środa, 31 sierpnia 2016

Jo Nesbø "Wybawiciel"

     Pierwsze pytanie, jakie należy postawić brzmi: jak Nesbø to robi, że pisze takie świetne kryminały? Drugie pytanie - bardziej nurtujące - to jak długo autor zdoła utrzymać tak wysoki poziom? Właściwie od "Czerwonego gardła" osiągnął mistrzostwo i nie zaniża poziomu, a przede mną jeszcze cztery tomy. Lekko drżę na myśl, że coś może się nie udać i że któraś z następnych książek okaże się słabsza, Oby moja obawa okazała się bezpodstawną.
     Samotne wzgórze, Harry Hole (to własnie oznacza nazwisko bohatera, pochodzące od satronordyckiego słowa hólar), toczy w "Wybawicielu" pojedynek z płatnym zabójcą pochodzącym z Chorwacji. Stankić ma zlecenie zabójstwa Jona Karlsena, dobrze rokującego oficera Armii Zbawienia. Nic jednak nie jest czarno-białe, a rzeczy nie zawsze są takimi, jakimi zdają się być. Gra pozorów oraz manipulacja toczyć się będą, aż do chwili, kiedy Harry Hole odkryje prawdę. Znany z niekonwencjonalnych metod działania, Hole nie przebiera w środkach, jego mózg pracuje na wysokich obrotach z ogromnym poświęceniem, starając się uchronić Karlsena i ująć Stankicia. Jego sprawy zawodowe nieodłącznie łączą się z osobistymi, co tylko nadaje kolorytu akcji powieści.
     Nowości w książce, to nowy szef Harry'ego i nowy partner.
     Cechą charakterystyczną książek Nesbø jest wielokulturowość, przenikanie się kultur. Podobnie jest także w "Wybawicielu". Autor przywołuje tragiczne wydarzenia wojny w byłej Jugosławii, porusza problem emigrantów. Aspektem społecznym jest tym razem problem narkomanii. Armia Zbawienia ukazana jest jako instytucja tragana wewnętrznymi problemami, które stara się staranie tuszować, aby zachować wizerunek instytucji, która wspiera, pomaga, niesie nadzieje i wskazuje światełko w tunelu. Książki Nesbø są ostrą krytyką rzeczywistości, współczesności, cywilizacji, ludzkiej kondycji. Autor czyni swoje obserwacje zarówno na poziomie kultury, obyczajów, polityki, ale też - chyba nawet przede wszystkim - na poziomie psychiki. Widoczna jest tez refleksja nad stanem norweskiego społeczeństwa, które jako jedno z najbogatszych w świecie, nie zawsze potrafi sobie poradzić z dobrobytem i zatraca się w nim, gubi kierunek, drogę.
     Cóż dodać więcej? Polecam gorąco wybawiciela i cały cykl.

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Jo Nesbø "Pentagram"

Akcja książki prowadzona jest dwutorowo, a sama książka jest dosyć powikłana, do czego zresztą autor zdążył już czytelnika przyzwyczaić. Wydarzenia nie rozgrywają się w zbyt szybkim tempie, co jest zaletą, bo można w trakcie lektury pomyśleć i pozgadywać, starć się uniknąć zmyłek i fałszywych tropów. Nesbø stawia bardziej na intelekt, niż na prędkość. Bardzo zmienny jest rytm książki; po chwilach lekkiego celowego uśpienia następują zwroty akcji i mocne fragmenty. W tej książce Nesbø próbuje zwieść czytelnika nie tylko w zagadce kryminalnej, ale igra z czytelnikiem, podważając uczciwość Harry'ego Hole, kusząc go niezgodną z prawem propozycją oraz jego odejściem z policji. Żywe, wielowymiarowe postaci. Natura ludzka bez osłonek. Świat pełen ludzkich bestii. Sporo cierpkiego werbalnego humoru, który dodaje jedynie pikanterii. Nesbø w wysokiej formie. I tylko zaostrzony apetyt i wzmożona ciekawość, co będzie się działo w kolejnych tomach serii.

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

139. "Die Unehelichen" [1926]

    "Die Unehelichen", reż. Gerhard Lamprecht,      [Niemcy, 1926]   

