niedziela, 6 czerwca 2010

77. "Wenus w futrze" (1969)










"Venus in Furs" albo "Paroxismus", reż. Jess Franco (Wielka Brytania/Włochy/NRD, 1969). W Stambule mieszka borykajacy się z kryzysem twórczym jazzowy trębacz Jimmy (James Darren). Pewnego dnia dostrzega ciało wyrzucone przez fale na brzeg. Przypomina sobie, że znał zmarłą dziewczynę (Maria Rohm). Rozpoczyna się retrospekcja w głowie Jimmiego. Tak, grał wraz z zespołem na prywatnej imprezie u Ahmeda Kortohavi'ego (Klaus Kinski); tam dziwewczyna została zabita w trakcie orgii. Jimmy opuszcza Turcję i udaje się do Rio, gdzie trwa właśnie karnawał. Odradza się tam jako muzyk u boku - zawodowo i prywatnie - piosenkarki Rity (Barbara McNair), która prosi go o wsparcie. Na jednej z imprez pojawia się dziewczyna, której ciało odnalazł na plaży w Stambule...
Ten film to dla mnie arcydzieło pod względem muzycznym. Chyba nie bez przyczyny jest zatytułowany tak samo jak piosenka The Velvet Underground. Gra się w nim sporo, zaś muzykę skomponowali i wykonuja dwaj członkowie brytyjskiej kapeli progresywnej Manfred Mann Chapter III (w tym samym roku ukazał się ich genialny album "Manfred Mann Chapter III Volume One"). Jednak film Jessa Franco nie jest filmem muzycznym, a raczej jest nie tylko muzyczny. Jaki jest jeszcze? Jest horrorem, filmem surrealistycznym, psychodelicznym, miejscami artystycznym, erotycznym i na dotatek znalazło się w nim miejsce na pościg samochodowy. Dialogów w filmie niewiele. Muzyki ogrom. Erotyzm w porównaniu z "Visitor Q" umiarkowany. Artystyczne wizyjne sekwencje przywodza na myśl "Upadek domu Usherów" Epsteina (zwolniona fotografia) i "Easy Rider" z sekwencji z cmentarza w Nowym Orleanie (zdjęcia negatywowe, deformowane, falujący obraz niczym spojrzenie przez wodę, stosowanie barwnych filtrów). Fragment rozgrywający się w czerwonym pokoju śmiało można uznać za inspirację dla niejakiego Davida Lyncha. Za samą fabułę nie wystwiałbym filmowi zbyt wysokiej oceny, dopioero połązcenie wszystkich wspomnianych elementów tworzy intrygującą, niepokojącą całość, uwieńczoną zaskakującym zakończeniem.
Ów slogan reklamowy z plakatu: [i]"Venus in Furs" is a masterpiece of supernatural sex[/i] jest przykładem reklamy całkowicie pozbawionej w rzeczywistosci filmowej. Umieszczam go jako ciekawostkę bądź kuriozum. Innym zdumiewającym faktem jest to, iż w produkcji tego amoralnego, gorszącego i bezideowego filmu maczał palce marksistowski kapitał nieistniejącego juz obecnei państwa Niemiecka Republika Demokraytczna.  Trudne do uwierzenia, jadnak tak podają źródła. No i w filmie występuje niejaki Nikolaus Nakszynski z Sopotu. ;)

Piosenka Rity:

5 komentarzy:

  1. Z pewnością to może być film, który mi się spodoba.
    Postać muzyka jazzowego przekonywuje mnie do jego obejrzenia.
    Acz nie przepadam za filmami amoralnymi, postaram się jednak przymknąć oko, zresztą liczy się klimat i muzyka...
    Dzięki za wiadomość o filmie, nigdy jeszcze nie wpadłem choćby na nazwę.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dam sobie głowę uciąć, że film Tobie się spodoba. Nie ma co w nim szukać jakichś odniesień do moralności, bo jedynym moralizatorstwem jest w nim nakaz zemsty, a nawet nie tyle nakaz, co ta zemsta dokonuje się jakoś samoczynnie. Nie ma tu żadnych żałosnych postaci podobnych do tych z pseudo-kultowego filmu "reżysera", którego wypowiedzenie nazwiska jest już dla mnie wystarczająco wstrętne, które z zimną krwią mordują bełkocząc fragmenty Biblii i dla niektórych dewiatów ma to byc ponoć jeszcze zabawne. U Franco mamy po prostu ucztę dla oczu i uszu.
    Pozdrawiam także i oczywiście :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Obejrzałem. Może przez to, że bez tłumaczenia nie do końca zrozumiałem, co artysta miał ma myśli. Film jest faktycznie dziwny. Nie zrozumiałem o co chodziło z tym końcem i znalezieniem samego siebie wyrzuconego przez morze. Narracja jest prowadzona troszkę naiwnie, bohater podąża jak zahipnotyzowany za nieznajomą kobietą.
    Natomiast muzyka jest wspaniała, jeśli będę do tego filmu powracał to chyba właśnie po to, aby ją sobie przypomnieć:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Moim zdaniem bohater nie żyje prawie przez cały film, który jest dziwną mieszaniną życia pozagrobowego i realnego (interweniuje w nie wenus). Trębacz nie zdawał sobie sprawy, że jest martwy. Został prawdopodobnie zamordowany, gdy zorientowano się, że jest świadkiem zabójstwa dziewczyny z palży. Reszta jest jego trwaniem pomiędzy dwoma światami, z czego nie zdaje sobie sprawy. Tak to rozumiem, chociaż może być równie dobrze inaczej, bo ten film wyraża w wyraźny sposób czas, w którym powstał. Byc może należy go traktować bardziej jako film psychodeliczny o pozorach realizmu. Tak czy inaczej jego oniryzm jest oczywisty, a skoro oniryzm, to wszystko jest wówczas możliwe. :)
    Czy rozpoznałeś Manfreda Manna?

    OdpowiedzUsuń