poniedziałek, 10 czerwca 2024

Czesław Miłosz „Dolina Issy” (631)

     Powieść na pozór prosta, ale kiedy w nią wejść, zastanowić się, to istny traktat filozoficzny, wielopiętrowa powieść. zaczyna się od opisu ziemi utraconej, raju dzieciństwa. Opis ów jest na poły realny, na poły magiczny, na poły fantastyczny (nawiązanie do Mickiewicza i do legend ludowych). Tomasz, wrażliwy chłopiec, jego dorastanie, rozwijanie zainteresowań, budzenie zmysłów, naiwne spojrzenie na świat, fascynacja naturą. Obok dorośli, ich życie, pozory normalności, podskórność, ksiądz, Baltazar, Barbara... 
     Ludzka natura, mniej lub bardziej współgrająca z otaczającą ją naturą. Ludzie są tak samo zdolni do zła, jak zwierzęta, tylko że w przypadku tych drugich nie nazywa się to złem, tylko instynktem. Pojawia się problem winy, a także kwestia moralności, przeciwieństwa dobra i zła, granicy między pojmowaniem tego (sprawy między ludźmi), a nie braniem pod uwagę (darwinizm wśród zwierząt). 
     Niektórzy zwrócili uwagę na tragiczny los wiewiórki, ale ja bardziej byłem wstrząśnięty losem głuszca. Jakiej logistyki trzeba było, aby go upolować. I ta puenta: głuszca spotkał kres, którego nie był świadomy, jak grom dosięgnął go kres. Polowanie na głuszca przypomina — na pewno nie bez przyczyny — zabójstwo rosyjskiego żołnierza w lesie. On tak samo niczego nie podejrzewał, kiedy Baltazar strzelał w jego plecy... 
     Koegzystencja człowieka z maturą, jej meandryczne granice pomiędzy wzajemnym tolerowaniem się, i ingerencją. Tomasz zostaje myśliwym z dwóch powodów, z miłość do przyrody, a także z braku niezgody na stan zastany, czyli na tradycje myśliwskie praktykowane w rejonach, gdzie przeważa przyroda nad cywilizacją. Książka pokazuje przenikanie, zmagania. Leniwa powolna narracja to pozór, a raczej powierzchnia, pod którą kłębią się walczące ze sobą istoty. Doświadczenie z dzieciństwa Tomasza jest prefiguracją dorosłego świata, reguł w nim obowiązujących. Książka zarazem idylliczna i drapieżna. Wspaniała literatura przez ogromne L.

niedziela, 9 czerwca 2024

Ireneusz Morawski „Tylko mnie pogłaszcz. Listy do Haliny Poświatowskiej” (630)

Recenzja krótka: REWELACJA!

Recenzja dłuższa:
     Wyobraźcie sobie (wszyscy), że jesteście kobietą o wrażliwym usposobieniu, łasą na niekonwencjonalne związki słów. Same je tworzycie i jest to wasza ekspresja, której nie sposób się wyrzec, gdyż jesteście poezją na równi z byciem kobietą. Poezja wyraża wasze emocje, pragnienia i stany. I oto na jednym z wieczorów autorskich podchodzi do was młody mężczyzna z zaczesanymi do tyłu włosami w czarnych okularach, podchodzi, przedstawia się, jest także pisarzem, chociaż nie widzi świata, musi więc go silnie odczuwać i zaczynacie — jak przystało na wiernych słowom — wymieniać listy jak potok gwiazd z nocnego nieba, kiedy księżyc łasi się do kolan, ale zostaje zamordowany, uduszony z zazdrości. Tak opisywała to, co się wydarzyło w listach, Halina Poświatowska w wierszu zadedykowanym Ireneuszowi Morawskiemu, który otrzymał dopiero po jej śmierci. To musiało być niezwykłe przeżycie. Każda z was nie mogłaby przejść obojętnie obok takich słów, wobec takich listów.
     Czy była to miłość? I tak, i nie. Wydaje się, że Morawski kochał Poświatowską potencjalnie i gdyby poetka pozwoliła mu na więcej, na zbliżenie się tuż, tuż, wówczas mogłoby eksplodować uczucie jakich niewiele na tym świecie. Należy jednak pamiętać, że Poświatowska była już w czasie wymiany listów z Morawskim wdową; wbrew wszelkim symptomom poślubiła mężczyznę podobnie jak ona chorego na serce. Ireneusz był niewidomy, zatem jego związek z Haliną stałby się niejako powtórką pierwszego małżeństwa dwóch osób z poważnymi dolegliwościami zdrowotnymi./ Poświatowska na pewno zdawała sobie z tego sprawę. Jednak nie tylko to decydowało o jej dystansie wobec Morawskiego. Uważała go za dobrego przyjaciela, uwielbiała jego listy, potrzebowała kogoś nie tyle do kochania, ile do wyrażania przed nim swoich lęków, przemyśleń, do opisywania siebie. Sam Ireneusz w dodatku do listów pisze, że Poświatowska była bardzo egocentryczna i w swoich listach pisała przede wszystkim o sprawach jej dotyczących. Dlatego listy Morawskiego miejscami entuzjastyczne, w innych są przygnębiające.

poniedziałek, 3 czerwca 2024

Pisarze zagubieni w czasie (629)

     W 100-lecie śmierci Franza Kafki publikuję mój tekst sprzed 6 lat o zapomnianych pisarzach.
     
     Płynący nieustannie przed siebie czas przynosi zmiany, nowe punktu widzenia, kierunki, style, nowe książki i nowych pisarzy. W dziedzinie literatury, jak zresztą wszędzie, jedni twórcy zdobywają popularność bądź uznanie (co nie wychodzi na jedno), podczas gdy inni muszą zadowolić się mniejszą poczytnością. Nikt do końca nie może powiedzieć, dlaczego dobrych pisarzy omija sława, a przeciętych rozpieszcza publiczność, dlaczego o jednych się pamięta, a o drugich nie wspomina, nie czyta się ich książek, a nawet nie wznawia. A przecież w swoim czasie zaistnieli, publikowali, byli żywi w sensie brania czynnego udziału w życiu literackim i daleko było im do pozostania kolejnym nikomu nic niemówiącym nazwiskiem w encyklopedii. Jak ta kwestia ma się w Polsce?
     Każdy zna dzisiaj nazwisko Franza Kafki. Czytając jego dzienniki bądź listy, natykamy się na mnóstwo nazwisk, które dziś nie funkcjonują w świadomości czytelnika, co najwyżej są przedmiotem badań historyków literatury. Obok ulubionego Flauberta i Grillparzera, Kafka wspomina o Robercie Walserze. Paradoks polega na tym, że Kafka, który za życia prawie nic nie ogłosił drukiem, uznawany jest za jednego z najważniejszych pisarzy XX wieku, natomiast Walser, którym Kafka się inspirował, wydał za życia sporo książek i był uznawany przez innych pisarzy, tak wielkich, jak Musil i Hesse, jednak uległ zapomnieniu. W Polsce pierwsza książka Walsera ukazała się dopiero w 1972 roku (64 lata po pierwszym wydaniu). Nie można raczej mówić o całkowitym zapomnieniu twórczości Roberta Walsera. Na Zachodzie jest wydawany, ale tam zawsze rynek wydawniczy uwzględnia wszelkie nisze, podczas gdy w Polsce wydaje się przede wszystkim nowości i to, co się dobrze sprzeda. Ta rzucona mimochodem uwaga wcale nie jest pozbawiona znaczenia, gdyż niedostępność tytułów na rynku wydawniczym decyduje o tym, że książki i ich autorzy pozostają nieznani.
     Kto zresztą wie, jak dziś wyglądałaby sytuacja Franza Kafki, gdyby nie miał przyjaciół pisarzy. Jeden z nich, Max Brod, poproszony przez Kafkę o zniszczenie po śmierci swego dorobku mógł posłuchać ostatniej woli swego przyjaciela i spalić jego rękopisy. Wówczas nie byłoby ani Kafki, ani Broda. Na szczęście nie zrobił tego i ratując twórczość autora „Procesu”, w pewnym sensie od zapomnienia ocalił także swe własne nazwisko. To kolejny twórca, który znany jest dziś przede wszystkim dzięki swemu powiązaniu z Kafką, samemu pozostając autorem sporej ilości zapomnianych dziś książek.
     Czasami autorzy znani są jedynie z jednej książki. Napisali ich więcej, ale tylko jeden tytuł przetrwał do dzisiaj, jest ceniony bądź czasem przytaczany. Czy taki stan świadczy o zapomnieniu pisarza? I tak, i nie. Niektórzy pisarze pozostają w świadomości kolegów po piórze (dziś komputerze), ale nie są prawie wcale znani szerszej publiczności. Jednym z takich pisarzy jest Portugalczyk Fernando Pessoa, autor „Księgi niepokoju”, która opublikowana została dopiero 49 lat po śmierci pisarza, w Polsce natomiast aż 69 lat później. Pessoa przynajmniej doczekał się w naszym kraju publikacji, co miałby jednak powiedzieć Paul Leppin, którego, o ile wiem, żadna książka nie ukazała się w Polsce po wojnie? A przecież przed wojną nazywano go Królem Praskiej Bohemy i nie był z całą pewnością postacią anonimową. Podobnie jak Kafka był pisarzem niemieckojęzycznym, silnie zakorzenionym jednak w czeskim środowisku literackim. Leppina można uznać za przykład pisarza w Polsce kompletnie nieznanego.
     To samo można powiedzieć o kilku polskich twórcach, których nazwiska albo funkcjonują wyłącznie w charakterze znanych pisarzy o nieznanej twórczości, albo w ogóle znajdujących się poza obrębem świadomości czytelników. Za pierwszy przykład posłużyć mogą nazwiska z okresu Młodej Polski. Tadeusz Miciński oraz Maria Komornicka byli w tamtym czasie znani i czytani; są zazwyczaj omawiani podczas analizy ówczesnych zjawisk literackich (studia) i wspominani (liceum). Daremnie jednak ich szukać wśród autorów czytanych współcześnie, mimo iż są sporadycznie, ale jednak wydawani. Do drugiego można zastosować nazwisko Romana Jaworskiego, autora „Historii maniaków” z 1910 roku. Okładkę do książki zaprojektował sam Witkacy, a pochlebną recenzję napisał Karol Iżykowski, jednak zbiór opowiadań o szaleństwie nie znalazł uznania u czytelników i autor popadł w całkowite zapomnienie. Co dziwne, w którejś księgarni internetowej zakupiłem za grosze e-book 'Historii maniaków. Książka zatem może być dostępna dla czytelnika, ten jednak niczego o niej nie wiedząc i tak jej nie przeczyta.
     Za inny przykład pisarza zapomnianego może posłużyć Bruno Jasieński. Znany jest raczej jako młody poeta futurystyczny, nie w charakterze prozaika czy dramaturga. A przecież jego powieść „Palę Paryż” czy dramat „Bal manekinów” to utwory bardzo oryginalne. Jasieński nie jest chyba obecnie zbyt forsowanym autorem ze względu na komunistyczną przeszłość, na odcięcie się od polskości i sowietyzację. Książki Jasieńskiego są dostępne nawet w formie elektronicznej, jednak w grupach miłośników książek na Facebooku autor ten niemal absolutnie nie egzystuje.
     Podsumowując, przyczyny braku popularności, zapadnięcie w zapomnienie, w niebyt, powody egzystencji poza zainteresowaniem miłośników literatury mogą być różne. Nie wymieniłem wszystkich, gdyż wymagałoby to obszerniejszej analizy od niniejszego szkicu. Należy powiedzieć, że każdą sytuację można zmienić, każdy stan rzeczy unieważnić. Czytelnicy poprzez własne poszukiwania i przede wszystkim otwartość, zdolni są przywrócić do życia wielu zapomnianych pisarzy. Wystarczy chcieć poznawać. Pozytywne jest obecnie zjawisko ponownego odkrywania sławnego niegdyś twórcę opowiadań grozy, Stefana Grabińskiego. Twórczość porównywanego do Poego i Lovecrafta polskiego pisarza, przez lata zapomnianego, przeżywa obecnie swą drugą młodość. Cieszy ten fakt niezmiernie, gdyż Grabiński jak najbardziej zasługuje na popularność, poziomem swych książek wcale nie ustępując książkom Lovecrafta. Miejmy nadzieję, że jeszcze wielu innych twórców zostanie na nowo odkrytych, że będą czytani i podziwiani i przestaną być wyłącznie nazwiskami autorów, których książek nikt nie zna.

środa, 29 maja 2024

Pola Oloixarac „Mona” (628)

 № 27 w tym roku. Przełamany kryzys czytelniczy od 7 kwietnia. Opis książki twierdzi, że jest to satyra na świat pisarzy. Autorka kreuje zlot pisarzy przy okazji wręczenia szwedzkiej nagrody literackiej Basske-Wortza. Tytułowa Mona jest peruwiańska pisarką, jedną z kandydatek do nagrody. Odniosła sukces swoim debiutem i teraz idzie za ciosem. Meeting pisarski polega na spotkaniach towarzyskich i wykładach. Sauna, kąpiele, tańce, mecz piłki nożnej, ale za Mona ciągnie się cień osobistego życia, rzutującego na jej zachowanie. W moim odczuciu autorka owszem, krytykuje światek literacki, ale książka jest zupełnie o czymś innym. Można tez powiedzieć, że ma dwa tematy główne, które się przeplatają. Trudno jednak pisać o drugim osobistym wątku bez zdradzeni fabuły, ponieważ wyjaśnienie Oloixarac zostawia na sam koniec w celu zaskoczenia czytelnika. To czyni książkę nieco niespójną. Fajnie się czyta dyskusje pisarzy na różne tematy, jednak czytelnika nurtuje pytanie, kto nieustannie wysyła do Mony SMS-y, które są ignorowane? Dlaczego? Jest jak gdyby autorka chciała iść równocześnie w dwie strony. Zapewne znajdą się i tacy czytelnicy, którym to nie będzie zawadzać, dla mnie to taka mała rysa. Podobnie jak język, który raz poetycki i literacki, innym razem staje się pospolity, nawet kolokwialny. Moja ocena jest na pewno na plus z małymi zastrzeżeniami.

Petra Hůlová „Krótka historia Ruchu” (627)

Przeczytana 7 kwietnia, czyli szmat czasu temu. Miałem kryzys czytelniczy. Antyutopia czy tam dystopia, w której świat zdominował kobiecy ruch feministyczny, dla którego priorytetem stał się szacunek dla starszych kobiet, dbałość o ich powodzenie, równość w postrzeganiu ich walorów z młodymi dziewczętami, egalitaryzm w pociągu seksualnym. Akcja rozgrywa się w ośrodku resocjalizującym dla mężczyzn nie uznających atrakcyjność seksualną staruszek. Wizja na równi ponura, straszna jaki groteskowa, ale humor jest zdecydowanie wisielczy. Z jednej strony książka daje do myślenia, do czego może doprowadzić ślepy fanatyzm, a z drugiej naśmiewa się chyba nieco z obecnej formy feminizmu w zachodnim świecie. No bo czy naturę da się oszukać?

sobota, 23 marca 2024

Cristian Teoderescu „Medgidia, miasto u kresu” (626)

       Muszę przyznać, że nie przepadam za książkami opisującymi jakieś środowisko na przestrzeni lat. Nie jestem wyznawcą „Stu lat samotności” (manieryczność tej książki oraz mylące się ciągle nazwiska męczyły mnie ogromnie), nie jestem, chociaż doceniam kunszt literacki, z tego samego powodu fanem „Prawieku i innych czasów”, nie należę do adoratorów, chociaż Ślązak ze mnie z dziada pradziada, „Cholonka” i „Drachu. „Medgidia” natomiast początkowo mnie zachwyciła, bo składa się z 1-3 stronicowych rozdziałów, dowcipnych i treściwych. Taki mikrokosmos tworzący Kosmos literacki. W 1/3 książki powróciły jednak demony i zacząłem się irytować, a brak dialogów, który początkowo nie przeszkadzał, teraz zaczął doskwierać. Wywołało to u mnie refleksję, po co ubierać w fabułę powszechnie znaną historię (wpierw rumuński faszyzm, potem komunizm) i konfrontować z tymi siłami wyższymi i bezwzględnymi bohaterów? Nie znalazłem odpowiedzi. Nie napiszę, że losy mieszkańców prowincjonalnego miasteczka zostały przedstawione w niezbyt interesujący sposób, bo byłaby to nieprawda. Nie napiszę z tego samego powodu, że autor wymyślał nieciekawe epizody. Po jakimś jednak czasie zaczyna się człowiek zastanawiać nad funkcją epizodu względem całości i dochodzi do wniosku, że nie wszystkie epizody wnoszą coś konkretnego, że warstwa tworząca tło została zbyt misternie utworzona. To oczywiście moje subiektywne odczucia, które jeszcze kompletnie zepsuł ostatni rozdział, który jest streszczeniem całości i uważam go za całkowicie chybiony pomysł. Polecam miłośnikom sag, zwolennikom lapidarnych epizodów, bo to jest naprawdę dobra książka, a moje zastrzeżenia mogą być przez wielu uznane za zalety. Tak to bywa z książkami, że cokolwiek się o nich nie przeczyta, wszystko i tak weryfikuje sam na sam z książką podczas samotnej skupionej lektury.

wtorek, 19 marca 2024

Emil Zola "Rozkosze życia" (625)

        Historia Paulinki, dziewczynki, która w wieku 12 lat straciła rodziców i znalazła opiekę u dalszej rodziny w dalekiej Normandii. Rodzina ta metodycznie uszczupla majątek Paulinki, a Lazar, o którym wszyscy myślą, że zostanie w przyszłości jej mężem, zakochuje się w innej. Książka pokazuje ówczesną mentalność, rys społeczny, biedę mieszkańców. Trud o dziś uwierzyć, żeby ktoś tak naiwnie dawał swoje pieniądze na zawsze płonne projekty Lazara, jako dziecko Paulinka jest jeszcze usprawiedliwiona, ale potem, kiedy już dorosła? Oddanie ukochanego innej, a potem ciche cierpienie tez dziwne, podobnie jak co niedzielne rozdawanie ubogim jałmużny, którzy ja bezczelnie naciągają, a nawet dokonują drobnych kradzieży. Dobra książka, ale trzeba się nastawić, że obecnie out of time.

środa, 13 marca 2024

Henryk Waniek "Wędrowiec śląski" (624)

        Dawno nie czytałem esejów Wańka, a w pamięci pozostały same pozytywne wrażenia. Na pólkach mam trzy tomy esejów i ciekawiło mnie, co to za nowa książka. Okazuje się, że to jest kompilacja, takie the best of, chociaż tu musiałbym polemizować, czy rzeczywiście best. Jako że jestem rdzennym Ślązakiem, książka wzbudziła moje zainteresowanie. I tu - niestety - spotkało mnie rozczarowanie. Wydaje się, że Waniek chce się wpisać we współczesny modny na Śląsku nurt zmiany plusów w minusy i odwrotnie. Najciekawsze są eseje dotyczące miast i ludzi, ale kiedy Waniek zadaje pytanie, dlaczego zmieniano po 1945 roku niemieckie nazwy na polskie, nie związane z niemiecką etymologią i kiedy sam sobie odpowiada, że nie wie i że nie ma na to odpowiedzi, to ja od razu mu podpowiadam, ze odpowiedź jest i nasuwa się sama: po 1945 roku w Polsce na której jeszcze niedawno szalał terror hitlerowski, nikt nie chciał nazw wywodzących się z języka niemieckiego. Nawet przedszkolak bez trudu rozwikłałby ten pozorny dylemat, a co dopiero wzorujący się na Herbercie szperacz w przeszłości. Dla mnie nazwa Ząbkowice Śląskie jest piękna i na pewno lepsza niż Frankenstein. Szumne zapowiadane przez wydawcę poprawki zdają się ograniczać do jednej uwagi, że Szczeliniec stał się parkiem narodowym i autor "Finis Silesiae" nie może już zbaczać ze szlaku. Ogólnie wrażenie pozytywne, a jednak szczegóły psuja mi całość. Skoro przed zrzeczeniem się Śląska przez Kazimierza Wielkiego na rzecz Czech panowali tu Piastowie, jak rozumiem dynastia stricte polska, to co to za aluzja Wańka, że przeważał już wtedy żywioł niemiecki? Bo skoro byli Piastowie, to niemieckie nazwy miejscowości raczej wtedy nie funkcjonowały. I tak dalej, zawsze jakieś kontrowersyjne zdanie, że "Mitologia" Parandowskiego słaba, że Estreicher niby monumentalny, ale coś tam już Wańkowi nie pasuje itp. Zdaje się, ż wcześniejsze teksty lepsze od nowszych. Jednak zasób wiedzy przeważa w "Wędrowcu śląskim" nad  próbami formowania poglądów czytelnika przez autora, czego przykładem jest świetny esej o Wambierzycach.

niedziela, 10 marca 2024

Erich Maria Remarque "Noc w Lizbonie" (623)

        Jedna noc, jedna rozmowa, która oznacza ratunek dla dwojga ludzkich istnień. Oprócz terroru i potworności wojny, jest jeszcze terror i bezduszność ambasad, policji, biurokratów. Życie na bagażach i wieczna ucieczka zbiegów z nazistowskich Niemiec. Duszna, klaustrofobiczna atmosfera. Zaciskająca się na gardle pętla. Macki nazizmu sięgające daleko poza granice III Rzeszy. Człowiek jak zaszczute zwierzę. W brawurowej prozie, którą czyta się jednym tchem, Remarque opisał piekło emigrantów u wrót raju, dla większości niedostępnych. Ponieważ Lizbona, w której toczy się akcja, to port-brama do Ameryki, gdzie nie sięgają wpływy nazizmu. Potrzebne są tylko dwie rzeczy: wiza i bilety na statek, paszporty można podrobić. Tylko i aż. Trudno o bardziej przejmujące opisy, o bardziej realistyczny obraz strachu, o wnikliwszą analizę psychiki człowieka ściganego. Remarque nie musi używać dynamicznych środków stylistycznych, nie opisuje pościgów czy strzelanin, wystarczy jedna powieściowa noc i rozmowa dwóch nieznajomych. Ta książka posiada ogromna siłę wyrazu dla każdego chociaż z odrobiną empatii i wiedzy na temat historii; wtedy nie trzeba drastycznych opisów, ponieważ czytelnik wie co oznacza deportacja, czym były hitlerowski obozy koncentracyjne i co oznaczały przesłuchania na gestapo. Książka pełna humanizmu, potępiająca wojnę i przemoc. Dla mnie arcydzieło.

poniedziałek, 4 marca 2024

Jacek Dukaj "Katedra" (622)

        Książka krótka, ale niełatwa do zinterpretowania. W zmaterializowanym świecie na dalekiej planetoidzie zaczyna rozwijać się kult Izmira, który poświecił swoje życie dla ratowania reszty załogi. Pielgrzymi odwiedzający miejsce jego śmierci zostają uzdrowieni. Na tym samym miejscu zostaje posadzona katedra. Posadzona, ponieważ użyto żywokrystu, materiału samo się tworzącego. Na planetoidę zostaje wysłany ksiądz, mający zbadać, czy Kościół może uznać uzdrowienia za cuda, a miejsce za święte. Katedra zaczyna go fascynować, pochłaniać jego uwagę, zaprzątać myśli. Linearnie mamy pustkę, potem zdarzenie, które przeradza się w kult, okres pielgrzymek, a następnie powolna utrata zainteresowania, opustoszenie miejsca, osamotnienie katedry. To metafora życia metafizycznego, ale też funkcjonalności katedr: kiedyś wybudowane na cześć i chwałę Boga, teraz raczej traktowane jako obiekty turystyczne i dzieła sztuki. "Katedra" pokazuje więc laicyzację naszego życia, odpływ metafizyka na rzecz kosmicznej próżni. Jednak życie pozbawione duchowości to życie puste. Opuszczona katedra zaczyna podlegać metamorfozom, żywokryst wciąż zmienia jej formy i detale: to proces tworzenia działa sztuki. Nie przypadkowo Dukaj poświęca  książkę pamięci Antonio Gaudiego. Połączenie metafizyki i sztuki. Tak ja zrozumiałem książkę. Metafizyka nie zginie i sztuka nie zginie, mogą nawet trwać na odległych planetoidach i czekać na kolejny swój rozkwit.

niedziela, 3 marca 2024

Annie Ernaux "Bliscy" (621)

        Ta książka to na rynku francuskim trzy odrębne książki napisane na przestrzeni około 30 lat, jednak łączy je tematyka i są na tyle krótkie, że w Polsce ukazały się w jednym tomie. To proza par exellance autobiograficzna i muszę przyznać, że na razie wszystko co przeczytałem Ernaux posiada taki charakter. Trzy mikro-powieści opowiadają o rodzinie autorki, w kolejności o ojcu, matce i na koniec o siostrze, która zmarłą na dwa lata przed narodzinami Annie Ernaux. Dwa pierwsze teksty pokrywają się z konieczności ze sobą, gdyż naturalnie matka i ojciec tworzyli wspólnotę i te same wydarzenia dotyczyły obojga rodziców. Ernaux potrafiła jednak oddzielić te wspólne części i stworzyć, a raczej opisać, odrębne korelacje łączące córkę z każdym z rodziców. Jest to przy okazji historia dorastania autorki oraz opis wyzwalania się z rodzinnych splotów na rzecz samodzielnego życia. Trzeci tekst "Druga córka" dotyczy siostry autorki "Lat", zmarłej w 1938 roku na dyfteryt sześciolatki. Nigdy jej nie spotkała, przez długi czas niczego o niej nie wiedziała. Nieliczne fotografie siostry brała za swoje. Jest to przejmujący monolog napisany w taki sam sposób jak Franz Kafka pisał do swojego ojca słynny list, w którym Ernaux stara się zrozumieć swoje związki z siostrą, analizuje jej wpływ na siebie, potencjalne możliwości i stara się oswoić z myślą, że jednak nie jest jedynaczką, chociaż siostry nie widziała nigdy na oczy. W końcu z listu od rówieśnika siostry otrzymanego po wielu latach dowiaduje się o wielkim cierpieniu rodziców po stracie pierwszej córki; siostra staje się w tym tekście Ernaux realna, namacalna i potwierdzona relacją świadka. Chociaż nie było to konieczne do stwierdzenia, że kiedyś żyła, konieczne stało się to dla duchowego połączenia się drugiej siostry z pierwszą, chociaż tytuł książki wskazuje, ze Ernaux myśli o sobie jako o siostrze pierwszej, co jest ciekawym zabiegiem stylistycznym.