czwartek, 20 grudnia 2018

Robert Walser „Mikrogramy”







































Pisał je tuż pod koniec świadomego życia. Pisał je ołówkiem. Zapisywał, gdzie tylko mógł, na kartkach kalendarza, na listach, pocztówkach, rachunkach, marginesach gazet. Pismo było wysokości 2 mm, a zapis miał formę Kurrentschriftu, niemieckiego gotyckiego odręcznego pisma. Początkowo nie było wiadomo, co pismo to zawiera, dopiero lwia praca trzech germanistów doprowadziła do rozszyfrowania zapisków Walsera. Kiedy ukazały się drukiem, ich objętość wyniosła 4000 stron. Są to na ogół błahe historyjki pozbawione jakiejś szczególnej fabuły. Często pełne humoru, groteski, często także niepozbawione surrealizmu. U Walsera zresztą fabuła może nie istnieć, już sam jego styl, sposób pisania, rozumowania, kierunek myśli są zdumiewające i po prostu wyborne. Pisarz posługuje się językiem nie tyle, czy lepiej powiedzieć nie tylko w sposób mistrzowski, ile w żonglerski, czy nawet prestidigitatorski. Czytanie Walsera to uczta dla koneserów literatury, którzy wyzbyli się już przesądów o konieczności fabuły (takie przesądy już 100 lat temu w kinie obalili surrealiści, Dali, Bunuel, Man Ray i inni), gdyż fabuła jest zaledwie jednym z elementów prozy. Nie są „Mikrogramy” (polskie wydanie jest mikro w porównaniu z oryginałem, liczy sobie bowiem razem z posłowiem zaledwie 144 strony) pozycją do czytania jednym ciągiem; najlepiej dawkować sobie poszczególne teksty i smakować je. Nawet we współczesnej literaturze, która przekroczyła już wiele granic i obaliła sporo dawnych zabobonów odnoście formy i treści, te miniatury Walsera stoją na pozycji awangardy, jakkolwiek by to dziwnie nie brzmiało, skoro mowa o tekstach mających 80-90 lat, no ale czyż można do nich porównać cokolwiek, co napisano w ostatnich dekadach? Polecam, Walsera zawsze polecam, ale do „Mikrogramme” podchodzić trzeba z wyczuciem, proza to bowiem daleka od typowości, niezwykle oryginalna, a nawet trudna do porównania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz