wtorek, 31 lipca 2018

Trzy szybkie opinie o trzech ksiażkach

Mariusz Urbanek „Genialni. Lwowska szkoła matematyczna”

Temat z pozoru nie za ciekawy, jednak Urbanek napisał książkę, która czyta się z pasją, płynnie i wartko, jak gdyby była to zajmująca powieść sensacyjna. Autor nie koncentruje się jedynie na zagadnieniach matematycznych, a raczej śledzi życiowe drogi, wybory, przymusy związane z historią. Opowiada losy ludzi, snuje opowieść o tym, jak ich ścieżki rozeszły się po świecie od stolika w Kawiarni Szkockiej we Lwowie w różnych kierunkach. Urbanek przedstawia sylwetki najważniejszych postaci, nawet ich cechy charakteru, przyzwyczajenia, anegdoty z nimi związane, wymienia tytuły książek i pisze, kto koniecznie musiał wszystko spisywać, a kto gardził zapisywaniem swoich myśli na papier. Z książki jasno wynika, że polski matematyk miał znaczący udział w budowie bomby atomowej, a w przypadku bomby wodorowej jest wymieniany jako jeden z dwóch jej autorów (Edward Teller to ten drugi, obok Stanisława Ulama, Węgier i Polak dwa bratanki...). Zresztą "Genialni" zawiera mnóstwo ciekawych faktów, o których mało się wie. Cóż, nie mamy okazji cieszyć się z sukcesów naszych piłkarzy, bądźmy więc dumni, że mieliśmy tak dobrych matematyków.


James Graham Ballard „Delikatność kobiet”

Autobiografia autora „Imperium słońca”, „Wyspy” oraz „Wystawy okropieństw”, książki będącej inspiracja dla zespołu Joy Division do napisania piosenki otwierającej album „Closer". Ballard zaczyna swe wspomnienia od dzieciństwa spędzonego w Szanghaju, a kończy spektakularnym sukcesem, jakim była ekranizacja przez Spielberga jego prozy. Autor koncentruje się na relacjach damsko-męskich oraz na przyjaźniach. Z trudem z kontekstu można wyczytać aluzje do jego prac literackich, za to sporo opisów kontaktów, podniet, fascynacji, penetracji, konfiguracji. Po jakimś czasie to męczy. Ekshibicjonizm Wichy przy ekshibicjonizmie Ballarda jest skarlały i w zarodku.



Charlie LeDuff „Detroit. Sekcja zwłok Ameryki”

Pierwsze strony wprawiły mnie w zachwyt, który jednak coraz bardziej zanikał, im bliżej było do końca książki. Męski, bezkompromisowy, momentami brutalny język świadczyłby może o opisywanej kryzysowej sytuacji, jednak nadmiar kolokwializmów, jakikolwiek miałyby cel i zastosowanie, po pewnym czasie męczy. Druga sprawa, że w książce nie ma żadnej sekcji zwłok, jak sugeruje tytuł. Oczekiwałem rzeczowej analizy przyczyn upadku Detroit, otrzymałem zbiór historyjek z pogrążonego w chaosie miasta. Oczywiście z kontekstu tych historyjek kreśli się obraz miasta pogrążonego w marazmie, jednak aluzja to stanowczo za mało. Truizmy w stylu "To miasto umierało już, kiedy powstawało" (cytat z pamięci) są nic niewarte bez wyjaśnienia, a takiego w książce nie znajdziemy. LeDuff skupia się na ludziach, którzy nie opuścili miasta, na warunkach ich życia, na postawach polityków. "Krajobraz po katastrofie" byłby chyba lepszym i mniej mylącym tytułem. Sekcja zwłok ma jednak za zadanie poznanie przyczyn, których książka LeDuffa nie podaje.

czwartek, 12 lipca 2018

151. „Aleja snajperów” [1997]

„Aleja snajperów”, reż. Michel Winterbottom [USA/Wielka Brytania, 1997] Reżyser, który nie unika trudnych tematów i tym razem stanął na wysokości zadania. Trudno oceniać taki film, tym bardziej że ta wojna była niestety częścią mojej młodości i sprawiła, że do dziś mam ambiwalentny stosunek do amerykańskich wojen, a każda kolejna utwierdza mnie jedynie w przekonaniu o ich wielkim cynizmie. Film wspaniale zmontowany z autentycznego materiału i fikcji. Porusza istotny problem zagrożenia, obawy o życie, bezsensowności wojny. Cierpienia pokazane jest na przykładzie dzieci z sierocińca, które stara się wyrwać z piekła oblężonego Sarajewa brytyjski dziennikarz. Wiele aspektów jest w tym filmie zaledwie zarysowanych, no ale są to przecież tematy na osobne filmy. Pogoń za dziennikarską sensacją, rozwód w rodzinie królewskiej jako temat ważniejszy od wojny w Bośni i wiele innych do wyłowienia z dialogów i scen filmu. Wiele drastycznych scen potęguje realizm. Na tle wojny kontrast sielskiego życia w Londynie. I piękna iskierka nadziei w postaci potrzeby uratowania Emiry, dziewięcioletniej dziewczynki, która straciła na wojnie rodziców, to budujący wątek filmu.

poniedziałek, 2 lipca 2018

Tadeusz Konwicki „Kalendarz i klepsydra”


































Znużony nieco swymi dotychczasowymi prozatorskimi dokonaniami autor postanowił napisać dla odmiany dziennik. Trafiło na rok 1974. Jednak wszyscy chcący poznać bieżące wydarzenia w tym roku z życia autora, niech raczej porzucą swe oczekiwania i przestawią się na cos zupełnie innego. Nawet forma dziennika jest bowiem jedynie umowna. Konwicki nie stosuje dat, posługuje się jedynie z pomocą podania aktualnego dnia tygodnia, mnożą się więc czwartki, soboty, poniedziałki, środy. Wiele zapisków to dygresyjne wędrówki poprzez najróżniejsze obszary literatury, filmu, wspomnień, rozważań na najróżniejsze tematy. Książka napisana snadnie, często wręcz kolokwialnie, barwnie ujmująca tematy, często z ogromną dozą humoru, czasem z potężną szczyptą goryczy. Wiele w „Kalendarzu i klepsydrze” wspomnień o ludziach, ciepło o Wilhelmie Machu, z dozą ironii o Stanisławie Dygacie. Nieprzypadkowo na okładce książki patrzy na nas ogromny rozleniwiony kot. To kot Iwan, który trafił do rodziny Konwickiego od państwa Iwaszkiewiczów; perypetie związane z jego pobytem w rodzinie to najśmieszniejsze fragmenty książki (chociaż nie zawsze są one do śmiechu). Konwicki wspomina swą młodość, Kolonię pod Wilnem, ludzi z tamtych stron. Opisuje swe podróże, między innymi do USA, ZSRR, Chin, Węgier i do krainy młodości. Pisze o swoich książkach i o swoich filmach. Wspomina znajomych. Ta luźna forma niezmiernie mi odpowiada. Jest to asumpt do wyrywkowych powrotów do książki, do odnajdywania co ciekawszych fragmentów i smakowania się nimi. A znajduje się ich w książce Konwickiego sporo. Od historii rabowania niemieckich transportów w czasie okupacji, po anegdoty związane z ambasadorowaniem polskiej kinematografii za granicą, albo komedio dramatycznej historii wizy potrzebnej do wyjazdu do Berlina Zachodniego. O nudzie w trakcie lektury nie ma mowy, jest za to sporo powiedziane w sposób interesujący, intrygujący, skłaniający do myślenia, bawiący. Każdy z fragmentów tekstu Konwickiego o odmiennym od pozostałych charakterze składa się na wielobarwną i różnorodną mozaikę, tworząc całość wyrywkową i fragmentaryczną, za to zajmującą, intrygującą, nawet prowokującą do polemiki, gdyż Konwicki lubi prowadzić często ciekawe i dziwne gry z samym sobą, ale także i z czytelnikiem.