czwartek, 6 lutego 2025

𝐒𝐭𝐞𝐟𝐚𝐧 𝐂𝐡𝐰𝐢𝐧 „𝐃𝐨𝐥𝐢𝐧𝐚 𝐑𝐚𝐝𝐨ś𝐜𝐢” (638)

 


Początek lektury: zachwyt. Wiadomo, Chwin może pisać byle co, bo pisze przepięknym stylem, sama radość czytania jego misternych zdań bogatych w trafnie dobrane obrazowe słownictwo, to już robi różnicę. Ale... im dalej w las, tym więcej stron bogatych w coraz dziwniejsze i w coraz bardziej nieprawdopodobne wydarzenia. Nachodzą czytelnika skojarzenia, przede wszystkim z Grassem i z „Pachnidłem". Książka staje się z każdym rozdziałem coraz mniej prawdopodobna i kunsztowne zdania Chwina przestają przeważać nad treścią, czytelnik zaczyna się nużyć (mam na myśli moją osobę). To uchodzące powietrze bywa czasem na noowo pompowane świetnymi fragmentami, w których autor podejmuje refleksje nad marionetkowością ludzkiej egzystencji miażdżonej bezwzględnymi kołami historycznych wozów opancerzonych rozjeżdżających Europę wzdłuż i wszerz.
Na koniec muszę wydać z siebie następujący odgłos: hahahahahahahaha! Nie dotyczy on już samej książki Chwina, ale czasu szacowanego przez portal LubimyCzytać.pl na jej lekturę. Otóż mam tę książkę, liczącą 542 stron, przeczytać w 9 godzin i 2 minuty. 60 sekund na stronę to daje jakąś karkołomną jazdę czytelniczą bez miejsca na zastanowienie, powtórzenia i chyba połykanie płaszczyzn stron oględnym rzutem oka. Ja czytałem od 6 stycznia do 5 lutego. Muszę być jakoś upośledzony. ;) Wybaczcie mi...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz