piątek, 4 grudnia 2020

Edward Redliński „Konopielka”




Kolejny audiobook trwający 6 godzin, czyli jedna noc w pracy. Doskonale przeczytany przez Wojciecha Siemiona. Kto pamięta tamte czasy, ten doskonale o tym wie, a kto nie pamięta, temu tłumaczę, że Siemion był w czasach PRL-u specjalistą od ról chłopów, wieśniaków, silnie związany z nurtem wiejskim i ludowym, więc do czytania „Konopielki” nadaje się jak mało kto. Wyczuwający wiejskie klimaty lektor jest w przypadku „Konopielki” nie tylko nieoceniony, ale przede wszystkim jest niezbędny. Siemion wywiązał się, jak już wspomniałem, rewelacyjnie. Redliński napisał swą książkę z w pierwszej osobie z perspektywy chłopa z zacofanej wioski Taplary, do której po wojnie nie dotarła cywilizacja. Raz, że chłopi są tu mocno tradycyjni, a dwa, że położenie wioski — otaczające ją bagna, co pięknie sugeruje jej nazwa — utrudnia do niej dotarcie. Narracja jest zatem strumieniem przemyśleń prostego chłopa, który używa charakterystycznego wiejskiego języka, w którą wplątane są licznymi zabobonami i przepojone przeświadczeniem, że tradycyjne proste chłopskie życie jest jedynym słusznym sposobem na życie. Kiedy w ten hermetyczny świat wkracza cywilizacja w postaci delegacji Polski Ludowej, zwiastująca edukację, elektryfikację i meliorację, wieś jest nie tyle przerażona, ale zaczyna zachowywać się, jakby mrówkom w mrowisko wetknięto kij. Zmiany zsyła szatan, osuszenie bagna jest niemożliwe, bo żaden człowiek nie jest w stanie tego zrobić, z chłopów się kpi! No i zebranie kończy się triumfem prymitywnego sposobu myślenia, ale to chwilowe zwycięstwo osiągnięte zostało z pomocą dosyć niemiłego i niezbyt estetycznego środka. Klasyczna wygrana bitwa w przegranej wojnie, ponieważ chłopi skupieni na swoim małym wycinku życia, nie zauważali nieuchronności czegoś wykraczającego poza ich pojęcia. Tak że władza robiła swoje, a chłopi swoje. Pierwszym krokiem było założenie we wsi szkoły i zakwaterowanie „uczycielki". Tu zaczyna uwypuklać się kontrast pomiędzy starym i nowym. „Konopielka” nie jest książką o pacyfikacji tradycyjnych polski wsi przez nową władzę Polski Ludowej, ale obrazem nieuchronnej porażki tradycjonalizmu z nowoczesnością. Nikt nie będzie żył w skansenie, chociaż w Taplarach nie ma takiego, który by sobie to uświadamiał. Na razie nawet dziady i żebraki pojawiają się we wsi ci sami i zawsze o tej samej porze roku, na święta kościelne. Książka pokazuje moment przełomowy, nowe wkracza w zakrzepły świat tradycji. Główny bohater przyjmuje do siebie na kwaterę „uczycielkę” i tym samym idzie na pierwszy ogień. W pełnym humoru i kpiny, czasem dobrotliwej, czasem zajadłej, Redliński pokazuje stan umysłu chłopa, kiedy ten staje w obliczu zmierzchu tego, co pojmował za wieczne i nienaruszalne i musi ustosunkować się wobec nieznanego. „Konopielka” to książka doskonałą, pięknie przemyślana i wyważona. Wszystko, co zostaje opisane, ma swoją funkcję i koreluje z późniejszymi wydarzeniami. W trakcie czytania „Konopielki” przyszedł mi na myśl fragment z czytanej równolegle książki Oli Watowej Wszystko co najważniejsze..., w której autorka pisze o Kazachu, który poszedł na wojnę, został ranny i wtedy w szpitalu pierwszy raz w życiu leżał w prawdziwym łóżku. Takie prawdziwe łóżka próbuje się w Taplarach wprowadzić (metaforycznie oczywiście, bo we wsi spano już w łóżkach, ale w jednym całą rodziną), co jest dla mieszkańców, którzy nigdy jeszcze na takim łóżku nie spali, jest nie do pomyślenia. Film, który nakręcił na podstawie książki Witold Leszczyński w 1981 roku doskonale oddaje klimat powieści Redlińskiego, jednak absolutnie nie oddaje tego, co jest esencją książki, sposobu myślenia głównego bohatera. Żeby to odzwierciedlić, reżyser musiałby zastosować monolog spoza kadru, ale wtedy taki przegadany film byłby chyba lekko nużący. Film obejrzeć warto, ale książka to mus. Polecam gorąco.