niedziela, 28 marca 2021

175. "Chabara" (Get out of Way!) (1931)

 


Rewelacyjna groteska i satyra! Komiksowe, przerysowane postaci, budzące ironiczne uśmieszki. Akcja: fikcyjne miasto w Gruzji, biedna robotnicza dzielnica, w której stoi zabytkowy kościół. Jego mury kruszeją, a spadające kamienie stanowią zagrożenie dla życia i zdrowia mieszkańców. Kiedy kamień rani małe dziecko, mieszkańcy zabierają się za rozbiórkę kościoła. Za sobą mają władze sowieckie, które planują modernizację dzielnicy, przeciwko sobie oburzone dewotki oraz grupę miejscowych miłośników kultury gruzińskiej. To właśnie ta grupa jest przedstawiona w najbardziej karykaturalny sposób, ponieważ uporczywie trzyma się starego, bez względu na konsekwencje. Można się tu oczywiście zastanawiać nad kilkoma kwestiami, nad poziomem propagandy, możliwością kompromisu, ale to nie jest takie istotne. Film bowiem wyraża swój czas i powiedzmy sobie szczerze, że w 1931 musiał zawierać elementy propagandy, więc zawierał, a jeżeli dzisiaj ktoś jeszcze czuje się zagrożony tą propagandą i nie potrafi zdystansowawszy się od niej ocenić filmu za jego walory filmowe, to spuszczam na to zasłonę milczenia. Sam film zaś jest wizualną feerią, rytmicznie rozpędzoną maszyną. Zawiera wszelkie środki filmowe, dynamiczne ujęcia, sowiecki montaż, pomysłowe sposoby ustawienia kamery, podwójne ekspozycje, nawiązania, rybie oko, po prostu jest fantastycznie, niebanalnie i jeżeli ktoś pokarze mi podobnie oryginalny wizualnie współczesny film, to ma u mnie milion. Ale nawet gdybym posiadał taką sumę, to byłbym o nią całkiem spokojny. Wyczuwa się niesamowita wręcz swobodę artystyczną charakterystyczną dla kina sowieckiego lat dwudziestych. Rewelacyjne są pomysły na poszczególne sekwencje. Genialnie przedstawiony jest pogrzeb: kondukt niesie trumnę, za nią idzie tłum, wspinają się bardzo stromym zboczem (tu nawiązanie do "Furmana śmierci" Sjöströma, do którego nawiązał też później Bergman w zakończeniu "Siódmej pieczęci"), a pod nimi (podwójna ekspozycja) chmury. Nagle tłum dzieli się na dwie grupy, ponieważ każda z nich chce pochować zmarłego na innym cmentarzu. Zaczynają się przepychanki, wtem obie grupy są przebrane w różnej maści mundury i zbroje z halabardami, mieczami, toporami w rękach i zaczyna się bitwa. Fantastyczne, ale to jeszcze nie koniec. Wtem ktoś krzyczy" "Stooop! ja tu kręcę film!" i widzimy ujęcie reżysera i operatora z kamerą filmową, czyli kiedy został wymyślony ten postmodernizm i przez kogo, hę? Można się czepiać do przedmiotu satyry, to już jednak wyjaśniliśmy, natomiast groteska jest pierwszorzędna.
Na filmwebie film oceniłem jako druga osoba...

174. Filmy Artwazda Peleszjana



Cóż tu dużo pisać, trzeba obejrzeć, przeżyć, przemyśleć filmy Artawazda Peleszjana; są to formy niezwykłe, wieloznaczne. Zdaje się, że taki 10-minutowy film jak "Początek" posiada więcej sekwencji niż niejeden pełnometrażowy film. I tak samo jest z innymi filmami Peleszjana. Każdy można oglądać kilka razy z rzędu, by analizować poszczególne kadry, ujęcia, sens zestawionych ze sobą scen, montaż, co reżyser chciał przekazać i powiedzieć w swoich małych-wielkich dziełach. Pierwsze, co się narzuca, to lubowanie się reżysera w kontrastach. W filmie "My" widzimy krótkie ujęcie duchownego spieszącego ulicą, cięcie, i w tym samym miejscu w tym samym kierunku śpieszy milicjant, cięcie... i w taki sposób następuje seria podobnych jaskrawych dysonansów. Drugą charakterystyczną cechą twórczości Peleszjana jest skłonność do pokazywania oryginalnych, niecodziennych sytuacji. Reżyser pokazuje, że obok toczącego się w powtarzalny sposób życia, rozgrywają się, zdarzają się rzeczy nieszablonowe i ich niezwykłość warta jest wyeksponowania. Na przykład armeńscy pasterze pokonują ostro strome zbocza z owcami na kolanach w szaleńczym zjeździe w dół, w taki sam karkołomny sposób pokonują wzburzone wody rwącej i spienionej rzeki, kaskada za kaskadą. Wygląda to imponująco. Musiałbym długie godziny analizować poszczególne sekwencje w każdym filmie, a niby jest to kilka krótkich filmów (ich czasowa rozpiętość wynosi od 7 do 52 minut), tak bardzo przepełnione są plątaniną znaczeń, wypełnione znakami-kluczami. Większość dokonań Peleszjana posiada charakter awangardowego dokumentu, czasem wkrada się pierwiastek poetycki, rzadziej realizm, filmy pozbawione są dialogów (oprócz pierwszego), jeden posiada napisy w stylu filmu niemego, natomiast trzecią cechą charakterystyczną filmów Peleszjana jest ich oprawa dźwiękowa. Nie pomylę się chyba zanadto, jeśli stwierdzę, że jest ona tak samo istotna, jak obraz, który ilustruje. Sądzę - i chyba mam rację - że ścieżki dźwiękowe pozbawione obrazu wykoncypowanego przez Peleszjana, stanowiłyby samoistne dzieła sztuki i świetnie mogłyby funkcjonować jako samodzielne kompozycje (na myśl przychodzi tu synkretyczna twórczość Alfreda Schnittke). Na koniec dodam tylko, że Sergiej Paradżanow powiedział o Peleszjanie, że jest to jeden z nielicznych autentycznych geniuszy kina. Komu to nic nie powie i kogo nie wzruszy, temu i tak nic nie pomoże, ale kto zna Paradżanowa, ten będzie wiedział, o co chodzi. Jeżeli podsyciłem czyjąś ciekawość, to polecam przeczytać jeszcze komentarze dodane przez użytkowników IMDB pod niektórymi filmami. "Liernajin parek" (1964)
"Ziemia ludzi" (1966)
"Początek" (1967)
"My" (1969)
"Pory roku" (1975)
"Mer dare" (1983)
"Werj" (1992)
"Kjank" (1993)
"Obitiateli" (1970)

173. "Mademoiselle" (1966)

 


Tony Richardson (genialny "Smak miodu") nakręcił film o obsesji seksualnej w dosyć oryginalny sposób. Fakty są poprzestawiane (nawet nie komentuję, ale wiadomo do czego aluzja). Jeanne Moreau gra nauczycielkę w prowincjonalnym francuskim miasteczku, w którym osiedlił się tymczasowo włoski drwal z synem. Moreau jest opętana obsesją na punkcie tego muskularnego przystojnego mężczyzny, problem w tym, że nie tylko ona. Wiele kobiet odczuwa coś podobnego do mademoiselle, jednak one nie mają większych problemów z poradzeniem sobie ze swoimi potrzebami, gdyż prezentują ten sam poziom społeczny co drwal Manou. Nie trzeba dodawać, że opór Manou nie jest zbyt duży... Mademoiselle to przykład kobiety, która musi dostać czego zapragnęła za wszelką cenę. Pragnąc coś za wszelką cenę znaczy nie liczyć się z nikim i z niczym. Psychika kobiety balansującej pomiędzy pragnieniem i odwlekającym się spełnieniem wywołuje reakcje, które prowadzą do czegoś przeciwstawnego miłości. Kobieta zaczyna mścić się na synu Manou na lekcjach w szkole. Film nie sprowadza się do trywialnego problemu, jak zaspokoić swą żądzę, to byłoby spłycenie jego wymowy. Zresztą należy obejrzeć, zamiast dywagować. Moreau zagrała genialnie. Kamienna twarz, pod którą kryje się wyrachowanie, pożądanie, żądza odwetu za niespełnienie.
Czarno-biały film charakteryzują pięknie skomponowane kadry, wiele z nich to kadry totalne; piękne panoramy przyrody z zagubionymi małymi ludzkimi postaciami gdzieś w środku.

172. "Początek" ("Nachalo") (1967)

 


Miałem wszystkie dostępne mi filmy Artawazda Peleszjana obejrzeć jeden po drugim, ale nie wyszło. Po tym co zobaczyłem, nie jestem chyba gotowy w nocy po ośmiu godzinach fizycznej pracy zaserwować sobie tak intensywną dawkę. Peleszjan to armeński reżyser, który oczywiście musiał być wtedy reżyserem radzieckim. Polski tytuł brzmi "Początek". Film jest krótki, trwa 8 minut, ale jest intensywny, oparty na rytmie, na równoległym montażu (współczesne teledyski wysiadają), przypomina to nieco lampę stroboskopową, migocze aż miło (trochę przesadzam 😉 ). Problem jaki porusza film to masa ludzka zdana na dzieje historii. Słowo "art" w imieniu reżysera jak najbardziej na miejscu. Oczywiste skojarzenia z wczesnym Wiertowem, Eisensteinem i Dowżenką.

171. "Avanti!" (1971)



No, no, co za niegrzeczny film naszego mistrza z Suchej Beskidzkiej Billy Wildera ("Pół żartem, pół serio")! Syn milionera leci do Neapolu, gdzie w wypadku samochodowym zginął tragicznie jego ojciec. Na miejscu okazuje się, że nie zginął sam i że towarzysząca mu osoba była płci odmiennej i że nie była to przebywająca w Baltimore niczego nieświadoma matka, i że różnica w wieku była, hmmm..., dosyć spora i... Nie będę wszystkiego zdradzać, ale to nie wszystko, bo film Wildera obfituje w wiele smaczków, aluzji, nawiązań nie tylko do sfery intymnej. Wszystko jest jednak zrobione z klasą, bez obecnego prostactwa. Można też zarzucić filmowi kilka konwencjonalnych momentów, ale jak na dwie i pół godziny, nie jest ich za dużo. Właściwie gdyby się tak zastanowić, to współczesne komedie romantyczne mogą dać sobie spokój w porównaniu z "Avanti!", a dokładnie z pomysłem na film, który jest dosyć osobliwy, nieco makabryczny (owszem, w filmie są też elementy czarnego humoru) i na pewno oryginalny.

Anna Kamieńska „Notatnik 1973-1979”

 


Drugi - pierwszy przeczytałem trzy lata temu - tom przemyśleń, uwag, aforyzmów, wyrywków z codziennego życia, obserwacji, informacji o ludziach, opinii o przeczytanych książkach, polemik z Biblią, własnego zmaganie się z Bogiem. W przeciwieństwie do pierwszego tomu "Notatek" nie ma tu już tak wiele o zmarłym mężu, chociaż ciągle jest on obecny w jej świadomości, co świadczy o ogromnej miłości, i nawet pod koniec książki w notatkach z grudnia 1979 roku wspomina o nim, a minęło już dwanaście lat od kiedy odszedł. Na kartach tych książek umierają inne osoby, co Kamieńska skrzętnie odnotowuje (Słonimski, Anna Iwaszkiewiczowa, dziadek poetki, wielu znajomych). Przeczucie śmierci to podstawowy motyw, chociaż Anna Kamieńska w 1973 roku ma tylko 53 lata. Widzi jednak wokół siebie beznadziejność, odchodzących znajomych (Emanuel Łastik spada z wysokości dziesięciu pięter w wieku 35 lat, świadomie balansując - co podkreśla poetka - na oblodzonym dachu pomiędzy życiem a śmiercią), głęboko odczuwa samotność, mając dwóch synów i wnuki, nie urywający się telefon i pracę pisarską, którą uważała za esencję swego życia. Po pięćdziesiątych urodzinach zaczyna uczyć się hebrajskiego, ponieważ zamierza z pośrednictwem tłumaczenia na nowo odczytywać Psalmy. Sporo tu sprzeczności i pozornej kokieterii, a jednak nie jest to lektura pogodna, bo przepełnia ją cierpienie i świadoma pozbawiona złudzeń, skrajnie przenikliwa wiwisekcja życia. jest to jednak bardzo mądra lektura, ważna, ukazująca wnętrze myślącego i wrażliwego człowieka, pełna interesujących spostrzeżeń i błyskotliwych myśli.
PS. Według mojego harmonogramu czytania (20 stron z każdej czytanej książki każdego dnia) "Notatnik" powinienem skończyć dopiero we wtorek, ale kiedy było już 40 stron do końca nie mogłem się powstrzymać i przeczytałem pozostałe strony już dziś.

poniedziałek, 15 lutego 2021

170. "Noc musi zapaść" (1937)


Bardzo udany thriller z lat 30-tych z rodzaju tych psychologicznych, odbywa się w nim swoista gra pomiędzy potencjalnym oszustem, który swym zachowaniem zauroczył starszą panią, a jej siostrzenicą, która podejrzewa Danny'ego o zabójstwo kobiety z miasteczka. Film nie jest jednoznaczny i nie pokazuje do końca całej prawdy, co jest w nim chyba najlepsze. Istotna jest wspomniana gra. Widz jest przekonany o winie Danny'ego, którego rewelacyjnie zagrał Robert Montgomery, ale nie na podstawie realnych przesłanek, a na zasadzie domysłu i podejrzenia, które podsycają dwulicowe zachowanie tajemniczego intruza w domu starszej pani. Zagrana prze Rosalindę Russel siostrzenica zachowuje się w stosunku do Danny'ego w ambiwalentny sposób, z jednej strony odczuwając wobec niego strach, z drugiej zaś ulega, a raczej zmaga się, z jego magnetyzującym czarem, będąc równocześnie w pełni świadoma jego cynicznej merkantylnej postawy wobec ciotki (Dame May Whitty). Do tego dochodzi współtworząca nastrój muzyka i świetne zdjęcia. Gruntowniejsza znajomość realiów obyczajowych lat 30-tych mogłaby się przyczynić do odkrycia w filmie aluzji do ówczesnej obyczajowości, purytańskiego pojmowania sfery seksu, oględnego ukazywania bestialskiej strony ludzkiej natury, schizofrenii, bezwzględności, manipulacji, co pogłębiłoby niechybnie odbiór filmu, wszystko to bowiem wyczuwałem, oglądając "Night Must Fall". Reżyser prowadzi także grę z widem w sposób nieco makabryczny, każąc mu zgadywać, czy w koszu na kapelusze rzeczywiście znakuje się odcięta głowa zamordowanej kobiety? Na to i na wiele innych niepokojących i nurtujących pytań widz zmuszony jest odpowiedzieć sobie sam. Odpowiedzi wydają się być z pozoru oczywiste, ale ten film to przecież gra pozorów, więc czy może być coś oczywistego tylko na podstawie przesłanki zamiast dowodu? Na to pytanie widz musi odpowiedzieć sobie sam. Logika twierdzi, że nie, przeczucie, że tak. Komu uwierzyć? "Night Must Fall", reż. Richard Thorpe [USA, 1937]

piątek, 12 lutego 2021

Hermann Hesse „Kartki ze wspomnień”



Nad tym zbiorem krótkich tekstów Hessego ciąży temat śmierci. Od pierwszego do ostatniego wspomnienia autor "Podróży na Wschód" przywołuje osoby, które umarły. Wspomina ojca, brata, siostrę, szkolnego kolegę, przyjaciół artystów. Każe wspomnienie nie ogranicza się do zapisu życia, a raczej podaje tyko istotne szczegóły z życiorysu, fragmenty istotne, zdarzenia będące esencją i służące Hessemu do napisania o danej osobie, jaka była, jakim odznaczała się charakterem, do czego była predysponowana. Hesse nie zostaje wyłączony ze wspomnień; każdy opis posiada własne znaczenie, które w swoim czasie zmieniło coś w autorze, albo pozwoliło mu odgadnąć prawidła życia, albo ukierunkowało go, albo obdarzyło zrozumieniem po latach błądzenia i nieświadomych poszukiwań. Czternastoletni Hesse w Boże Narodzenie odkrywa, że nie jest już dzieckiem, przyglądając się swemu dziewięcioletniemu bratu, kiedy ten cieszy się z zestawu miniaturowych glinianych naczyń. Coś się w nim zmieniło, bo dostrzegł naiwność takiego prezentu. Pan Claassen był nielubianym przez dzieci znajomym ich ojca; Hesse na jego przykładzie pokazuje zmienność zapatrywań na dokonania człowieka w miarę poznawania go i odkrywania, że jest kimś innym. Od nielubianego i nierozumianego pana postać Claassena przechodzi w świadomości Hessego do autora religijnych książek, praktykującego ascety, którego postawa bliska jest hinduskim joginom. Z wszystkiego Hesse potrafi wyciągnąć szereg duchowych i filozoficznych konkluzji. Gdy dowiaduje się o śmierci swego szkolnego kolegi na froncie I Wojny Światowej, początkowo nie potrafi skojarzyć nazwiska z osobą, jednak po przeprowadzeniu procesu analizy wspomnień, zaczyna rysować się żywy obraz człowieka odgrzebanego z popiołów czasu i zapomnienia. Zaduma nad nieuchronną przemijalnością, którą podszyta jest książka, zrównoważona zostaje dzięki postawie i dokonaniom; czyny sprawiają, że życie nabiera wartości. Samo życie warte jest afirmacji, zaś sama afirmacja nie polega tylko na czczym uwielbieniu życia, bo tego nie da się z różnych powodów zrobić - głównie dlatego, że w życiu jest tyle goryczy - afirmować życie należy poprzez działanie. działaniem nie zwalczy się śmierci, działaniem nada się sens życiu zanim ta nadejdzie. Z tego powodu Hesse wspomina zmarłych przez pryzmat ich dokonań, znaczenia ich postawy.

piątek, 4 grudnia 2020

Edward Redliński „Konopielka”




Kolejny audiobook trwający 6 godzin, czyli jedna noc w pracy. Doskonale przeczytany przez Wojciecha Siemiona. Kto pamięta tamte czasy, ten doskonale o tym wie, a kto nie pamięta, temu tłumaczę, że Siemion był w czasach PRL-u specjalistą od ról chłopów, wieśniaków, silnie związany z nurtem wiejskim i ludowym, więc do czytania „Konopielki” nadaje się jak mało kto. Wyczuwający wiejskie klimaty lektor jest w przypadku „Konopielki” nie tylko nieoceniony, ale przede wszystkim jest niezbędny. Siemion wywiązał się, jak już wspomniałem, rewelacyjnie. Redliński napisał swą książkę z w pierwszej osobie z perspektywy chłopa z zacofanej wioski Taplary, do której po wojnie nie dotarła cywilizacja. Raz, że chłopi są tu mocno tradycyjni, a dwa, że położenie wioski — otaczające ją bagna, co pięknie sugeruje jej nazwa — utrudnia do niej dotarcie. Narracja jest zatem strumieniem przemyśleń prostego chłopa, który używa charakterystycznego wiejskiego języka, w którą wplątane są licznymi zabobonami i przepojone przeświadczeniem, że tradycyjne proste chłopskie życie jest jedynym słusznym sposobem na życie. Kiedy w ten hermetyczny świat wkracza cywilizacja w postaci delegacji Polski Ludowej, zwiastująca edukację, elektryfikację i meliorację, wieś jest nie tyle przerażona, ale zaczyna zachowywać się, jakby mrówkom w mrowisko wetknięto kij. Zmiany zsyła szatan, osuszenie bagna jest niemożliwe, bo żaden człowiek nie jest w stanie tego zrobić, z chłopów się kpi! No i zebranie kończy się triumfem prymitywnego sposobu myślenia, ale to chwilowe zwycięstwo osiągnięte zostało z pomocą dosyć niemiłego i niezbyt estetycznego środka. Klasyczna wygrana bitwa w przegranej wojnie, ponieważ chłopi skupieni na swoim małym wycinku życia, nie zauważali nieuchronności czegoś wykraczającego poza ich pojęcia. Tak że władza robiła swoje, a chłopi swoje. Pierwszym krokiem było założenie we wsi szkoły i zakwaterowanie „uczycielki". Tu zaczyna uwypuklać się kontrast pomiędzy starym i nowym. „Konopielka” nie jest książką o pacyfikacji tradycyjnych polski wsi przez nową władzę Polski Ludowej, ale obrazem nieuchronnej porażki tradycjonalizmu z nowoczesnością. Nikt nie będzie żył w skansenie, chociaż w Taplarach nie ma takiego, który by sobie to uświadamiał. Na razie nawet dziady i żebraki pojawiają się we wsi ci sami i zawsze o tej samej porze roku, na święta kościelne. Książka pokazuje moment przełomowy, nowe wkracza w zakrzepły świat tradycji. Główny bohater przyjmuje do siebie na kwaterę „uczycielkę” i tym samym idzie na pierwszy ogień. W pełnym humoru i kpiny, czasem dobrotliwej, czasem zajadłej, Redliński pokazuje stan umysłu chłopa, kiedy ten staje w obliczu zmierzchu tego, co pojmował za wieczne i nienaruszalne i musi ustosunkować się wobec nieznanego. „Konopielka” to książka doskonałą, pięknie przemyślana i wyważona. Wszystko, co zostaje opisane, ma swoją funkcję i koreluje z późniejszymi wydarzeniami. W trakcie czytania „Konopielki” przyszedł mi na myśl fragment z czytanej równolegle książki Oli Watowej Wszystko co najważniejsze..., w której autorka pisze o Kazachu, który poszedł na wojnę, został ranny i wtedy w szpitalu pierwszy raz w życiu leżał w prawdziwym łóżku. Takie prawdziwe łóżka próbuje się w Taplarach wprowadzić (metaforycznie oczywiście, bo we wsi spano już w łóżkach, ale w jednym całą rodziną), co jest dla mieszkańców, którzy nigdy jeszcze na takim łóżku nie spali, jest nie do pomyślenia. Film, który nakręcił na podstawie książki Witold Leszczyński w 1981 roku doskonale oddaje klimat powieści Redlińskiego, jednak absolutnie nie oddaje tego, co jest esencją książki, sposobu myślenia głównego bohatera. Żeby to odzwierciedlić, reżyser musiałby zastosować monolog spoza kadru, ale wtedy taki przegadany film byłby chyba lekko nużący. Film obejrzeć warto, ale książka to mus. Polecam gorąco.

czwartek, 26 listopada 2020

Leonard Cohen „Księga tęsknoty”



Niektóre książki mają swój czas. Tę otrzymałem w 2006 roku w prezencie i przeczytałem dopiero 14 lat później. Dobrze się stało, ponieważ wtedy byłem oddalony od wielu tematów poruszanych przez Cohena w swoich wierszach, a teraz jest jakby czasem pisał dokładnie o mnie. Cóż, osiągnąłem już wiek bardziej dojrzały... 😉
Tematy Cohena znane od lat występują tu oczywiście w sposób wyrazisty: miłość, Bóg, śmierć. Czuć, że wiersze mają charakter mocno autobiograficzny, jednak są równocześnie uniwersalne, bo kto nigdy nie kochał? Cohen pisze o sobie ze sporym dystansem, właściwie dyskredytuje wszystko, co wcześniej dokonał, pomniejsza wartość swojej twórczości, demistyfikuje swe erotyczne podboje, jakby chcąc rozróżnić pozór od prawdy. Niewiele jest w "Księdze tęsknoty" czystych erotyków, raczej są to wspomnienia kobiet dające okazję do rozważań natury filozoficznej. Cohen podaje też kilka refleksji na temat świata, w którym żyje, odcina się od swego pokolenia, które go wyniosło na szczyty popularności w latach 60-tych. Ton bywa nieco gorzki, cierpki smak przeszłości zmusza autora do pisania w ten sposób. Ulotność rozkoszy to jedna z mądrości starości, jednak tego nigdy dosyć... Alkohol, muzyka, poezja, życie mnicha, każda próba zniesienia goryczy świata jest dobra, ponieważ łagodzi cierpienie życia, i jest zła, ponieważ jest surogatem. Niestety nie ma niczego, oprócz surogatów. Trzeba jednak iść, wędrować, nawet bez domu, bo wolność to jedna z najważniejszych rzeczy na tym łez padole. I miłość, "Zakon Zjednoczonego Serca" to azyl, w którym można przetrwać. Obraz świata pozbawiony złudzeń objawia się dla poety Cohena w wieku powiedzmy zaawansowanym, co nie znaczy, że nigdy tego nie przeczuwał wcześniej. Przeczuwał, jest to wyraźne widoczne w jego twórczości. Cohen pisze swe wiersze tak, że każdy może je odnieść częściowo do siebie, do własnych doświadczeń. "Księga tęsknoty" to jedna z tych książek, które można wziąć w dowolnym momencie, otworzyć w przypadkowym miejscu i od razu znaleźć fragment, który uniesie Cię na swej fali.

Leonard Cohen "Księga tęsknoty", Poznań 2006, tłum. Daniel Wyszogrodzki (big thanks!)

piątek, 6 listopada 2020

Antoni Słonimski i Julian Tuwim „W oparach absurdu”

 


Zbiór dowcipnych tekstów, które przede wszystkim bazują na wieloznaczności polskiej semantyki. Sporo tu gier słownych, ale mamy też humor sytuacyjny. Absurdalne zadania matematyczne, tak zawiłe, że aż głowa boli (to z braćmi i basenami rozkłada na łopatki), recenzje nieistniejących książek (jak mają reagować rodzice na niewygodne pytania dzieci), przeróżne formy wypowiedzi zawiera ta dowcipna książka żonglująca inteligentnie znaczeniami. Teksty dotyczące reformy językowej są jako żywo aktualne obecnie, w dobie bylejakości językowej w Internecie. Są też liczne fikcyjne, rzecz, jasna ogłoszenia prasowe, niestety nie wszystkie zrozumiałe już dla współczesnego czytelnika. No i ten kalendarzyk dla rolników! Palce lizać! Ktoś ma chandrę albo potrzebuje odmiany w swoich lekturach? Oto książka idealna! Dlaczego "po" i "dły" musza mieć takie sąsiedztwo w wyrazie "podupadły"? A co to za słowo? Pierwsza jego sylaba jest niemieckim zaimkiem osobowym, a druga to dziecinne pożegnanie... Itd. :)