wtorek, 28 czerwca 2011

88. "Życie zaczyna się jutro" (1933)








"Morgen beginnt das Leben", reż. Werner Hochbaum (Niemcy, 1933). Można by rzec, że to ostatni taki niemiecki film, po nim nastał faszystowski mrok. Jego premiera miała miejsce 4 września 1933 roku, kilka miesięcy po "Testamencie doktora Mabuse" Jest w filmie Hochbauma wyraźnie wyczuwalna atmosfera Republiki Weimarskiej. Pod względem treści jest to kryminał i dramat, forma jest awangardowa. Bardzo mi odpowiada połączenie prostej w sumie treści z nowoczesną jak na owe lata formą nawiązującą do Ruttmanna, Eisensteina, Fritza Langa. Za mało wiem i zbyt nieporadnie posługuje się słowami, więc trudno mi to udowodnić, jednak mam takie przeczucie, porównawczą intuicję. Mogę wiele napisać o obrazie Hochbauma, jednak nie to, że jest to film konwencjonalny. "Życie zaczyna się jutro" bardziej przemawia obrazem, niż słowem; o dwa lata wcześniejszy "M" Langa jest o wiele bogatszy w słowa i dźwięki. Kamera jest u Hochbauma bardzo ruchliwa i obiera wiele nietypowych kątów do obserwacji. Narracja w lwiej części jest subiektywna. Oczami Roberta obserwujemy jego zazdrość o Marie i prześladujące go przypuszczenie, z wolna przeradzające się w pewność, że Stehgeiger jest jej kochankiem. Co ciekawe, reżyser oraz główni aktorzy filmu zasymilowali się po 1933 roku z hitlerowską kinematografią, w tym ostatnim filmie jednak mocnym głosem wyrażają mijającą epokę Alfreda Döblina, Phila Jutzi czy Bertholda Brechta.

poniedziałek, 27 czerwca 2011

Requiescant in pace

Niedawno zmarł Peter Falk, którego główną rolą jest dla mnie ta z filmu Wima Wendersa "Niebo nad Berlinem", gdzie zagrał... siebie. Dziś zmarł Maciej Zembaty, który w czasach mojej młodości przybliżył mi piosenki Leonarda Cohena. Dziś - niczego nie przeczuwając - chciałem sięgnąć po Jego płytę, ale wybrałem jednak "Przypowieść błękitną" Romana Kołakowskiego. To był znak, zapowiedź. Nie ma co mówić, wielka strata... Parafrazując mistrza Stachurę: "Niech Wam tam ziemia lekka będzie, tu w tym Meksyku, Monterrey tęsknota mi za Wami wykrzywiła gębę..."

87. "Noc" (1961)

"La Notte", reż. Michelangelo Antonioni (Francja/Włochy, 1961). Wreszcie obejrzałem ten nagrany już ponad pół roku temu na TVP Kultura film. Rzecz jasna wa ramach nadrabiania filmografii mistrza Antonioniego, której znajomość jest u mnie nader mała, mimo estymy jaką darzę tego reżysera. Jak zwykle chłodna narracja, jak zwykle świetne zdjęcia, jak zwykle oszczędna muzyka, jak zwykle obcość, jak zwykle zagubienie, jak zwykle misunderstanding, jak zwykle zagubienie, jak zwykle industrializacja kontra człowiek, jak zwykle... Może przesadzam, lecz takie są moje uczucia po obejrzeniu "Nocy". Nie wiem czy film Antonioniego nie nawiązuje trochę do o rok wcześniejszego "Słodkiego życia" Felliniego, mam takie wrażenie oglądając societę ukazaną przez obu reżyserów. No i przyznam się bez bicia, że Antonioni połechtał mnie bardzo miło podsuwając Monice Vitti lekture "Lunatyków" Brocha.

sobota, 25 czerwca 2011

Bilet

Na 38-ej stronie "Śmierci na kredyt" Celine'a znalazłem zakładkę w postaci biletu na koncert The Rolling Stones z 1998 roku... Czyli że już 13 lat minęło od czasu, gdy zacząłem zmagania z tą powieścią i od tamtego czasu przeczytałem zaledwie kilkadziesiąt stron? Nie wiem, po co się tym chwalę...