czwartek, 23 października 2014

94. "Fante-Anne" (1920)






















"Fante-Anne", reż. Rasmus Breistein [Norwegia, 1920]. Dawno, dawno temu żyła dziewczynka, która przyjaźniła się z dwoma chłopakami: Haldorem i Jonem. Gdy dorosła i stała się młodą dziewczyną, chłopcy zmienili się także: teraz byli kawalerami. Pobudki kierujące ich działaniem przeobraziły się również w zdecydowanie mniej dziecinne. Anna zakochała się w Haldorze, bogatszym z nich, ten jednak wolał nie wywoływać w małej wiejskiej społeczności skandalu związanego z mezaliansem. Wybrał więc dziewczynę równą sobie pod względem pozycji społecznej. Dodać należy, że Anne została wychowana jako przybrana córka przez matkę Haldora.Ta przygarnięta Anne jako bardzo małe dziecko po śmierci jej biologicznej matki i obdarzyła miłością, tworząc dla niej nową rodzinę. Nieznane pochodzenie Anne było jednakże dla Haldora jeszcze trudniejsze do zaakceptowania, niż brak majątku. Anne nie potrafiła się pogodzić z utratą Haldora. W rozpaczy podpaliła dom budowany dla nowożeńców. W sądzie Jon wziął winę na siebie, okazując tym głębię swojego uczucia.
Surowa norweska przyroda i surowe zasady obowiązujące w małych społecznościach. Ludzka tragedia: brak miłości, brak wzajemności, odrzucenie. Wesołe i beztroskie zabawy bohaterów w czasach dzieciństwa silnie kontrastują z łączącymi ich powikłanymi relacjami w dorosłym życiu. Jak daleko można posunąć się, będąc zaślepionym rozpaczą? Dlaczego nie dostrzega się ręki wyciągniętej przez druga osobę? Czy miłość jest siłą bezwzględną? Czy to jest fatum? Czy możliwa jest wolność wyboru? Prosty z pozoru film każde zastanawiać się nad tymi fundamentalnymi czysto ludzkimi problemami. Jest jak ludowa pieśń, która prostymi słowami opisuje wielkie sprawy: miłość i śmierć.
Wydanie DVD zawiera dwa świetne dodatki. Pierwszym jest film streszczający historię norweskiego niemego filmu. Drugi ukazuje proces powstawania muzyki do filmu i - co najważniejsze chyba - zestawia ze sobą kadry filmu przedstawiające plenery, budynki, a nawet ich wnętrza z całym wyposażeniem z ich obecnym wyglądem. Zadziwiające jest nie tylko to, że drewniane domy stoją do dzisiejszego dnia, ale jak niewiele się zmieniły prze ponad dziewięćdziesiąt lat!

środa, 22 października 2014

Muzyka jak chleb powszednia

Księżyc: Nów (1993) - pierwsza EP-ka grupy zawierająca 4 kompozycje;
Księżyc: Księżyc (1996) - debiutancki album zespołu, którego ezoteryczną jak wskazuje nazwa zespołu muzykę można porównać do dokonań 4AD, jednak wzbogacona jest o silne influencje folkowe i awangardowe. Cudowna muzyka. I broni sie po latach;
Ewa Demarczyk: Ewa Demarczyk śpiewa piosenki Zygmunta Koniecznego (1967) - bezdyskusyjne Arcydzieło polskiej muzyki, poezja pod każdym względem;
Romuald i Roman - Z archiwum Polskiego Radia 1968-1976 (2007) - psychodelia w polskim wydaniu. Podwójne wydawnictwo prezentujące dokonania wrocławskiego zespołu, który w czasie swej działalności wydał zaledwie jeden singiel (par excellence!) w 1969 roku.

poniedziałek, 20 października 2014

Muzka jak chleb powszednia

The Rolling Stones: Sticky Fingers (1971) - chyba najlepszy album zespołu;
The Rolling Stones: Beggars Banquet (1968) - niezwykĺe akustyczna płyta jak na Stonesów;
Caravan: The Unauthorized Breakfast Item (2003) - całkiem niezła płyta, słychać reminiscencje z przeszłości w partiach instrumentalnych;
The Incredible String Band - The 5000 Spirits Or The Layers Of The Onion (1967) - pierwsze psychodeloczno-folkowe arcydzieło najlepszego zespołu na swiecie;
Billie Holiday: The Complete Billie Holiday On Verve, 1945-1959 (1992) _ MAGIA!

sobota, 18 października 2014

Muzyka jak chleb powszednia

Stan Borys: Krzyczę przez sen (1970) - zaskakujące połączenie rocka, jazzu z subtelną domieszką muzyki progresywnej. Na perkusji zagrał Czesław Bartkowski a na saxach i fletach Włodzimierz Nahorny, więc komentarze są zbędne;
Stan Borys: Szukam przyjaciela (1974) - jak wyżej; wielka szkoda, że w pierwszej połowie lat 70-tych pan Borys vel Stanisław Guzek wydał tylko dwie płyty...
Genesis: Selling England By The Pound (1973) - da się posłuchać. Żywy dowód, ze Collins to kłamca i krętacz, kiedy krytykował grupy wykonujące rock progresywny za rozbudowane kompozycje... No coments...
Jaco Pastorius: Jaco Pastorius (1976) - zaczyna się jak dyskotekowy jazz, ale później jest już lepiej;
Wings: Venus and Mars (1975) - zanim zacząłem się zagłębiać w dyskografię Wings myślałem, że solowe dokonania Lennona są lepsze od post-beatlesowskich płyt McCartneya; teraz zaczynam mieć co do tego poważne wątpliwości;
Benjamin Britten: War requiem Op. 66 (1962) - jedno z najcudowniejszych ze znanych mi mszy za zmarłych.