poniedziałek, 10 czerwca 2024

Czesław Miłosz „Dolina Issy” (631)

     Powieść na pozór prosta, ale kiedy w nią wejść, zastanowić się, to istny traktat filozoficzny, wielopiętrowa powieść. zaczyna się od opisu ziemi utraconej, raju dzieciństwa. Opis ów jest na poły realny, na poły magiczny, na poły fantastyczny (nawiązanie do Mickiewicza i do legend ludowych). Tomasz, wrażliwy chłopiec, jego dorastanie, rozwijanie zainteresowań, budzenie zmysłów, naiwne spojrzenie na świat, fascynacja naturą. Obok dorośli, ich życie, pozory normalności, podskórność, ksiądz, Baltazar, Barbara... 
     Ludzka natura, mniej lub bardziej współgrająca z otaczającą ją naturą. Ludzie są tak samo zdolni do zła, jak zwierzęta, tylko że w przypadku tych drugich nie nazywa się to złem, tylko instynktem. Pojawia się problem winy, a także kwestia moralności, przeciwieństwa dobra i zła, granicy między pojmowaniem tego (sprawy między ludźmi), a nie braniem pod uwagę (darwinizm wśród zwierząt). 
     Niektórzy zwrócili uwagę na tragiczny los wiewiórki, ale ja bardziej byłem wstrząśnięty losem głuszca. Jakiej logistyki trzeba było, aby go upolować. I ta puenta: głuszca spotkał kres, którego nie był świadomy, jak grom dosięgnął go kres. Polowanie na głuszca przypomina — na pewno nie bez przyczyny — zabójstwo rosyjskiego żołnierza w lesie. On tak samo niczego nie podejrzewał, kiedy Baltazar strzelał w jego plecy... 
     Koegzystencja człowieka z maturą, jej meandryczne granice pomiędzy wzajemnym tolerowaniem się, i ingerencją. Tomasz zostaje myśliwym z dwóch powodów, z miłość do przyrody, a także z braku niezgody na stan zastany, czyli na tradycje myśliwskie praktykowane w rejonach, gdzie przeważa przyroda nad cywilizacją. Książka pokazuje przenikanie, zmagania. Leniwa powolna narracja to pozór, a raczej powierzchnia, pod którą kłębią się walczące ze sobą istoty. Doświadczenie z dzieciństwa Tomasza jest prefiguracją dorosłego świata, reguł w nim obowiązujących. Książka zarazem idylliczna i drapieżna. Wspaniała literatura przez ogromne L.

niedziela, 9 czerwca 2024

Ireneusz Morawski „Tylko mnie pogłaszcz. Listy do Haliny Poświatowskiej” (630)

Recenzja krótka: REWELACJA!

Recenzja dłuższa:
     Wyobraźcie sobie (wszyscy), że jesteście kobietą o wrażliwym usposobieniu, łasą na niekonwencjonalne związki słów. Same je tworzycie i jest to wasza ekspresja, której nie sposób się wyrzec, gdyż jesteście poezją na równi z byciem kobietą. Poezja wyraża wasze emocje, pragnienia i stany. I oto na jednym z wieczorów autorskich podchodzi do was młody mężczyzna z zaczesanymi do tyłu włosami w czarnych okularach, podchodzi, przedstawia się, jest także pisarzem, chociaż nie widzi świata, musi więc go silnie odczuwać i zaczynacie — jak przystało na wiernych słowom — wymieniać listy jak potok gwiazd z nocnego nieba, kiedy księżyc łasi się do kolan, ale zostaje zamordowany, uduszony z zazdrości. Tak opisywała to, co się wydarzyło w listach, Halina Poświatowska w wierszu zadedykowanym Ireneuszowi Morawskiemu, który otrzymał dopiero po jej śmierci. To musiało być niezwykłe przeżycie. Każda z was nie mogłaby przejść obojętnie obok takich słów, wobec takich listów.
     Czy była to miłość? I tak, i nie. Wydaje się, że Morawski kochał Poświatowską potencjalnie i gdyby poetka pozwoliła mu na więcej, na zbliżenie się tuż, tuż, wówczas mogłoby eksplodować uczucie jakich niewiele na tym świecie. Należy jednak pamiętać, że Poświatowska była już w czasie wymiany listów z Morawskim wdową; wbrew wszelkim symptomom poślubiła mężczyznę podobnie jak ona chorego na serce. Ireneusz był niewidomy, zatem jego związek z Haliną stałby się niejako powtórką pierwszego małżeństwa dwóch osób z poważnymi dolegliwościami zdrowotnymi./ Poświatowska na pewno zdawała sobie z tego sprawę. Jednak nie tylko to decydowało o jej dystansie wobec Morawskiego. Uważała go za dobrego przyjaciela, uwielbiała jego listy, potrzebowała kogoś nie tyle do kochania, ile do wyrażania przed nim swoich lęków, przemyśleń, do opisywania siebie. Sam Ireneusz w dodatku do listów pisze, że Poświatowska była bardzo egocentryczna i w swoich listach pisała przede wszystkim o sprawach jej dotyczących. Dlatego listy Morawskiego miejscami entuzjastyczne, w innych są przygnębiające.

poniedziałek, 3 czerwca 2024

Pisarze zagubieni w czasie (629)

     W 100-lecie śmierci Franza Kafki publikuję mój tekst sprzed 6 lat o zapomnianych pisarzach.
     
     Płynący nieustannie przed siebie czas przynosi zmiany, nowe punktu widzenia, kierunki, style, nowe książki i nowych pisarzy. W dziedzinie literatury, jak zresztą wszędzie, jedni twórcy zdobywają popularność bądź uznanie (co nie wychodzi na jedno), podczas gdy inni muszą zadowolić się mniejszą poczytnością. Nikt do końca nie może powiedzieć, dlaczego dobrych pisarzy omija sława, a przeciętych rozpieszcza publiczność, dlaczego o jednych się pamięta, a o drugich nie wspomina, nie czyta się ich książek, a nawet nie wznawia. A przecież w swoim czasie zaistnieli, publikowali, byli żywi w sensie brania czynnego udziału w życiu literackim i daleko było im do pozostania kolejnym nikomu nic niemówiącym nazwiskiem w encyklopedii. Jak ta kwestia ma się w Polsce?
     Każdy zna dzisiaj nazwisko Franza Kafki. Czytając jego dzienniki bądź listy, natykamy się na mnóstwo nazwisk, które dziś nie funkcjonują w świadomości czytelnika, co najwyżej są przedmiotem badań historyków literatury. Obok ulubionego Flauberta i Grillparzera, Kafka wspomina o Robercie Walserze. Paradoks polega na tym, że Kafka, który za życia prawie nic nie ogłosił drukiem, uznawany jest za jednego z najważniejszych pisarzy XX wieku, natomiast Walser, którym Kafka się inspirował, wydał za życia sporo książek i był uznawany przez innych pisarzy, tak wielkich, jak Musil i Hesse, jednak uległ zapomnieniu. W Polsce pierwsza książka Walsera ukazała się dopiero w 1972 roku (64 lata po pierwszym wydaniu). Nie można raczej mówić o całkowitym zapomnieniu twórczości Roberta Walsera. Na Zachodzie jest wydawany, ale tam zawsze rynek wydawniczy uwzględnia wszelkie nisze, podczas gdy w Polsce wydaje się przede wszystkim nowości i to, co się dobrze sprzeda. Ta rzucona mimochodem uwaga wcale nie jest pozbawiona znaczenia, gdyż niedostępność tytułów na rynku wydawniczym decyduje o tym, że książki i ich autorzy pozostają nieznani.
     Kto zresztą wie, jak dziś wyglądałaby sytuacja Franza Kafki, gdyby nie miał przyjaciół pisarzy. Jeden z nich, Max Brod, poproszony przez Kafkę o zniszczenie po śmierci swego dorobku mógł posłuchać ostatniej woli swego przyjaciela i spalić jego rękopisy. Wówczas nie byłoby ani Kafki, ani Broda. Na szczęście nie zrobił tego i ratując twórczość autora „Procesu”, w pewnym sensie od zapomnienia ocalił także swe własne nazwisko. To kolejny twórca, który znany jest dziś przede wszystkim dzięki swemu powiązaniu z Kafką, samemu pozostając autorem sporej ilości zapomnianych dziś książek.
     Czasami autorzy znani są jedynie z jednej książki. Napisali ich więcej, ale tylko jeden tytuł przetrwał do dzisiaj, jest ceniony bądź czasem przytaczany. Czy taki stan świadczy o zapomnieniu pisarza? I tak, i nie. Niektórzy pisarze pozostają w świadomości kolegów po piórze (dziś komputerze), ale nie są prawie wcale znani szerszej publiczności. Jednym z takich pisarzy jest Portugalczyk Fernando Pessoa, autor „Księgi niepokoju”, która opublikowana została dopiero 49 lat po śmierci pisarza, w Polsce natomiast aż 69 lat później. Pessoa przynajmniej doczekał się w naszym kraju publikacji, co miałby jednak powiedzieć Paul Leppin, którego, o ile wiem, żadna książka nie ukazała się w Polsce po wojnie? A przecież przed wojną nazywano go Królem Praskiej Bohemy i nie był z całą pewnością postacią anonimową. Podobnie jak Kafka był pisarzem niemieckojęzycznym, silnie zakorzenionym jednak w czeskim środowisku literackim. Leppina można uznać za przykład pisarza w Polsce kompletnie nieznanego.
     To samo można powiedzieć o kilku polskich twórcach, których nazwiska albo funkcjonują wyłącznie w charakterze znanych pisarzy o nieznanej twórczości, albo w ogóle znajdujących się poza obrębem świadomości czytelników. Za pierwszy przykład posłużyć mogą nazwiska z okresu Młodej Polski. Tadeusz Miciński oraz Maria Komornicka byli w tamtym czasie znani i czytani; są zazwyczaj omawiani podczas analizy ówczesnych zjawisk literackich (studia) i wspominani (liceum). Daremnie jednak ich szukać wśród autorów czytanych współcześnie, mimo iż są sporadycznie, ale jednak wydawani. Do drugiego można zastosować nazwisko Romana Jaworskiego, autora „Historii maniaków” z 1910 roku. Okładkę do książki zaprojektował sam Witkacy, a pochlebną recenzję napisał Karol Iżykowski, jednak zbiór opowiadań o szaleństwie nie znalazł uznania u czytelników i autor popadł w całkowite zapomnienie. Co dziwne, w którejś księgarni internetowej zakupiłem za grosze e-book 'Historii maniaków. Książka zatem może być dostępna dla czytelnika, ten jednak niczego o niej nie wiedząc i tak jej nie przeczyta.
     Za inny przykład pisarza zapomnianego może posłużyć Bruno Jasieński. Znany jest raczej jako młody poeta futurystyczny, nie w charakterze prozaika czy dramaturga. A przecież jego powieść „Palę Paryż” czy dramat „Bal manekinów” to utwory bardzo oryginalne. Jasieński nie jest chyba obecnie zbyt forsowanym autorem ze względu na komunistyczną przeszłość, na odcięcie się od polskości i sowietyzację. Książki Jasieńskiego są dostępne nawet w formie elektronicznej, jednak w grupach miłośników książek na Facebooku autor ten niemal absolutnie nie egzystuje.
     Podsumowując, przyczyny braku popularności, zapadnięcie w zapomnienie, w niebyt, powody egzystencji poza zainteresowaniem miłośników literatury mogą być różne. Nie wymieniłem wszystkich, gdyż wymagałoby to obszerniejszej analizy od niniejszego szkicu. Należy powiedzieć, że każdą sytuację można zmienić, każdy stan rzeczy unieważnić. Czytelnicy poprzez własne poszukiwania i przede wszystkim otwartość, zdolni są przywrócić do życia wielu zapomnianych pisarzy. Wystarczy chcieć poznawać. Pozytywne jest obecnie zjawisko ponownego odkrywania sławnego niegdyś twórcę opowiadań grozy, Stefana Grabińskiego. Twórczość porównywanego do Poego i Lovecrafta polskiego pisarza, przez lata zapomnianego, przeżywa obecnie swą drugą młodość. Cieszy ten fakt niezmiernie, gdyż Grabiński jak najbardziej zasługuje na popularność, poziomem swych książek wcale nie ustępując książkom Lovecrafta. Miejmy nadzieję, że jeszcze wielu innych twórców zostanie na nowo odkrytych, że będą czytani i podziwiani i przestaną być wyłącznie nazwiskami autorów, których książek nikt nie zna.