wtorek, 8 czerwca 2021

Georges Perec „Przestrzenie”





Perec napisał ciekawą książkę na, zdawałoby się, 
najzwyczajniejszy temat. Każdy wie, co to przestrzeń i każdy jej doświadcza, przemieszczając się w niej. Na początku wydaje się, że autor pisze leksykon przestrzeni, gdyż pochłaniają go wyliczenia rzeczy, które przestrzeń wypełniają. Także określenia dotyczące takich przestrzeni jak pokój, łóżko, ulica wydają się dosyć banalne. Owszem, Perecowi chodzi bowiem w książce o to, aby nad tym, co oczywiste zarzucić sieć refleksji, wydobyć przestrzeń z konwencji, spróbować spojrzeć na nią od nowa. Nie chodzi tu o pozbawianie przestrzeni ich dotychczasowych funkcji lub cech; te niech pozostaną niezmienne, ale nie jedyne, na wszystko można przecież spojrzeć na nowo. Przestrzeń staje się więc pretekstem do procesu myślowego, do pobudzenia świadomości i fantazji. Przestrzenie Pereca są najczęściej opisywane w oderwaniu od ludzi, od tłumów (ulice), natomiast zawsze czuwa nad nimi wewnętrzne oko autora, który dzieli się swoimi niedostępnymi, bo będącymi wynikiem procesów zachodzących w umyślemyślami z czytelnikiem. Konstrukcja książki mówi o tym jasno na samym początku, ponieważ pierwszą przestrzenią u Pereca jest kartka papieru, na której piszące ja kreśli słowa. Słowa te są ograniczone krawędziami papieru i równocześnie nieograniczone poprzez wyobraźnię w nich zawartą. Od słów zaczyna się pojęcie przestrzeni. Konstrukcja książki ukazuje również rozrastanie się przestrzeni. Od małej kartki przestrzenie zaczynają rosnąć, poprzez łóżko, pokoje, mieszkanie, ulicę, miasto itd. Ciekawa, niebanalna książka napisana w formie krótkich o eseistycznym charakterze tekstów, przeplatanych czasem cytatami z innych autorów.

czwartek, 20 maja 2021

Vincent van Gogh „Listy do brata”




Zawsze uważałem, że korespondencja mówi o ludziach więcej od jakiejkolwiek biografii. W końcu każda biografia musi opierać się na korespondencji i zawartych w niej faktach. Gdzie indziej znajdziemy fakty, których świadkowie od dawna już nie żyją. Szkoda tylko zawsze, kiedy listy zachowują się tylko z jednej strony. Nie znamy listów Thea, znamy listy Vincenta. Dowiadujemy się z nich nie tylko o kolejnych etapach życia malarza, który wcześniej chciał zostać duchownym, ale także poznajemy, co to jest szaleństwo, a raczej jak blisko jest mu niby do normalności i jak ataki zmieniają skromne proste życie w piekło, co prowadzi do ostatecznej decyzji odebrania sobie życia. Listy van Gogha są trzeźwe, rzeczowe, przemawia w nich człowiek wrażliwy, ale też świadomy. W tych listach Vincent nie jest artystą na pokaz; on odczuwa potrzebę kreacji z pomocą palety z farbami wyłącznie — jak kilka razy podkreśla - „dla rozrywki”. Ale owa „rozrywka” to w jego przypadku nic innego jak całe życie i cała śmierć. To jak gdyby powołanie, które obywa się bez poklasku. To mit, że van Gogh za życia nie sprzedał żadnego obrazu. Osobiście tak w istocie było, ale pośrednio jego obraz „Czerwona winorośl” kupiła za 400 franków Anna Boch. Natomiast sam van Gogh nie chciał ani sprzedawać swoich obrazów, ani wystawiać ich w galeriach, a kiedy ukazał się w prasie artykuł chwalący jego malarstwo, co mogło być początkiem jego sukcesu, van Gogh reaguje negatywnie — nie chce, aby chwalono jego obrazy, bardziej zasługuje na pochwały Gauguin. To nie tak, że Vincent nie pragnie osiągnąć sukces, ale będąc świadomym stanu swego zdrowia psychicznego i pojawiających się co kilka miesięcy kryzysów, woli poczekać na wyklarowanie się sytuacji, na dłuższe okresy pozbawione ataków. Listy mówią o tym może nie wprost i trzeba czasem samemu wyciągać wnioski, ale głos, którym przemawiają, jest — że tak powiem — źródłowy, z pierwszej ręki. Smutek sytuacji życiowej, który przebija ze stron książki (niestety do dziś w Polsce nie ukazało się pełne wydanie listów i musimy zadowolić się wyborem) jest równoważony przez postawę samego van Gogha, który godzi się na wszelkie okoliczności i akceptuje swój stan zdrowia, ciesząc się w zamian każdym pociągnięciem pędzla, każdym trafnym kolorem, który w sposób doskonalszy oddaje żółtą barwę słoneczników. To listy, które pociągnięciami wiecznego pióra wyrażają ludzką duszę i serce, ich pragnienia, ale nie ma w nich krzty patosu, jest zwykły człowiek, który był wielkim artystą, ale albo o tym nie wiedział, albo nie dopuszczał do takiej wiedzy do swej świadomości. I jak tu
 się nie wzruszyć, kiedy w jednym z listów van Gogh spekuluje, że skoro jeden z obrazów dziś już zapomnianego malarza sprzedał się za 400 franków, to jego „Słoneczniki” również ktoś mógłby kupić za taką kwotę. Gdyby tylko mógł wtedy wiedzieć, że dziś potencjalnych nabywców na całym świecie, których stać na kupno tego obrazu, można policzyć na palcach jednej ręki...

niedziela, 18 kwietnia 2021

Otto F. Walter „Pierwsze niepokoje”




Książka Waltera przede wszystkim zaskakuje formą. Autor zrezygnował całkowicie z fabuły, stawiając na mozaikową fragmentaryczność; w sposób symultaniczny, przeplatany i ciągły, pojawiają się krótkie teksty o charakterze politycznych ulotek, paragrafów ordynacji wyborczej, fragmentów kroniki kryminalnej, wypisów z historii Szwajcarii, podręczników wojskowych, notowań na giełdzie, fragmentów konstytucji, artykułów prasowych, list przebojów, historii firmy Alpha, będącej głównym przedstawicielem przemysłu. Z tych wycinków Walter tworzy zwartą i logiczną całość. Ów werbalny collage opowiada o współczesnym państwie kapitalistycznym (na przykładzie Szwajcarii, ale pod płaszczykiem wymyślonego miasta). Ujawniają się narodowościowe konflikty rdzennych niemieckojęzycznych Szwajcarów i ludności przybyłej z innych krajów. Czyni to książkę Waltera w dzisiejszych czasach niezwykle aktualną. Podkreślana jest w kilku miejscach książki 750-letnia tradycja szwajcarskiej demokracji, najstarszej na świecie, a fragmenty historyczne mówią o kształtowaniu się w warunkach tej demokracji proporcji narodowościowych formowanych z ludów wędrownych przybyłych na tereny dzisiejszego wyimaginowanego miasta Jammers, co sugeruje jasno, że wszyscy byli wcześniej przybyszami. To istotna prawda w świetle wydarzeń nakreślonych w książce (nosi ona podtytuł "Szkic"). Pomimo tak luźnej i afabularnej formy, książka Waltera posiada swój rytm oraz oś czasową, jest nią mianowicie okres pięciu tygodni poprzedzających wybory w Jammers (od 30 kwietnia do 6 czerwca, a chodzi najprawdopodobniej o rok 1971, ponieważ na liście najlepiej sprzedających się płyt jest na pierwszym miejscu wydany w lutym tego roku album "Solisbury" grupy Uriah Heep). Walter nie pokazuje demokracji w najkorzystniejszym świetle, a raczej próbuje udowodnić, że demokracja nie jest w stanie rozwiązać wszystkich problemów, nie jest systemem idealnym. "Pierwsze niepokoje" nie chcą jednak występować przeciw demokracji, chcą ją naświetlić, przez co można ją potem ulepszyć. Społeczeństwo szwajcarskie nie chce słyszeć w książce Waltera kolejnych wiadomości o walkach w Belfaście, samo nie będąc świadomym narastających we własnym domu napięć. Na te napięcia Walter pragnie zwrócić uwagę. Ostrzega przed ich konsekwencjami, przed możliwością wymknięcia się ich spod kontroli, przed ich zaognieniem, przed zlekceważeniem. Napisana 49 lat temu książka dzisiaj jawi się bardziej aktualną niż pół wieku temu.

piątek, 16 kwietnia 2021

Jaroslav Rudiš „Koniec punku w Helsinkach”



Śmieszno-gorzka opowieść o młodości, o fascynacji punkiem w krajach demokracji ludowej, o dorastaniu w tych warunkach, o buncie oraz o tym co z tego po latach zostało. Czesi potrafią tak ciekawie opisywać zwykłe codzienne sprawy i sploty ludzkich losów, książka Rudiša jest tego doskonałym przykładem. Nie jest to może proza napisana jakimś wyszukanym językiem, a dziennik Nancy pisany jest nawet tak jak się mówi, jednak nie na tym polega magia czeskiej literatury, nie na literackości, a na trafności obserwacji i niezwykłej umiejętności wydobycia z każdej sytuacji ironii. Czasy schyłku komunizmu, pełne paradoksów i niedorzeczności, same aż proszą się o taki opis. Przy okazji książka Rudiša dla kogoś takiego jak ja, czyli faceta który w1987 roku miał 20 lat, jest źródłem wielu wspomnień, które proza Rudiša przywołuje, wskrzeszeniem dawno już zapomnianych drobiazgów. Realia w powieści oddane są bardzo dokładnie, więc młode pokolenia śmiało mogą dowiedzieć się z "Końca punku w Helsinkach" jak to wtedy było. I to także jest sił tej książki.

niedziela, 11 kwietnia 2021

Zbigniew Herbert „Barbarzyńca w ogrodzie”



Nie wiem, co mam napisać o tej doskonałej książce. Każda moja myśl wydaje mi się banalna. Chylę czoło wobec erudycji autora. Podziwiam jego wszechstronny sposób postrzegania spraw, umiejscawiania sztuki nie tylko w galerii, w epoce, w stylu, ale w kontekście ludzkich losów i zwyczajnych zdawałoby się spraw. Ma autor w rękawie sporo anegdot i interesujących faktów, w tok swoich wywodów wplata czasem poetycką konkluzję lub puentę, często osobiste wrażenia. Kompozycja obrazu lub proporcje doryckiej świątyni są równie istotne, jak anonimowy architekt lub robotnik budowlany wznoszący katedrę. Środkową część książki wypełniają dwa teksty, które nie zajmują się sztuką, tylko kwestią wolności i przemocy wobec niezależnej myśli, czyli mówiąc w skrócie traktują o nietolerancji. Pierwszy z nich to esej na temat krucjaty przeciw katarom, drugi to napisana w formie przemówienia sądowego obrona templariuszy, których spotkał ten sam los co katarów, czyli zagłada, stosy i śmierć. Nie da się ukryć, że Herbert pisząc te teksty myślał też o braku wolności i represjach w naszym kraju. Głównym celem książki zdaje się jednak być nie ukryta aluzja polityczna, ale refleksja dotycząca naszej europejskiej kultury. Herbert równoważy to co uznane z tym co nieznane i nieodkryte, bądź co zostało zapomniane lub nie zyskało w sowim czasie należnego uznania. Z jaskini w Lescaux wywodzi się nie tylko malarstwo ścienne, czyli fresk i nie tylko ceremonie i obrządki, którym służyły jaskinie ze ścianami pokrytymi obrazami polowania na zwierzęta i portretami zwierząt, ale jest to początek świadomego patrzenia człowieka i początek umiejętności zmieniania tego, co widział ów człowiek sprzed tysięcy lat, w pierwsze abstrakcje, którymi są malowidła na ścianach. Tematem książki jest także rozwój, gdyż każdy kolejny szkic przesuwa się w czasie do przyszłości, a wędrówka kończy się w XVIII wiecznej Francji. Fascynująca to podróż w przestrzeni i w czasie, poprzez ruiny zamków i galerie obrazów. Przepiękna książka napisana z miłością o kulturze, sztuce i meandrach ludzkiej myśli.

Hermann Hesse „Kartki ze wspomnień”

 


Nad tym zbiorem krótkich tekstów Hessego ciąży temat śmierci. Od pierwszego do ostatniego wspomnienia autor "Podróży na Wschód" przywołuje osoby, które umarły. Wspomina ojca, brata, siostrę, szkolnego kolegę, przyjaciół artystów. Każe wspomnienie nie ogranicza się do zapisu życia, a raczej podaje tyko istotne szczegóły z życiorysu, fragmenty istotne, zdarzenia będące esencją i służące Hessemu do napisania o danej osobie, jaka była, jakim odznaczała się charakterem, do czego była predysponowana. Hesse nie zostaje wyłączony ze wspomnień; każdy opis posiada własne znaczenie, które w swoim czasie zmieniło coś w autorze, albo pozwoliło mu odgadnąć prawidła życia, albo ukierunkowało go, albo obdarzyło zrozumieniem po latach błądzenia i nieświadomych poszukiwań. Czternastoletni Hesse w Boże Narodzenie odkrywa, że nie jest już dzieckiem, przyglądając się swemu dziewięcioletniemu bratu, kiedy ten cieszy się z zestawu miniaturowych glinianych naczyń. Coś się w nim zmieniło, bo dostrzegł naiwność takiego prezentu. Pan Claassen był nielubianym przez dzieci znajomym ich ojca; Hesse na jego przykładzie pokazuje zmienność zapatrywań na dokonania człowieka w miarę poznawania go i odkrywania, że jest kimś innym. Od nielubianego i nierozumianego pana postać Claassena przechodzi w świadomości Hessego do autora religijnych książek, praktykującego ascety, którego postawa bliska jest hinduskim joginom. Z wszystkiego Hesse potrafi wyciągnąć szereg duchowych i filozoficznych konkluzji. Gdy dowiaduje się o śmierci swego szkolnego kolegi na froncie I Wojny Światowej, początkowo nie potrafi skojarzyć nazwiska z osobą, jednak po przeprowadzeniu procesu analizy wspomnień, zaczyna rysować się żywy obraz człowieka odgrzebanego z popiołów czasu i zapomnienia. Zaduma nad nieuchronną przemijalnością, którą podszyta jest książka, zrównoważona zostaje dzięki postawie i dokonaniom; czyny sprawiają, że życie nabiera wartości. Samo życie warte jest afirmacji, zaś sama afirmacja nie polega tylko na czczym uwielbieniu życia, bo tego nie da się z różnych powodów zrobić - głównie dlatego, że w życiu jest tyle goryczy - afirmować życie należy poprzez działanie. działaniem nie zwalczy się śmierci, działaniem nada się sens życiu zanim ta nadejdzie. Z tego powodu Hesse wspomina zmarłych przez pryzmat ich dokonań, znaczenia ich postawy.

Terry Pratchett „Czarodzicielstwo”

 


To moja piąta książką Pratchetta (czytam cykl w kolejności powstawania) i czekam na tę iskrę, która mnie całkowicie rozpali. Z jednej strony jest pomysłowo, zabawnie, aluzyjnie, z pomysłowym wykorzystaniem wielu funkcjonujących w kulturze stereotypów, od cegły w skarpecie po Czterech Jeźdźców Apokalipsy, ale.. wystarczy stracić kontrolę nad tekstem, lekko się zdekoncentrować, a już nie wie się, co się zdarzyło i nagle z Jamy Wężów bohaterowie są w haremie; jest wiele takich momentów w książce. Wiele ubarwiających opowieść epizodów, jednak jakby pojawiających się z sufitu i niekoniecznie potrzebnych do zamknięcia fabuły. Ta zaś zamyka się w sposób cudownie bezbolesny w stosunku do uprzednich zniszczeń, jakie doznało miasto i Niewidzialny Uniwersytet. Czyta się jednak "Czarodzicielstwo" dobrze i wartko i dobrze się bawi podczas lektury, często wybuchając śmiechem.

Ryszard Kapuściński „Jeszcze dzień życia”

 


Reportaż z Angoli z okresu zdobywanie przez to państwo niepodległości, z sugestywnymi opisami wojny specyficznej dla Afryki. Nie ma linii frontu, są punkty frontowe, odcinki o długości kilkuset kilometrów broni stu ludzi, w sobotę i w niedzielę wojna ustaje, opuszczone przez Portugalczyków samochody są nie do ruszenia, gdyż mają swoich właścicieli; co z tego, że wyemigrowali już do kraju lub do Brazylii? Liczy się zasada. Tak, trudno pojąć nie tylko wojnę, ale i odmienna kulturę. Mocny tekst. Dla tych wszystkich, którzy trwającą od 30 lat wojnę w Iraku i od 20 w Afganistanie postrzegają jako humanitarną, bo amerykańskie media tak ja relacjonowały, lektura konieczna, żeby zdjąć łuski z oczu i pokazać prawdę o wojnie: wojna humanitarna nie istnieje.

Ryszard Kapuściński „Autoportret reportera”

 


Rewelacyjna książka. Doświadczony reporter opowiada o swojej pracy, jej założeniach, warunkach, by w końcowej części przejść do analizy współczesnych mediów, bardzo krytycznej, i obnażenia mechanizmów przekazywania informacji. To jest chyba najlepszy fragment, jaki w tym roku przeczytałem, najlepszy, bo pokazujący świat, w którym żyję, od strony, którą przeczuwam. Bardzo ważna książka.

Hermann Hesse „Księga obrazów”



Książka jest zbiorem refleksji Hessego z jego licznych podróży i wędrówek przez Niemcy, Szwajcarię, Włochy i Indie, czyli obierając kierunek na Południe i na Wschód. Teksty pochodzą z lat 1901-1922. Dwa z nich odnoszą się do sytuacji po I Wojnie Światowej i z pewnością rzucają światło na fragment "Wilka stepowego", kiedy Harry spotyka swego dawnego znajomego, składa mu wizytę, a ten pokazuje mu gazetę ze zjadliwym atakiem na artykuł Harry'ego. To właśnie Hessego atakowano za podobne teksty w Republice Weimarskiej, w której narastał powoli faszyzm i nacjonalistyczny fanatyzm. Większość jednak tekstów zamieszczonych w zbiorze jest pogodnych, wręcz urokliwych, wychwalających piękno życia, przyrody, ludzi. Język Hessego jest gęsty od przymiotników o pozytywnej konotacji, jednocześnie plastyczny, wymowny, czarujący swym stylem, w którym teraz nikt już nie pisze. Hesse wychwala przyrodę, ulotne chwile, opisuje niezwykłość zwyczajnych miejsc, charakterystyczność napotkanych ludzi, a od takich opisów przechodzi często do rozważań, dygresji, zamyślenia, refleksji. Lwią część książki wypełniają teksty z podróży do Indii z 1911 roku. Hesse chłonie obserwowany świat i opisuje go w sposób stricte literacki, podwajając jego atrakcyjność i ciekawość. "Księga obrazów" jest pieśnią na cześć życia i duchowości, napisana z młodzieńczym drżeniem przez pisarza już 30-50-letniego. Jest to więc także nauka, jak nie utracić młodzieńczego wigoru i radości obserwacji.

Tomás González „Trudne światło”




Kiedy sięgam po książkę kolumbijskiego pisarza, oczekuję kolumbijskiego klimatu, a tu kolejny twórca wciska mi do rąk USA... Ileż można? Jest to dla mnie jawne zawężanie świata do pewnego uproszczenia, że wszystko kręci się dookoła jedynego słusznego państwa na świecie... Książka jest ciekawie napisana z perspektywy ojca, który na starość zaczyna niedomagać, jak w młodości jego syn. Niedomaganie jest wprawdzie inne i zupełnie nieporównywalne, ponieważ Jacob w wyniku wypadku zostaje sparaliżowany i dokuczają mu piekielne bóle, których nie daje się uśmierzyć, ojciec zaś zaczyna tracić wzrok. David powraca w tym stanie do chwili, kiedy Jacob w wieku 28 lat nie potrafiąc wytrzymać zdecydował się na eutanazję. Temat jest ważny, chociaż nie taki powszechny, jednak kiedy zacznie kogoś dotyczyć, wówczas stać się może wszystkim co istotne. Mimo licznych subtelności, jakie zawiera książka, dygresji, które mają chyba za zadanie skupić uwagę bardziej na Davidzie, niż na Jacobie i wspomnień, czegoś mi w tej książce zabrakło. Nie poczułem się wzruszony i dziwił mnie chłód ojca, kiedy odliczał kolejne godziny dzielące Jacoba do celu jego podróży, którym jest klinika w Portland, gdzie czekało go przeznaczenie, które sam sobie obrał. Zresztą taki sam spokój zachowuje David, który jest malarzem, gdy traci ostrość widzenia. Moim zdaniem można przeczytać ze względu na formę, ale poza tym to żadna rewelacja, gdyż zbyt wiele wymownych treści zostało ujętych zbyt pobieżnie.