poniedziałek, 5 sierpnia 2019

Martin Pollack „Po Galicji”






































     Zawsze, gdy słyszę lub czytam słowo „podróż”, budzą się we mnie uczucia i konotacje. Słowo to jest dla mnie rodzajem magicznego klucza. Takie tytuły jak „Reminiscences of a Journey To Lithuania” Mekasa, „Podróż na Wschód” Hessego, „Winterreise” Schuberta, „L'Invitation au voyage” Germaine Dulac czy płyta zespołu Nektar „Journey To The Centre of The Eye”, a właściwie ich brzmienie, zawsze wywoływały we mnie rodzaj tęsknoty za podróżą i melancholii, że siedzę w domu, a nie w pociągu, tęsknoty za pieszym przebywaniem traktów i zwiedzaniem miasteczek. Taką podróżą bez konieczności wychodzenia z domu, a nawet bez uruchomiania wehikułu czasu jest „Po Galicji” Martina Pollacka. Pełny tytuł książki pewnie wiele powie miłośnikom podróży, powrotów w czasie, wyznawcom tajemniczych krain ukrytych w mrokach przeszłości, także wielbicielom oryginalnego reportażu, a brzmi on: „Po Galicji. O chasydach, Hucułach, Polakach i Rusinach. Imaginacyjna podróż po Galicji Wschodniej i Bukowinie, czyli wyprawa w świat, którego nie ma". Wszystko już jasne?
     Pollack zaczyna swą podróż w Tarnowie, a miejsce akcji będzie się zmieniać w miarę przesuwania się jej na Wschód, także czas akcji osadzony gdzieś w końcu XIX i początku XX wieku ulegać będzie modyfikacjom. Podróż potrwa tyle, ile czasu poświęci jej czytelnik, a zaprawdę warto się powstrzymać od galopowania po zdaniach, warto się zamyślić i przysłuchać melodiom zdań Pollacka, które opowiadają o byłym-niebyłym świecie, na wpół legendarnym, a wpół fantastycznym, na wpół realnym; wiem, wiem... matematyka się tu nie zgadza, ale tu dotykamy czegoś głębszego od królowej nauk, mistycznego, nierealnego świata rzeczy i spraw, egzystencji i wydarzeń, miasteczek i wąwozów osadzonych w tak samo legendarnym, tak samo zapomnianym, jak tez tak samo wzbudzającym tęsknotę Królestwie Galicji i Lodomerii oraz Księstwie Bukowiny. Wiecie już, o co chodzi?
     Autor podróży i zarazem podróżnik zatrzymuje się na kolejnych stacjach. Każda stacja oznacza, że znajduje się, kiedy tylko opuści się mury dworca, skupisko ludzkie, miasteczko, miasto, wieś, gdzie trysnęła ropa. Z każdym z tych miasteczek wiąże się jakaś historia, a to historia zbójnika, a to historia rabina, a to historia kupca... Pollack akcentuje wielonarodowość tych terenów, współżycie ludzi o odmiennych wyznaniach, pochodzeniu, państwowości (chociaż wówczas wszystko to leżało w granicach cekanii), wykształceniu, światopoglądzie, poziomie. Zdaje się, że każdy rozdział zaczyna się od powielenia poprzedniego: „Tor biegł łagodnymi zakolami, wśród płaskich pagórków przedgórza karpackiego [...]” (M. Pollack: Po Galicji, Wołowiec 2017, s. 65), po którymś rozdziale czytelnik ulega deja vu, jednak okazuje się, jak każde miasteczko wyróżniało się czymś od pozostałych i nawet jeśli podróżny opuszczający dworzec w Stryju nie miał pojęcia o Nathanie Samuely, to książka Pollacka skrupulatnie odnotowuje jego istnienie i czyny, którymi się zasłużył, a raczej to, czego dokonał, nie pomijając także faktu, że w Stryju po przeprowadzce z Drohobycza zamieszkała rodzina Wierzyńskich wraz z synem Kazimierzem. Znacie?
     Okazuje się, że w każdym miasteczku wychowywał się, żył, tworzył, pochodził z niego jakiś znany lub dziś już zapomniany pisarz, poeta, rabin. W każdym rozdziale Pollack cytuje fragmenty tekstów, które opisują mityczną krainę dzieciństwa i młodości. A nazwiska są to dosyć znane: Schulz, Wierzyński, Vincenz, Franco, Roth, Wittlin, króluje w „Po Galicji” nad nimi przewodnik, niczym Wergiliusz u Dantego, u Pollacka jest nim Karl Emil Franzos, który stworzył dzieło opisujące regiony, z którymi pokrywają się zainteresowania Pollacka i z których sam autor pochodził, o znamiennym tytule „Z pół-Azji".
     Pollack stworzył na niewielu stronach dość wnikliwy i wszechstronny obraz Galicji i Bukowiny. Poznajemy ceny w restauracjach, fach woziwodów, naturę Hucułów, architekturę Czerniowic, degradacje kupiectwa w Drohobyczu i wiele innych faktów, zdarzeń i lokalnych mitów. Czyta się znakomicie, potoczyście podróżuje przez kolejne zdania opisujące miasteczka i ich mieszkańców w świecie, którego już nie ma — jak wskazuje tytuł oraz ich mieszkańców wraz ze zwyczajami. Autor „Po Galicji” opisuje krainę wspólnej egzystencji, umiarkowanej tolerancji, zgody na odmienność przekonań. Być może jest to obraz nieco idealizowany, czasem podkolorowany jak stare pocztówki i fotografie, cóż jednak począć, skoro intencja autora jest szlachetna i wobec obecnie rodzących się antagonizmów ów dawny świat jawi się jako nie tylko idylla, czy też lokalny raj, ale stanowi on przykład dla współczesnego człowieka, jak żyć w zgodzie i pięknie se różnić. Macie ochotę na wyruszenie w tę podróż?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz