pomiędzy Wschodem a Zachodem. Książka jest w pewnym sensie portretem Ameryki lat 50-tych ubiegłego wieku. Można ją także traktować jako próbę zapisu ówczesnej świadomości (chociaż Zimna Wojna nie jest jakoś szczególnie wzmiankowana przez Nabokova), powiedzmy, że chodzi o stan umysłów, poziom wiedzy, ambicje kulturalne -to wszystko naznaczone jest mniej lub bardziej groteską. Tematem książki jest także owa opisywana we wstępie groteskowość dotycząca nie zjawisk ogólnych, ale bezpośrednio piętnująca ludzkie życie, to jedyne, wyjątkowe życie każdego odrębnego człowieka.

Rola przypadku, niefortunnego zbiegu okoliczności, życie jako igraszka szyderczych sił, które czasem upodobają sobie kogoś bardziej od innych, na tym w głównej mierze skupia się autor "Pnina". Mistrzostwo Nabokova polega jednak nie na dręczeniu bohatera kolejnymi niepowodzeniami. Mistrzostwo to wyraża się w reakcji czytelnika, który w miarę pojawiania się kolejnych przeciwności, przestaje się śmiać i zaczyna współczuć Pninowi. Pnin jest bohaterem, którego można polubić, trochę zdziwaczały i często bezradny, jednak na ogół budzący coś mieszającego sympatię z politowanie. Nie rzecz jednak we współczuciu Pninowi, gdy zmaga się z piętrzącymi się problemami niczym Don Kichot z wiatrakami. istotą jest samo współczucie, albo - ujmując to nieco inaczej - ważne jest zrozumienie, co dzieje się z człowiekiem, kiedy staje się igraszką i nie może w pełni decydować o swoim losie Kiedy przychodzi zrozumienie, uśmiech musi zniknąć z twarzy, ponieważ nie ma niczego do śmiechu w byciu groteskowym. Nabokovowi chodzi więc o nasz stosunek do problemu groteski, o zmianę sposobu myślenia o niej: nie pojmowanie  groteski jako coś zabawnego, ale przyjęcie do świadomości, że jest przerażająca i niebezpieczna. Już chociażby z takiego prostego powodu, że pozbawia człowieka godności. Człowiek zaś odarty z godności zostaje upokorzony, staje się słaby i uległy.

W swej krótkiej, acz treściwej książce, Nabokov stawia wiele pytań. Czy człowiek może uniknąć swego losu? Czy można przewidzieć wydarzenia? Czy mamy na nie wpływ i czy jesteśmy świadomi ich konsekwencji? Wszak jeden nasz wybór, decyduje o dalszym rozwoju wydarzeń, posiada decydujący wpływ na przyszłość. Czy zdolni jesteśmy wziąć się za barki z Losem? Niejednoznaczna odpowiedź pada w zakończeniu książki. Każdy może dopowiedzieć sam sobie, czy możliwy jest happy end, czy w walce z większymi od na siłami mamy szansę, aby się nie poddać?

Na koniec warto jeszcze napisać o intelektualnej warstwie książki. Mam wrażenie, że Nabokov był jednym z pionierów new age'u. Dotyk postmodernizmu jest nad wyraz namacalny; liczne odniesienia kulturowe, mniej lub bardziej jawne aluzje do książek i filmów wypełniają po brzegi - pisząc obrazowo - niewielkich rozmiarów "Pnina". Nabokov eksperymentuje także z narracją, ale to okazuje się dopiero w finale opowieści. Jeśli komuś nie wystarcza sama idea groteskowości jako siły nmiszczącej, w książce Nabokova odnaleźć może niezmierzone bogactwo aluzji kulturowych, do których rozwiązania i dopasowania do adekwatnych tytułów, pozycji, kompozycji czy obrazów nie wystarczy sama lektura tej książki. To tyle (albo aż tyle).
,