czwartek, 30 sierpnia 2018

Kirył Bułyczow „Miasto na górze”

































       Rurarz Kroni słyszał przypowieść o legendarnej bibliotece. Mieszka w podziemnym mieście, zajmuje się reperacją uszkodzonych rur. Zna tylko podziemia. Należy do najniższych, najbardziej pogardzanych warstw społecznych, które wykonują najbrudniejszą robotę w najuciążliwszych warunkach. Biblioteka go wciąż nęci i kiedyś, podczas naprawy daleko wysuniętego od podziemnego miasta odcinka rur, postanawia poszukać zapomnianego zbioru ksiąg.
      Utopii, antyutopii, książek apokaliptycznych jest sporo. Bułyczow łączy te gatunki w jedno. Napisana w 1983 roku książka nie powala może odkrywczością, niemniej nie można jej odmówić sprawności literackiej. Zadziwia natomiast indolencja cenzury, która zezwoliła na publikację tej książki. Wydawałoby się z dzisiejszej perspektywy, że zawołanie na boga Reda albo podział na elitarną klasę, która w podziemiach rządzi klasą robotniczą uznać należy za aluzje nazbyt czytelne, a jednak cenzura zezwoliła, przepuściła i książka się ukazała.
      W podziemiach planety po katastrofie nuklearnej kryli się ludzie. Ich społeczeństwo rychło podzieliło się na uprzywilejowane warstwy rządzące i wykorzystywane niższe warstwy społeczne. Utrzymywane byłu w permanentnym kłąmstwie. Bardzo znajoma sytuacja. Wszystko zresztą w „Mieście na górze” jest znajome, gdyż jest to odniesienie do znanego nam ustroju komunistycznego, w którym nieliczne elity rządziły niezliczonym ilościowo społeczeństwem. Można powiedzieć, że książka Bułyczowa jest bezczelna, gdyż niemal w jawny sposób (chociaż pod płaszczykiem konwencji science-fiction) zakłada rozpad państwa i upadek systemu. Wciąż zastanawia mnie, jak cenzorzy tego nie wyłapali..
      Powieść Bułyczowa jest napisana na wysokim poziomie. Jej forma ewoluuje wraz z biegiem wydarzeń. Nie ma mowy o nudzie. Aby osiągnąć efekt atrakcyjności Bułyczow dzieli powieść na części tematyczne, które poprzedza enigmatyczny wstęp. Autor w kolejnych częściach stosuje odrębny punkt widzenia, łączący się w finałowych partiach w całość, w wielogłos walczących o wolność i własne życie ludzi. Ekspresjonistyczna, symultaniczna narracja kluczowych scen, przywodząca na myśl trzecią część arcydzieła Hermanna Brocha „Lunatycy”, tylko potęguje dramaturgię. Walka o wolność, walka o życie, o egzystencję, cóż może być ważniejszego? Jednak Bułyczow nie ma problemu z odpowiedzią na takie pytanie; dla niego ważniejsze jest poświęcenie, zaangażowanie, solidarność, niesienie pomocy. Pod tym względem jest to przepiękna, pełna humanizmu książką.
      Wartka akcja, bohaterowie, do których się przywiązujemy, gdyż Bułyczow zadbał, byśmy spędzili z nimi nieco czasu wyjętego spoza głównej fabuły, wciągająca historia, za tym liczne aluzje do totalitarnego systemu. Parcie człowieka do władzy, zapamiętanie w jej utrzymaniu. Przebudzenie się, otworzenie oczu na nowe horyzonty. Na kłamstwo i tyranię. Nie mogę nie polecić. Pierwszy raz czytałem dawno temu, teraz postanowiłem sobie odświeżyć; nie żałuję, bo po wielu latach to nadal bardzo dobra książka, wieloznaczna, aluzyjna i metaforyczna. Bardzo polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz