niedziela, 28 marca 2021

177. "Samotni" (1928)



Przeuroczy, ciepły film o dwojgu młodych ludziach mieszkających w ogromnym mieście (Nowy Jork), którzy pewnego dnia postanowili wybrać się na Coney Island, gdzie się wzajemnie odnaleźli, a potem znowu zgubili w wielkim tłumie. Piękne ludzkie kino o poszukiwaniu ciepła i bliskości, o zagubieniu w tłumie, czyli o zgubnym działaniu wielkiego zmechanizowanego miasta na zatraconych w nim samotnych ludzi. Jednak brzmi w tym filmie węgierskiego reżysera Pála Fejösa nuta optymizmu, taka jaką można także usłyszeć w piosence, którą Jim (Glen Tryon) puszczał sobie z płyty, a do której Jim tańczył na dancingu na Coney Island z Mary (Barbara Kent): "I'll be loving you always". Bohaterami filmu są zwyczajni ludzie, ona pracuje jako operator linii telefonicznej, on obsługuje maszynę, na której przez osiem godzin wykonuje te same ruchy, te same czynności. Oboje - jak sami przyznają - czytają te samą mydlaną operę drukowaną w The Saturday Evening Post. Ale że są sobie przeznaczeni, więc muszą się odnaleźć. Reżyser postarał się o wyeksponowanie roli losu i przypadku, by skomplikować intrygę, co tylko miało wyeksponować, że wydarzenia od początku mają swe zakończenie; niczego na pewno nie zdradzę, jeżeli napiszę, że chodzi o happy end. Film jest więc - i słusznie - pochwałą miłości. W 98% "Lonesome" to kino nieme, ale są trzy fragmenty z dialogami. Także dźwiękowe efekty są od czasu do czasu serwowane widzowi spoza muzycznego podkładu. Na przykład okrzyki na rollercoasterze. Przy okazji można się dowiedzieć, że na Coney Island rollercoaster miał dwa równoległe tory. Kilka klatek posiada kolorowane elementy, a same zdjęcia w filmie bywają dynamiczne i robione z zaskakujących perspektyw. Ten film obejrzałem drugi raz i na pewno po jakimś czasie do niego znowu powrócę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz