niedziela, 11 kwietnia 2021

Jerzy Pilch „Żółte światło”




Bardzo lubię książki Pilcha i znowu nie zawiodłem się. Oczywiście niejeden czytelnik może po lekturze "Żółtego światła" utyskiwać: "O czym to jest? Znowu fikcja wymieszana z autobiografią? Kolejne wyznania lubieżnika?" Otóż owszem, tak, właśnie tak. Kto budzi większe zaufanie, komu wierzy się bardziej? Pisarzowi tworzącemu fikcję literacką opartą na własnych zmyśleniach, czy autorowi, który tworzy fikcję literacką opartą na własnych doświadczeniach? Dla mnie godny zaufania jest ten drugi przypadek, a Jerzy Pilch jako autor książek należy bezsprzecznie do tej właśnie kategorii. Pozwolę sobie nie zdradzać, jak się to teraz modnie mówi, treści książki. Ta będzie dla ortodoksyjnych miłośników zwykłej narracji i tak nie do przyswojenia, dla zawziętych zwolenników przewagi akcji nad refleksją także, a dla Pilchowych wyznawców będzie bez znaczenia akcja, ważne będą uwagi, obserwacje, komentarze Pilcha do zjawisk, które spotkały podmiot liryczny książki. Jej wisielczy - że pozwolę sobie tak ją określić - humor to u Pilcha zawsze gorzki komentarz naszej rzeczywistości. Z jednego przypadku potrafi wycisnąć sporo. Opis starań o ślub cywilny jest już z sam w sobie pyszną satyrą na biurokrację, ale przy okazji dostaje się też zaściankowości, wścibskości, konserwatywnym poglądom i chyba także zawiści, kiedy okazuje się, że panna młoda jest młodsza od swego wybrańca o kilkadziesiąt lat. Takie i inne uwagi tworzą obraz naszego polskiego społeczeństwa i naszych charakterów oraz przywar. Warto się z siebie pośmiać, bo to zdrowa reakcja świadcząca o dystansie do siebie i dobrze jest śmiejąc się z innych wiedzieć, że nikt nie jest bez winy, więc po co rzucać kamienie? Pilch próbuje nam to właśnie przekazać: rób swoje i daj żyć innym, bo życie to i tak niełatwy owoc do zgryzienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz