poniedziałek, 15 listopada 2021

Aleksander Kaczorowski „Praski elementarz”


Przed lekturą książki Kaczorowskiego zadałem sobie pytanie, czy można jeszcze napisać nowatorską książkę o Pradze? Odpowiedź musi być negatywna, ponieważ wydaje się, że trudno o bardziej zgłębiany przez pisarzy temat. W tytule jednak mamy tajemnicze słowo „elementarz”, które sugeruje, że nie jest to do końca książka o Pradze. O czym więc traktuje „Praski elementarz”?


Aleksander Kaczorowski na początku lat 90-tych odwiedził stolicę Czech na pięć dni. Były to pięć dni, które zdecydowały o jego przyszłości, pięć dni, które go ukierunkowały. W tak krótkim czasie nie można poznać żadnego miasta, a tym bardziej miasta takiego jak Praga, bogatego w zabytki i w historię; o tym wie każdy, kto kiedykolwiek odwiedził to miasto lub próbował wcześniej dowiedzieć się o nim więcej za pomocą lektury. Konieczna jest selekcja. Trzeba zobaczyć Hradczany, Stare Miasto, Plac Wacława, kosztem Józefowa czy Žižkova. Kaczorowski nie zabiera nas w żadne z tych miejsc. Jego „praski elementarz” jest podróżą w głąb czeskiej duszy. A także w głąb własnej. Praga jest w książce przedstawiona jedynie jako miejsce, w którym rozgrywają się opisywane wydarzenia, środkiem ciężkości jest jednak nie miejsce, w którym rozgrywa się akcja, ale jej charakter. W skrócie chodzi w „praskim elementarzu” o losy czeskich intelektualistów oraz ich postawę wobec komunizmu.

Sporo pojawiających się w książce postaci jest bez trudu rozpoznawalnych dla każdego czytelnika. Hrabal, Kundera, Hašek, Čapek, Jesenská, Havel, Kafka. Sporo jednak informacji na temat twórców mniej znanych dla czytelników, nie interesujących się zbyt głęboko czeską kulturą. A i o tych tuzach autor potrafi powiedzieć wiele faktów nieznanych, jak na przykład to, że Hrabal nie był powszechnie lubiany i ceniony w Czechach w latach po Aksamitnej Rewolucji za uległość wobec władzy, albo podobnie Havel był krytykowany za swoją prezydenturę oraz za przychylny stosunek wobec agresji USA na Irak. O tym nie wiedziałem.

Gruba kreska, którą są odgrodzeni od siebie artyści konformistyczni od nonkonformistycznych, jest wszak pozorną granicą. Opisywane losy sugerują, że nie wszyscy dysydenci traktowani byli w ten sam sposób. Niektórym udało się wyemigrować, inni zasilili robotnicze brygady w kopalniach i w hutach. Jedni tylko trwali w swej wewnętrznej emigracji, inni byli przesłuchiwani i więzieni. Łatwo jest krytykować z Paryża, jak to robił Kundera, Hrabala, który pozostał w kraju.

Centralną postacią książki — jakżeby inaczej — jest Franz Kafka. Jego cień unosi się nad Pragą nieustannie i z upływem czasu nie niknie, raczej się utrwala. Każdy z twórców wymienionych w elementarzu Kaczorowskiego w swym artystycznym dorobku odnosi się do twórczości autora „Zamku". Chociaż Kafka miał szczęście nie zaznać komunizmu, to z jego wieloznacznej twórczości łatwo jest odczytać prefigurację systemów totalitarnych, a gęsta atmosfera jego książek, opisy bezdusznych trybów biurokracji jak żywo tworzą obraz znany z czasów komunizmu. Przytoczę cytat z książki Kaczorowskiego:

[...] autor „Przemiany” był w Czechach już zawsze aktualny: surrealiści odkrywali w nim presurrealistę, egzystencjaliści — preegzystencjalistę, a chrześcijanie — pisarza religijnego. Nie dało się go zinterpretować tylko w jeden sposób — jako „presocrealstę".

Osoba Kafki, a raczej jego twórczość łączy przedstawionych w elementarzu artystów, gdyż każdy z nich chcąc nie chcąc był/jest skazanym na oddziaływanie tej prozy, jej nieustająca emanację i oddziaływanie na współczesny świat intelektu;  Kafka jest, zdaje się, osią elementarza, punktem odniesienia. Tak to widzę.

