niedziela, 5 stycznia 2025

Mike Johannsen „Podróż uczonego doktora Leonarda i jego przyszłej kochanki, przepięknej Alcesty, do Szwajcarii Słobodzkiej” (635)

 




To moje drugie zetknięcie z prozą ukraińską. Książka „połknięta” w jedną dobę. Jeżeli myślicie, że gra konwencjami została wymyślona przez postmodernistów, to jesteście w wielkim błędzie „Podróż...” jest jedną wielką zabawą konwencjami, grą autora z czytelnikiem, umowność jest tu czymś pierwszorzędnym. Druga narzucająca się rzecz to niezwykłość fabuły. Jest to książka nawet nie z gatunku realizmu magicznego, nie, to gatunek oniryzmu magicznego. Króluje w nim nieskrępowana wyobraźnia. Jedynym realnym aspektem w książce jest przyroda, która dominuje, jakby wychodzi z każdego kąta powieści. Absurd, groteska, sporo humoru to dopełnienie całości. Ta książka to uczta dla miłośników smakowania słów. Dla 
kogoś, kto zna Płatonowa i ceni jego prozę (komsomolski niedźwiedź pomagający kopać dół w „Wykopie” lub niezwykłości „Szczęśliwej Moskwy”), książka Mike Johannsena, która powstawała na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych, czyli w podobnym czasie, w którym tworzył Płatonow, będzie zaskoczeniem dzięki jeszcze większej dawce niezwykłości. Intuicja czytelnicza i moje zaufanie dla twórczości awangardowej nie zawiodły mnie.

piątek, 3 stycznia 2025

𝐉𝐚𝐫𝐨𝐬𝐥𝐚𝐯 𝐑𝐮𝐝𝐢š „𝐁𝐨ż𝐞 𝐍𝐚𝐫𝐨𝐝𝐳𝐞𝐧𝐢𝐞 𝐰 𝐏𝐫𝐚𝐝𝐳𝐞” (634)

 





Nierealistyczna wspomnieniowa podróż bohatera przez opustoszałe ulice Pragi w wigilijną noc, tytuł jednak myli, gdyż sugeruje jedynie czas akcji tej mini-nowelki, chociaż... Mamy tu przecież trzech króli, to Kafka, Hašek i Hrabal, i Dzieciątko się pojawia w osobliwej postaci, i karpie odgrywają swoją rolę. Żywi i umarli w Pradze. Kto zaufał Rudišowi, ten się nie zawiedzie/ Książeczka dla miłośników nieoczywistych tekstów.


Pavol Rankov „Legenda o języku” (633)



To miała być moja ostatnia lektura w ubiegłym roku. Na pewno byłaby to lektura zajmująca czołowe miejsce najlepszych przeczytanych w ostatnich dwunastu miesiącach książek. Niestety nie zdążyłem skończyć czytać przed Sylwestrem, stało się to dopiero dzisiaj, więc „Legendą o języku” zaczynam nowy czytelniczy rok. Akcja przywołuje początek lat 70-tych z perspektywy świeżo upieczonych studentów historii. Świeże rany Praskiej Wiosny 1968 i wykładowca starający się przedstawić okres średniowiecza z perspektywy marksizmu-leninizmu. Kontrast młodości i rzeczywistości w okowach budującego się bez końca socjalizmu. Świetnie oddana atmosfera zarówno codziennej szarości komunistycznej egzystencji, jak i młodości, która rządzi się swoimi prawami, często wbrew realiom, co może doprowadzić do konfliktu. Rodzice żyją jakby w innym świecie, gdzie państwo bezkompromisowo upomina się o serwituty, studenci jeszcze spotykają się na piwie, chodzą na koncerty, do kina, analizują doświadczenia i wymieniają się nimi, lecz z wolna ateistyczne państwo sięga po ich dusze, zniewalając też krok po kroku ich umysły. Na tym polegają diabelskie sztuczki wykładowcy manipulującego na wykładach przyszłością swego kraju, a raczej przedstawiając ja z perspektywy komunistycznej doktryny. Drugi wątek powieści ukazuje tamten czas ze współczesnej perspektywy. Jednym z elementów tworzących tło historyczne są wzmianki na temat muzyki. I tu autor wymienia zespoły najbardziej wartościowe i ambitne z okresu wczesnych lat 70-tych w Czechosłowacji (i nie tylko). Zatem trzeba te wartościowe wymienić, być może kogoś to zainspiruje, dzięki temu pozna nowe muzyczne rejony. Autor wspomina więc o Collegium Musicum, rewelacyjnej słowackiej kapeli progresywnej, o wschodnioniemieckim Phudys, o jazzrockowych zespołach Flamenco (wspaniała płyta „Kuře v hodinkách”) i Modrý Efekt, dalej progresywne kapele Dežo Ursiny & Provizorium oraz Michał Prokop & Famous Five (płyta „Město ER” zawierająca tytułową 19-minutową suitę). Wspomniana jest także płyta „Fireball” Deep Purple oraz piosenka „Dear Mr. Fantasy” zespołu Traffic. Jedni twierdzą, że książka posiada zaskakujące zakończenie, inni, że tak musiało się skończyć. Prawda leży gdzieś pomiędzy, ponieważ koniec historii wcale taki nie musiał być, ale z wielką dozą prawdopodobieństwa opisany koniec był bardzo możliwy.