sobota, 7 grudnia 2019

Irwin Shaw „Młode lwy”







































       „Młode lwy” Irwina Shawa ukazały się drukiem w 1948 roku. To, co zdumiewa od początku lektury, to gruntowny wgląd autora w tematykę. Przestaje to dziwić, kiedy sięgniemy po biografię Shawa. Wówczas okażę się, że pisarz służył w czasie wojny w armii i był siłą rzeczy świadkiem wojennego „teatru". A jednak zdumiewa nadal rozległość wiedzy autora o faktach, które obecnie są dostępne w pigułce w Internecie, w 1948 roku nie były jednak aż tak oczywiste i powszechnie znane. To jedna z najlepszych znanych mi książek o tematyce wojennej, obok powieści Remarque'a i książki „Życie i los” Wasilija Grossmana. Tego ostatniego nie przywołuje zresztą bez przyczyny, gdyż powieść Rosjanina posiada podobną konstrukcję do „Młodych lwów”, a mianowicie w symultaniczny sposób pokazuje obie strony konfliktu. Ów zabieg jest u Shawa zasadny także w tym sensie, że prowadzi do finałowej kulminacji, a więc posiada funkcję potęgującą dramatyzm.
       Powieść koncentruje się na pokazaniu ludzkich losów w obliczu wojny. Bohaterów poznajemy jeszcze przed wybuchem konfliktu, wiemy wiele o ich życiu, przekonaniach, związkach z kobietami, znamy ich charaktery. Obserwujemy przemiany wewnętrzne, wahania, krzepnięcie pod gradem śmiercionośnych kul. Żołnierzom armii Stanów Zjednoczonych mamy także okazje przyjrzeć się w obozie przygotowawczym na Florydzie. Nie jest to bez znaczenia, gdyż tu właśnie Shaw pokazuje antysemityzm Amerykanów z Południa. Noah jest przez nich nękany, a jego wina jest raczej niewspółmierna do wymierzonej mu przez społeczność kary. Trudno oprzeć się wrażeniu krytyki takiej postawy; Shaw zatem nie koncentruje się wyłącznie na wojnie, opisuje ludzką zdolność do okrucieństwa w szerszym kontekście. Nie ma w powieści denerwującego patosu i rzeźbienia w brązie. Jest ludzko, arcyludzko... I nieludzko, arcynieludzko.
      „Młode lwy” czytałem po raz wtóry, po kilku dekadach od mojego pierwszego zetknięcia się z tą książką. Wiele rzeczy zapomniałem, wiele — okazało się — bardzo dobrze pamiętam. To doskonale świadczy o sile sugestii sążnistej powieści Shawa. Nie ma w niej łatwych rozwiązań, rażących uproszczeń, czarno-białych charakterów, nie ma bohaterskości, patosu, jest trud, pot, krew i są łzy. Debiut Shawa to książka dogłębna, rozległa, ważna, dramatyczna, miejscami nawet — mimo że jest fikcją — reporterska, w sensie precyzji i trafności opisu zdarzeń i wglądu w fakty. Czyta się ją z zapartym tchem, gdyż Shaw potrafi zająć bez reszty czytelnika losami swoich bohaterów, niezależnie po której stronie konfliktu się znaleźli. Z jednej strony jest świadomy nieuchronności udziału w tej brudnej wojnie wojsk USA, z drugiej piętnuje ją i krytykuje, nie siląc się właściwie na analizę przyczyn, do krytyki wystarczy mu jej niepojęte okrucieństwo i ludobójstwo na niewyobrażalną skalę. Chwalebny humanizm, który dziś niejednemu przydałby się w obliczu trwających od trzech dekad wojen na Bliskim Wschodzie. To jednak już całkiem inna historia, ta współczesna obojętność sytych ludzi wobec okropieństw współczesnych wojen, które rzekomo są prowadzone dla demokracji i wolności (18 lat okupacji Afganistanu)...
      Zachęcam do lektury „Młodych lwów”, to kawał doskonałej literatury.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz