niedziela, 12 stycznia 2020

John Berger "G."





































Powieść złożona z wielu elementów, które spajają się ze sobą, jednak jedyną spójność, jaką osiągają, jest ludzka egzystencja, a w niej zmieścić może się wszystko. Stąd wrażenie przypadkowości zdarzeń. Formą powieści jest opowieść o życiu, a nawet o jego prapoczątkach, Berger zaczyna bowiem snuć swą opowieść od romansu matki bohatera z jego ojcem. G., główny bohater, dorasta, podróżuje, wiedzie życie lekkoducha i Don Juana. Życie jego to przeciwne sobie żywioły w nieustającym zmaganiu. Bogactwo kontra bieda, miłość kontra pożądanie, interes kontra niepokoje społeczne, partykularyzm kontra interesy narodowe, pokój kontra wojna. Na przykładzie G. upada na oczach czytelnika burżuazja, do głosu dochodzi robotnik, a po nim obywatel pod jarzmem obcego państwa. G. zdaje się być nieświadomy sił, które właśnie powstają i jak marionetka po omacku zmierza do osobistych celów, podczas gdy rośnie nacjonalizm, oczekuje się wybuchu wojny, szpicle zapełniają ulice, tajne organizacje wietrzą swój czas. G. w tym czasie szykuje zemstę na mężu niedoszłej kochanki... Staje się postacią tragiczną i komiczną, co doprowadza go do Kafkowskiego końca. Powieść zaczyna się jak proza z drugiej połowy XIX wieku, po czym Berger zaczyna stosować nowocześniejsze środki wyrazu, co nadaje książce znamiona oryginalności. Podobnie zresztą jak w przypadku jej bohatera, u którego pożądanie mieszało się z interesem, Berger miesza pospolitość ze wzniosłością. Koncentruje się niestety nadmiernie - ale czy nie taki miał być bohater? - na erotyzmie, z drugiej strony opisując rozruchy na tle społecznym i narodowym, jak gdyby kładąc nacisk na wymieszanie interesów jednostki i tłumu, owa koncentracja posiada swój cel, jeśli nie jest to fundamentalna oś całości, a mianowicie wskazuje na fatum G., na przyczynę jego postępowania, ukazuje motyw, którym się kieruje, tym samym uwydatniając kierunek, do którego zmierza (owe Kafkowskie wspomniane już przeze mnie zakończenie). Absurd życia i absurd śmierci, to tyle, co łączy dzień pierwszy z dniem ostatnim. To, co znajduje się pomiędzy to próba życia na własny rachunek i na swój sposób, płynąc z falą i będąc równocześnie nieświadomym, dokąd ta fala zmierza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz