czwartek, 21 lipca 2016

Iris Murdoch "Morze, morze"

Prawdopodobnie w życiu każdego człowieka przychodzi taki okres, w którym chciałoby się gdzieś uciec, rzucić wszystko, zmienić i zaszyć się w jakiejś malowniczej, cichej okolicy. Zostawić za sobą dotychczasowy tryb życia, zacząć wszystko od nowa, popijać wino, delektować się wyszukanym jedzeniem i w samotności cieszyć się wieczorami spędzanymi z samym sobą. Przestać być niepokojonym przez rzeszę znajomych, uciec przed zgiełkiem wielkiego miasta w leniwie płynące godziny małej zagubionej wioski.
Charles Arrowby był spełnionym aktorem teatralnym. Na deskach teatrów Londynu osiągnął wszystko. Pewnego dnia postanowił przejść w stan spoczynku, kupił samotnie stojący domek nieopodal klifu z oknami wychodzącymi na morze i przeprowadził się do niego z myślą, że w tej ultima thule spędzi resztę swojego życia na popijanych dobrym winem posiłkach, beztroskich kąpielach, na kontemplacji zmieniającego się morza oraz na pisaniu wspomnień. Ponad sto pierwszych stron książki Murdoch, która napisana jest w formie pamiętnika Charlesa, to opis takiego właśnie życia, jego pozytywnych stron oraz — oczywiście — także bolączek związanych z brakiem elektryczności, rozpadaniem się domku, nieufnością miejscowej ludności, która nie do końca potrafi bądź chce zaakceptować niespodziewane pojawienie się w ich stronach znanego celebryty, wreszcie ze słabym zaopatrzeniem miejscowego sklepiku, który nie jest w stanie sprostać kaprysom wyszukanego jak na te okolice smaku Arrowby'a.
Jak dalece może powieść się tego rodzaju przedsięwzięcie? Arrowby każdego dnia wypełnia kartki pamiętnika nowymi notatkami. Dowiadujemy się z nich o jego pierwszej czystej miłości do Hartley, która pewnego dnia znika z jego życia, o kuzynie Jamesie, z którym Charles zawsze rywalizował na sukcesy życiowe, o Klementynie — starszej o 20 lat aktorce — która nauczyła Charlesa wszystkiego: zarówno aktorstwa, jak i miłości. Pamiętnik przywołuje liczne kobiety, z którymi Charles romansował, będąc często niezbyt w porządku wobec ich mężów.
Jako że książka napisana jest w pierwszej osobie liczby pojedynczej, nie jest dla czytelnika tajemnicą żaden postępek Charlesa, ale równocześnie powstaje rozbieżność pomiędzy tym, jak należałoby postąpić w danej sytuacji, a tym, jak zachował się Charles. Nie zawsze bowiem można pochwalić jego postępowanie i niejeden czytelnik nie chciałby, żeby podobny do Charlesa typ pojawił się na horyzoncie w pobliżu jego żony. Pojawia się więc w książce domyślny szkielet oceny moralnej bohatera. Jednak to dopiero początek.
Koncepcja życia w samotności zburzona została przez dwa wydarzenia. Pierwsze o nasileniu falowym to pojawianie się raz po raz odwiedzających Charlesa londyńskich znajomych, od których w pewnym momencie nie może się odpędzić i którzy zamieniają jego eremickie z zamysłu lokum w dom otwarty. Drugie to spotkanie w wiosce ku wielkiemu zdziwieniu Charlesa jego pierwszej miłości, owej Hartley, teraz już leciwej, aczkolwiek nadal powabnej niewiasty, obecnie zamężnej z niejakim Benem, typem gwałtownym i despotycznym. Przedstawiłem zaledwie szkielet fabuły i niczego w sumie nie zdradziłem, mogę jedynie napisać, że ciekawa i wciągająca akcja dopiero teraz nabiera kolorów i wszystko jeszcze przed czytelnikiem.
O czym jest Morze, morze"? Trudno to ująć w kilku zdaniach. Na pewno jest to powieść o miłości i złudzeniu. Jest to też książka o percepcji. Charles widzi rzeczy takimi, jakimi chce je widzieć. Jest to więc powieść o walce obiektywnego z subiektywnym, „Morze, morze” jest też na pewno wnikliwym portretem psychologicznym, który chyba nieprzypadkowo przywodzi na myśl Prousta. Jest to książka symboliczna. Wszechobecne morze to symbol namiętności; jego zmienność przywodzi na myśl niestałość ludzkich uczuć. Swym groźnym wzburzeniem przypomina wybuchające uczucia, niebezpieczną zazdrość, zwodniczą chęć panowania nad drugim człowiekiem. Murdoch zdołała napisać swoja powieść w ciekawy, intrygujący sposób, nawet z elementem sensacji i fantastyki. Wszystko to można byłoby rozwinąć, ale nie bez zdradzania fabuły. Lepiej samemu sięgnąć po książkę i zagłębić się w jej toni, w jej głębi. Podążyć za Charlesem Arrowby, który — jak sugeruje nazwisko — jest strzałą przelatującą gdzieś obok. Strzałą, która chybia celu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz