niedziela, 12 kwietnia 2020

162. "Szanghajski dokument" (1928)



























"Шанхайский документ", reż. Jakow Blioch (ZSRR, 1928)Jak przystało na sowiecki film, pełno w nim zakłamań i propagandy (a raczej przejaskrawień, bo trudno powiedzieć, ze nie było społecznej niesprawiedliwości). Dokument zaczyna się w szanghajskim porcie, gdzie trwa ruch okrętów, załadunek, wyładunek (podkreślenie ciężkiej pracy), podczas gdy amerykańscy turyści bawią się na łodziach motorowych, na których chłodzą się trunki. Potem film przechodzi na stały ląd i na przemian ukazuje trud pracy, koloryt miasta i kontrast z życiem elit. Następnie mamy dosyć przykre w oglądaniu ujęcia egzekucji, co ma przypomnieć o kotłowaninie poglądów politycznych i jawnej niesprawiedliwości ukazanej w nowym aspekcie. Nie jest nowością, że sowieci stosowali u siebie tak samo drakońskie metody, w filmie je jednak - co jest wymowne - krytykują. Ten niespełna godzinny film dokumentalny kończy się scenami buntu robotników i rewolucjonistów przeciw władzy i kapitalistom, nie pokazuje jednak tego, że była to udana rozprawa rządu z przeciwnikami ideologicznymi. Zielony Gang w 1927 roku krwawo rozprawił się z komunistami, podczas gdy film przedstawia przegranych jako masę powstającą i posiadającą inicjatywę, zaś przez niedopowiedzenie końca widz odnosi wrażenie przedstawienia początkowej fazy burzenia się ludu, które to poczucie jeszcze wzmagają odpowiednio ułożone napisy, podczas gdy w dniu premiery filmu (1 maja 1928) sprawa była już przegrana. Wiedząc to wszystko, film ogląda się z zawartym tchem i z ogromnym zainteresowaniem, gdyż wszelka manipulacja budzi zainteresowanie, a odgadywanie jej metod i celów jest zawsze interesujące, podobne do rozgryzania ciekawej łamigłówki. Obok propagandy i przekłamań film obrazuje życie wielkiego miasta i żyjących w nim ludzi, pokazuje pracę, rozrywkę, port, ludzi których już nie ma. Podczas sekwencji schodzenie pasażerów z okrętu na ląd, usiłowałem szybko policzyć, ile mają/mieliby dziś lat te niemowlęta znoszone trapem na rękach rodziców. Albo w punkcie widokowym na miasto ten po europejsku ubrany w garnitur z muszką młody elegancik z wąsikiem, w słomkowym kapeluszem i z aparatem fotograficznym. Już na pewno nie żyje, a na filmie jest taki witalny. To jest wielką siłą tych starych filmów, pokazywanie życia sprzed lat. Dla mnie to jest zawsze niezwykłe; mogę nawet oglądać przez godzinę turbiny kręcące się u Wiertowa, bo wiem, ze one się teraz już nie kręcą i jestem świadkiem tego wyjątkowego momentu, kiedy były jeszcze "żywe". I zawsze myślę sobie, dlaczego ci ludzie nie mają/nie mieli szansy zobaczyć i rozpoznać siebie sprzed już prawie wieku? Co by sobie wtedy pomyśleli? Co by poczuli?