Dzięki książce Kaczorowskiego, o której guru polskich czechofilów Mariusz Szczygieł powiedział, że to nie był dla niego elementarz, ale uniwersytet (cytat na stronie wydawnictwa Czarne), przywołani zostali wcześniej wymienieni artyści ważni i znani, artyści zapomniani (jak Klíma czy Kolář) oraz czescy intelektualiści na emigracji, którzy zajmowali się wydawaniem książek zakazanych w kraju. Pomijając czasem irytujący styl autora, który lubi wplatać w tekst utarte zwroty historyczne, "Praski elementarz" to lektura intrygująca, wciągająca, pouczająca i podająca na tacy wiele interesującej wiedzy. Nawet jeżeli kogoś nie pociąga kultura Czech, to przecież szalenie interesujące są losy i postawy ludzi w obliczu totalitaryzmu. A także fakty o tym, jak ludzie ludziom tworzyli piekło, co zawsze wywołuje we mnie stan, który można określić jako niewiarę w oczywistości, ponieważ trudno mi w to uwierzyć, że tak można. A jednak istnieją na to niezbite dowody i świadectwa, między innymi Praski elementarz
 Aleksandra Kaczorowskiego.


Zbigniew Rokita "Kajś"

     




         


Wczoraj na targach książki w Katowicach rozmawiałem z panem Rokitą. Zapytałem go, dlaczego pisze w niej o Górniku Zabrze, klubie resortowym, stworzonym, żeby dostarczyć igrzysk ludności przesiedlonej na Śląsk po 1945 roku, przez cały komunizm będącym prominentem komunistów, sztandarowym propagandowym klubem (nikogo tu nie obrażam, piszę o FAKTACH), sztucznie wszczepionym tworze w śląski organizm, na co pan Rokita odpowiedział, że jest żabolem. To oświeciło mi, dlaczego w sowiej książce tak bardzo propaguje śląskość nabytą, śląskość osób przyjezdnych, śląskość zewnętrzną. Odpowiedziałem panu Rokicie, że jeżeli tak dogłębnie bada i analizuje korzenie śląskości, a przymyka oko na oczywiste niekorzystne fakty, to traci tym nie tylko na obiektywności (ta akurat rzadko bywa używana powszechnie), ale przede wszystkim na wiarygodności. Jeżeli ktoś odpycha od siebie prawdę o klubie, któremu kibicuje, a stara się dokonywać w innym miejscu analizy, czym jest śląskość i jaka jest obecnie, to niestety jego przymykanie oka na to, co ewidentnie zostało Śląskowi narzucone z zewnątrz, dodatkowo w czasach stalinizmu, w celu scementowania przyjezdnych z zewnątrz, jest kontrowersyjne. Albo się jest Ślązakiem i wie się, co jest rdzennie śląskie, a co chamsko Śląskowi narzucono w zbrodniczym komunistycznym systemie (i przez cały ten system wspierano), albo się chce być tylko Ślązakiem, w czym komunistyczny twór piłkarski nie przeszkadza. Niestety pan Rokita się skompromitował w moich oczach Ślązaka z dziada z pradziada. Pan Rokita zresztą mówił podczas spotkania z czytelnikami, że wiele osób twierdzi, że nie ma prawa uważać się za Ślązaka. Teraz rozumiem te osoby oraz ich punkt widzenia. Już podczas lektury dziwiło mnie, że książka traktuje o terenach na Zachód od Bytomia, pomijając w sumie nie tylko tak rdzennie śląskie miasta jak Chorzów i Świętochłowice, ale nawet po macoszemu traktując same Katowice. Ta książka to próba stworzenia śląskości z przyjezdnych ze Wschodu po 1945 roku i migrantów za pracą w kopalniach w latach 70-tych. Ani jednych, ani drugich nie było na Śląsku w 1920 roku, w czasie Powstań Śląskich, w czasie powstawania Ruchu, w dobie tworzenia się śląskiej autonomii. Zgodzić się jedynie mogę z panem Rokitą, ze teraz śląskość jest rozmyta i tak jak pogardliwie Niemcy mówili wasserpolnisch, tak teraz można śmiało mówić o rozwodnionej śląskości. Znam wielu Ślązaków, którzy nie znają godki, używając tylko kilku charakterystycznych słów, nie mają pojęcia o historii i kulturze Śląska. Ba, nie mają oni nawet pojęcia o sukcesie książki pana Rokity (a niektórzy pewnie nawet nie wiedzą, co to jest ta literacka nagroda Nike). To też jest ułomna śląskość. Taka śląskość bez jakichkolwiek ambicji, "urodziołech sie na Ślonsku, to musza byc genał Ślonzokiem". Jasne, nic więcej niech nie robią, tylko niech sobie będą, ot, taka wegetacja. 

Zdjęcie mojego autorstwa