     Peter, Lotte i Frieda są nieślubnymi dziećmi wychowywanymi przez przybranych rodziców. Żyją w skrajnym ubóstwie, nikt się nimi nie interesuje, Peter i Lotte całymi dniami samopas wędrują ulicami Berlina, jedynie najmłodsza Frieda zostaje w domu, gdzie pani Zilke i tak nie zwraca na nią większej uwagi. Brudna, nieuczesana czterolatka bawi się czym popadnie. Pan Zilke nie należy do najłagodniejszych ludzi na świecie i nie waha śie używać ręki jako przemawiającego do rozsądku argumentu. Jego wymagania wobec Petera ograniczają się do tego, by chłopiec zbierał na ulicy fenigi, wyciągał je spomiędzy krat i przynosił mu zebraną gotówkę do domu. Zilke nie potrafi się także doczekać, kiedy Peter nieco dorośnie i zacznie dla niego zarabiać.                    Otwierająca film scena jest niezwykle przewrotna i ironiczna, oto bowiem za ogrodzeniem z kutego żelaza w parkowej części rozległej posiadłości kamerdyner przygotował dla schludnie ubranego w biały marynarski mundurek chłopca mały powóz zaprzęgnięty w dwa kuce. Chłopczyk bierze na przejażdżkę swa młodszą siostrzyczkę. Zza krat ogrodzenia przygląda się temu dwoje nędznie ubranych dzieci; to Lotte i Peter. Kontrast, dwa światy, nieprzekraczalna bariera, upokorzenie związane z przynależnością do gorszej części społeczeństwa, pewnie u dziecka nie w pełni uświadomiona, ale dotkliwie odczuwalna. jak to zwykle u Lamprechta bywa, mamy znów przykład doskonałego montażu: dziewczynce z powozu kamerdyner pomaga zapiąć klamerkę jej szykownych bucików, cięcie i tę samą czynność wykonuje Peter, pochylając się nad zniszczonymi wysokimi trzewikami Lotte. Ujęcia te nie mają służyć jedynie podkreśleniu różnicy przegrodzonych światów, pokazują też - a może nawet przede wszystkim - więź pomiędzy Peterem i Lotte, charakteryzują chłopca jako pomocnego i opiekuńczego, zastępującego dziewczynce rodziców. Kiedy sobie to uświadomimy, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że jest to przepiękna i głęboka scena.
     "Nieślubni" to film oskarżający bezduszną biurokrację. Trochę dziwne wydaje się, że osoby i instytucje odpowiedzialne za opiekę nad dziećmi nie przeprowadziły żadnego wywiadu. To może sugerować ogromną skalę problemu oraz na niemożność fizyczną organów socjalnych do kontrolowania i zapanowania nad nim. Dzieci były bezwolne wobec swoich zastępczych opiekunów, którzy nie potrafili zapewnić im godziwych warunków bytowych i często znęcali się nad nimi, jak robił to Zilke. Kiedy Peter zostaje uratowany i troskę przejmuje nad nim wrażliwa i samotna kobieta, która urządza chłopcu pierwsze w jego życiu urodziny, Zilke stara się o powrót chłopca do domu (wciąż mając nadzieję, że ten będzie dla niego pracować). Adoptuje formalnie Petera i z urzędowo potwierdzonym pismem zjawia się w domu nowej opiekunki, aby go jej odebrać. Kobieta jest bezradna i musi oddać przerażonego chłopca. W urzędzie dowiaduje się, że jedyną szansą na odzyskanie dziecka jest dostarczenie dowodów, że jest źle traktowane. Po raz kolejny biurokracja bierze górę.
     Film, jak głosi podtytuł, jest "tragedią dzieci". Lamprecht bez osłonek ukazuje brutalność dorosłych i bezradność dzieci. Aż strach pomyśleć, ile cierpienia zaznało wówczas wiele dzieci. A jeszcze bardziej przerażający jest fakt, że i dzisiaj wiele dzieci nie ma się wcale dużo lepiej... Lamprecht dał się poznać jako wrażliwy na ludzką niedolę reżyser, w każdym razie jest tak we wszystkich jego niemych filmach, które dotychczas zobaczyłem. Potrafi on umiejętnie z pomocą montażu, kadrów i ujęć budować historię ludzi, którym nie sposób nie współczuć i którym widz sprzyja, pragnąc dla nich poprawy. W filmach Lamprechta najczęściej zachodzą zmiany na lepsze, co tchnie nutą optymizmu w te ponure i smutne obrazy. Nie są to filmy, które mają się podobać. Ich założeniem jest wstrząsnąć widzem, ukazywać problemy i uwrażliwiać na krzywdę. Czasem pojawia się w nich oskarżycielski ton, jednak jakakolwiek jest przyczyna nieszczęścia, najistotniejsi są w obrazach Lamprechta ludzie, których to nieszczęście dotyka. Jest to głos pełen humanizmu.






Na zakończenie uwaga natury formalnej. W pierwszym tomie "Historii kina" pod redakcją Tadeusza Lubelskiego, zajmującym sie tematyka dotyczącą kina niemego, Gerhard Lamprecht wymieniony jest zaledwie jeden raz. W drugim tomie poświęconym okresowi kina klasycznego, reżyser jest wymieniony ledwie cztery razy. Raz obszerniej przy okazji opisu filmu "Emil i detektywi", a raz zaledwie wzmiankowany we fragmentach, których tematem jest aktorka 
Lída Baarová.