Książka zawiera 37 listów wysłanych przez Krystynę Wituską do rodziny oraz dwa grypsy przekazane koleżankom w więzieniu. Wituska została aresztowana przez Gestapo w 1943 roku i oskarżona za szpiegostwo trafiła do hitlerowskich więzień w Berlinie (Alexanderplatz, Alt-Moabit) oraz w Halle/Saale. Stracona została na gilotynie 26 czerwca 1944 roku. Aresztowana została całkiem przypadkowo, gdyż policja szukała u niej śladów obciążających jej znajomego, z którym korespondowała, a znalazła grafik spotkań komórki wywiadowczej AK. Listy są świadectwem silnego charakteru tej młodej przecież liczącej 23 lata w chwili aresztowania dziewczyny. Będąc od samego początku świadomą swego przeznaczenia, nie załamuje się, na ile może korzysta z życia (nawiązuje przyjaźnie z współwięźniarkami, dużo się śmieje), dba o siebie (liczne prośby do rodziców o grzebienie, sukienki, środki higieniczne), martwi się i troszczy o los swoich przyjaciółek z celi. Sama bardziej pociesza rodziców, niż prosi o pociechę. Korespondencję przepełnia miłość, atencja, troska o samopoczucie bliskich, ciepło oraz harda postawa, która zapewne miała niwelować u rodziców żal i ból. Listy Wituskiej są ciekawym świadectwem hitlerowskiego więziennictwa i wymiaru sprawiedliwości. Aż trudno uwierzyć, że w tym samym czasie, kiedy gładzono każdego dnia niewyobrażalne ilości osób, w więzieniach oskarżeni czekali spokojnie miesiącami na wyrok, byli traktowani po ludzku i mieli nawet możliwość łaski od samego Adolfa Hitlera. Trudno wyobrazić sobie ten kontrast, chociaż o czymś podobnym pisał w "Domu z dwiema wieżami" Maciej Zaremba Bielawski odnośnie kolosalnych różnic w przetrzymywaniu więźniów stalagów i oflagów. Wituska nie wspomina o żadnej brutalności, ale też należy pamiętać, że listy były cenzurowane, niemniej z ich tonacji wynika, że była traktowana przyzwoicie. W zalewie literatury obozowej, który obserwujemy ostatnio, ta książka to głos mówiący o innym rodzaju hitlerowskiego więziennictwa i sądzę, że znać także go znać, chociaż warto by też ze względu na rok wydania książki (1968) poszukać alternatywnych źródeł, czy hitlerowskie więzienia rzeczywiście tak wyglądały. To trochę dziwne, że w czasach komunizmu ukazała się książka, która pokazała je w jakimś sensie w dosyć korzystnym świetle...
niedziela, 28 marca 2021
Mariusz Szczygieł „NIE MA”
Zbiór reportaży, których tematem jest tytułowe NIE MA (tak pisane przez autora), czyli o tym, czego brakuje, zabrakło, co przestało istnieć, albo jest drugą stroną tego, co akurat jest. Czasem są to rzeczy ewidentne, czasem trzeba się zastanawiać, a czasem nie do końca wiadomo. Ciężar gatunkowy poszczególnych reportaży jest różny, od lekkich po najcięższy kaliber. Szczególnie zamieszczone pod koniec książki opowiadanie o zakatowanym przez konkubinę pięcioletnim chłopcu jest przerażające. Kilka razy Szczygieł połechtał mój zmysł estetyczny, a to wspominając o filmie Wima Wendersa "Niebo nad Berlinem", które uważam za arcydzieło, a to pisząc rozdział o modernistycznej willi zaprojektowanej przez wiedeńskiego architekta Adolfa Loosa (ten rozdział czytałem wczoraj grubo po północy i wbrew senności, ale nie mogłem go przerwać, bo musiałem go skończyć), a kto mnie zna wie, że mam na półce album poświęcony jego budynkom i że interesuje mnie modernizm w architekturze (ale co mnie nie interesuje?) Wracając do Szczygła, przed lekturą spodziewałem się jakiegoś eseistycznego sążnistego tekstu o nieistnieniu, otrzymałem w zamian zbiór opowieści o ciekawych ludziach i zdarzeniach. Nawet abstrahując od tytułu, czyli od tematu książki, jest ciekawie i o wielu nieznanych sprawach można się dowiedzieć; i jak drobne monety, drobne szczegóły egzystencji i zdarzeń budują obrazy często trudne do uwierzenia albo do przyswojenia, bo tak chyba działa dobry reportaż, że odkrywa nam prawdy, które prawdopodobnie chcielibyśmy ukryć przed sobą.
188. „Nocny portier”, reż. Liliana Cavani [Włochy, 1974]
Przeszłość i przyszłość spotykają się w tym filmie w konkretnym punkcie czasu, który staje się decydujący dla losów bohaterów. Jest rok 1957, Wiedeń. W secesyjnym, opływającym w ornamenty hotelu pracuje Max, tytułowy nocny portier. Zaczynamy poznawać jego przeszłość. W czasie wojny był oficerem SS w obozie; tam miał możliwość bezkarnego zaspokajania swoich wyuzdanych i wynaturzonych potrzeb seksualno-sadystycznych. Teraz wśród hotelowych gości rozpoznaje swą ofiarę, której w obozie nie wysłał na śmierć w zamian za możliwość używania do woli jej ciała. Dziewczyna oczywiście w kwestii tej decyzji nie ma nic do powiedzenia. Kat i ofiara zaczynają prowadzić ze sobą dziwną grę, w której zaciera się wyraźny podział na role. Czy to była już miłość? Nie w klasycznym rozumieniu tego pojemengo pojęcia. Miłość pełna fetyszy, przemocy, przeplatanej czułością i wzajemną fascynacją. Po latach to uczucie odżywa. Jednak trwa polowanie na ukrywających się nazistów, a ci polują na świadków i palą obciążające ich dokumenty, by w razie procesu było jak najmniej obciążających dowodów. „Nocny portier” to jest film na równi o koszmarze faszyzmu oraz chorej fascynacji seksualnej. Faszyzm wynaturzył ludzkie uczucia, pozbawił hamulców, otworzył drzwi do dewiacji i wynaturzenia i umożliwił bezkarną realizację sadystycznych fantazji. W filmie Cavani nie jest potrzebny specjalnie żaden zabieg eksponujący zło, które czynili faszyści, bo tu przedstawione zdarzenia są nazbyt wymowne, fakty mówią same za siebie. Odpowiedzialność za swoje czyny? Max niczego takiego nie odczuwa. Jeden z jego ówczesnych towarzyszy mówi nawet wyraźnie, że niczego nie żałuje i wszystko zrobiłby tak samo, gdyby miał sposobność. Trzynaście lat po wojnie byli SS-mani ustawili się w nowym społeczeństwie, ale nie zmienili światopoglądu. Być może film Cavani ostrzega przed powtórnymi narodzinami zła.
Kirył Bułyczow „Dziewczynka z przyszłości”
Czwarta część przygód Alicji w kosmosie. Tym razem opowiadana z perspektywy taty, który wspomina jej wczesne przygody. Wydawałoby się, że w czwartym tomie może już brakować pomysłów i świeżości, ale nic bardziej mylnego! Bułyczow ma chyba jakiś pokaźny worek z pomysłami, a czwarta część wydaje się być jedną z najlepszych, chociaż stanowi raczej zbiór opowiadań, a nie powieść opowiadającą jedną historię. Niby to opowiadania science fiction, ale spokojnie można je zaliczyć do literatury przygodowej. Język opowiadań jest klarowny i wartki, że aż chce się czytać, a jednak Bułyczow nie byłby sobą, gdyby nie było drugiego dna. Szczególnie zamykające tom dwie dłuższe nowele (ich objętość stanowi połowę książki) "Urodziny Alicji" i "Więźniowie asteroidu" mówią o możliwych i namacalnych zagrożeniach. W pierwszym z nich jest to kosmiczna dżuma, a w drugim metafora władzy totalitarnej. "Wyspa zardzewiałego lejtnanta" ostrzega przed terroryzmem, militaryzmem i szablonowym myśleniem. Ja osobiście nie uznałbym cyklu o przygodach Alicji jako literaturę wyłącznie młodzieżową. Autor pokpiwa sobie od czasu do czasu z sowieckich realiów, a całość zawiera sporo humoru.
187. „Mężczyzna zwany Ove”, reż. Hannes Holmes [Szwecja 2015]
Sonja i Ove to była wielka miłość, która niestety przerwał rak. Ove żyje w sterylnym osiedlu, którego był kiedyś zarządcą, póki nie wygryzł go ze stołka, pełnym zakazów i nakazów, które z przyzwyczajenie przestrzega i pilnuje, chociaż to już nie jego obowiązek. Taką ma jednak naturę. Kiedy zostaje zwolniony z pracy przez "białe kołnierzyki", postanawia dołączyć do żony. Raptem wprowadzają się nowi sąsiedzi, irańsko-szwedzka rodzina, która uniemożliwia mu doprowadzenie swego planu do końca. Nie odstępując od niego, zaczyna powoli powracać do życia, napędzany poczuciem obowiązku i choleryczną naturą. Jest ewidentnie niemiłym tetrykiem, ale jest w nim coś, co budzi sympatię. Liczne retrospekcje przedstawiają życie Ove, wyjaśniają przyczyny tego co przedstawione jest w czasie teraźniejszym filmu, budują charakterystykę otoczenia Ovego i przedstawiają jaka była zmarłą Sonja. Buduje się dzięki temu spójność. Więzy, które luźno łączyły Ovego ze światem umacniają się. Zaczyna dostrzegać potrzeby żyjących blisko niego ludzi i wykorzystując swe zdolności do majsterkowania i reperowania, zaczyna jak może pomagać, stając się tym samym nowym człowiekiem. Sporo jest humoru w filmie, głównie dzięki wybuchowej naturze Ovego, ale nie jest to na pewno czysta komedia, raczej komediodramat, a na końcu wyciskacz emocji. Dobre kino.
186. "Noc świętego Mikołaja" (2000)
Ksiądz odprawiający msze święte w więzieniu bierze w Wigilię odpowiedzialność za dwóch więźniów, którzy przebrani za Mikołaja i Anioła maja mu pomóc rozdawać prezenty w domu dziecka. Jednak przebrany za Mikołaja Zbigniew Buczkowski ma inne plany; musi odwiedzić swą dziewczynę (Edyta Olszówka), która podobno go zdradza, aby wyjaśnić sytuację. Sprawy się komplikują i następuje spiętrzenie się poziomu pecha na minutę. Ksiądz próbuje zaradzić po swojemu, a więźniowie po swojemu, skąd wynika sporo komizmu. W końcu dzieci są najważniejsze i film pokazuje, ze kimkolwiek się było i za jakie winy się pokutuje, to jednak nie jest się pozbawionym serca i na swój sposób wrażliwości.
Radek Rak „Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli”
To była dziwna książka. Z jednej strony doceniam kunszt językowy, pomysłowość autora, fantazję, liczne aluzje, z drugiej strony czekałem ciągle, kiedy opowieść się skończy, nie potrafiłem się wciągnąć. Być może za dużo tej wiejskiej literatury. Nie wiem też, co autor chciał przekazać za prawdę. W książce pisze wiele fajnych rzeczy o życiu, o naturze ludzkiej, ale czemu ma służyć ta historia? Czyżby tylko rozrywce, przyjemności czytania, snucia opowieści? Denerwował mnie też kolokwialny język. Sam pomysł zamiany osobowości jest rewelacyjny, w sumie odwraca wszystko na opak, ale dlaczego autor przetwarza historyczne fakty w fantazję? Nie znajduję odpowiedzi na to pytanie. Może książka jest za długa? Wydaje się, że zawiera wiele wątków nie wspomagających opowiadanej historii, a i sam historia jest jakby mało wyraźna. No nie wiem. Niech każdy oceni po swojemu, u mnie na dwoje babka wróżyła.
185. "W kogo ja się wrodziłem" (2001)
W tekście jest opisana częściowo fabuła filmu wraz z kilkoma szczegółami, bez których niemożliwe byłoby napisanie zrozumiale o filmie.
Mądry i ciepły, chociaż momentami gorzki, jak to życie czasami bywa, film Ryszarda Bugajskiego, w którym zestawiono ze sobą przedstawicieli trzech pokoleń i trzech odmiennych natur. Jest to powód do sporów pokoleniowych i rodzinnych trzech panów, którzy otrzymali sposobność do wysłowienia ukrytych i jawnych pretensji. Ojcu pozostało kilka miesięcy życia, rak, więc dziadek i syn w Dniu Ojca postanawiają bez jego wiedzy wypisać go ze szpitala i urządzić mu przyjęcie. Piękno filmu polega na tym, że potrafi on banalne sprawy przedstawić w niezwykły sposób, tak więc syn wiezie ojca na lotnisko, lecą rozklekotanym samolotem nad morze, po czym muszą skakać na spadochronie. Każdy chyba chciałby, żeby zrobiono mu taką niespodziankę. Ojciec dowiaduje się w ten jeden dzień więcej, niż przez ostatnich kilkanaście lat, od czasu, kiedy matka odchodząc zabrała małego synka ze sobą. Można domyślić się bez trudu zakończenia, ale nie o to chodzi, że znamy je od początku, i o to właśnie chodzi, bo takie musiało być. Można mieć tu na myśli Mickiewiczowskie "kochajmy się!", ale chodzi nie tylko o to. Żadne słowa nie oddadzą oczywiście, nie opiszą w sposób umożliwiający porównanie sekwencji filmowej, to są dwie różne formy wypowiedzi, ale i tak nie będę więcej zdradzać fabuły. Najlepiej film oglądać, zamiast o nim czytać.
184. "Rezerwat" (2007)
Może nie najlepszy to film pod względem sztuki filmowej, ale porusza ważne problemy. Jest już XXI wiek, a ludzie nadal żyją w ruderach, w rozpadających się stuletnich kamienicach na warszawskiej Pradze i należą do niższej warstwy naszego społeczeństwa. Cechuje ich to, za co się tę warstwę omija z daleka: alkoholizm, agresja, przemoc, a swój mały ciasny światek sami jeszcze bardziej zamieniają w piekło, nie dając innym żyć. Nowy właściciel kamienicy wynajmuje fotografa Marcina, który ma zrobić dokumentacje fotograficzną stanu budynku w celu uznania go za zabytek, a tym samym wyremontować go. Okazuje się jednak, że Marcin zostaje oszukany, a jego zdjęcia mają pomóc w wyburzeniu budynku i sprzedaży parceli. Marcin na swój sposób zżywa się z otoczeniem i zmienia stronę barykady. Być może nie każdy chce wiedzieć, że istnieją takie miejsca, których należy się strzec, ale to nie powoduje, ze one znikają. Film Palkowskiego mówi o nich i o mieszkających tam ludziach. Ważne kino.
183. "It Always Rains On Sunday" (1947)
Brytyjski kryminał nakręcony w deszczowym East Endzie, gdzie widać ciągle ślady po bombardowaniach. Tommy ucieka z więzienia w Dartmoor i odwiedza swą dawną miłość z prośbą o pomoc, czym burzy jej obecne życie. Prawdę mówiąc wątek ucieczki jest w filmie pretekstem do ukazania obyczajowego życia bohaterów, ich wzajemnych relacji, wszyscy się bowiem znają i wszyscy wiedzą o wszystkich (prawie) wszystko. Film kończy efektowny pościg pomiędzy toczącymi się wagonami towarowymi i groźnymi parowozami, w mroku i w dymie na torach kolejowych w Leyton. Zresztą praca kamery w filmie jest miła dla estetycznego oka. Poniżej link do kadrów z filmu z opisem lokacji.
182. "En dag i staden" ("Dzień w mieście") (1956)
Fantastyczna groteska bawiącą się konwencjami, nawiązująca do znanych filmów, używająca wielu filmowych technik. Fabuła jest zakręcona. Pan w białym kapeluszu z dynamitem w neseserze ucieka przed dwoma policjantami. Nie liczą się prawa fizyki, nie obowiązuje grawitacja, wszystko jest dozwolone. Cudowne czyste kino, może nie aż tak czyste, po jest szczątkowa intryga, jednak pomysłowe i fantastyczne. Film można obejrzeć na YouTube, ale w szwedzkim oryginale.
(Moja ocena na portalu Filmweb.pl nosi numer 1)
Subskrybuj:
Posty (Atom)