niedziela, 11 kwietnia 2021

Tomás González „Trudne światło”




Kiedy sięgam po książkę kolumbijskiego pisarza, oczekuję kolumbijskiego klimatu, a tu kolejny twórca wciska mi do rąk USA... Ileż można? Jest to dla mnie jawne zawężanie świata do pewnego uproszczenia, że wszystko kręci się dookoła jedynego słusznego państwa na świecie... Książka jest ciekawie napisana z perspektywy ojca, który na starość zaczyna niedomagać, jak w młodości jego syn. Niedomaganie jest wprawdzie inne i zupełnie nieporównywalne, ponieważ Jacob w wyniku wypadku zostaje sparaliżowany i dokuczają mu piekielne bóle, których nie daje się uśmierzyć, ojciec zaś zaczyna tracić wzrok. David powraca w tym stanie do chwili, kiedy Jacob w wieku 28 lat nie potrafiąc wytrzymać zdecydował się na eutanazję. Temat jest ważny, chociaż nie taki powszechny, jednak kiedy zacznie kogoś dotyczyć, wówczas stać się może wszystkim co istotne. Mimo licznych subtelności, jakie zawiera książka, dygresji, które mają chyba za zadanie skupić uwagę bardziej na Davidzie, niż na Jacobie i wspomnień, czegoś mi w tej książce zabrakło. Nie poczułem się wzruszony i dziwił mnie chłód ojca, kiedy odliczał kolejne godziny dzielące Jacoba do celu jego podróży, którym jest klinika w Portland, gdzie czekało go przeznaczenie, które sam sobie obrał. Zresztą taki sam spokój zachowuje David, który jest malarzem, gdy traci ostrość widzenia. Moim zdaniem można przeczytać ze względu na formę, ale poza tym to żadna rewelacja, gdyż zbyt wiele wymownych treści zostało ujętych zbyt pobieżnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz