poniedziałek, 26 lutego 2018

Wit Szostak "Oberki do końca świata"

       W magiczny świecie wykreowanym przez Wita Szostaka w książce „Oberki do końca świata” życie płynie sobie gdzieś obok historii w małym wiejskim środowisku. We wsi mieszka ród Wichrów, którzy z pokolenia na pokolenie muzykują, rżnąc na weseliskach ogniste oberki. Wichrowie są bohaterami książki; wokół nich toczą się zdarzenia, z nimi powiązani są postronni bohaterowie, jak gdyby zależni od tego, co porabiają któryś z Wichrów. Ta rodzina z upływem czasu rozrasta się i rozprzestrzenia. Młodzi wyjeżdżają do miasta, a nawet za ocean. Szostak piękną frazą opisuje zwyczajność w niezwyczajny sposób. Chyba można mówić o magicznym realizmie. Sposób opisywania niektórych faktów przez autora przywodzi w każdym razie na myśl właśnie ten model ujmowania opowieści, snucia narracji, budowania nastroju. Wykreowanych bohaterów targają zwykłe ludzkie namiętności. Sztuką jest umiejętność opowiedzenia tego w niezwyczajny sposób i to się bardzo dobrze Szostakowi powiodło.
      Książka Szostaka przedstawia świat pełen muzyki. Czytającemu zdaje się, że jest ona wszędzie, że z każdego kąta dobiegają dźwięki skrzypiec, harmonii, bębnów, że świat jest pełen zabawy, wesela, radości, łączenia się w pełne miłości związki małżeńskie. To tylko pozór, bo Szostak ukazuje degradację zawodu ludowego muzyka, wypieranie go przez nowoczesność. Tym samym przeobraża się u Szostaka wiejski świat, a to, co było jego solą, odchodzi powoli w niebyt. Odpowiednikiem dezintegracji wiejskich tradycji jest u bohaterów ich przemijalność, proces starzenia się i zmiana roli, jaką pełnili w wiejskiej społeczności. Kto był kiedyś uznawany za najlepszego we wsi skrzypka, teraz jest tylko obiektem zainteresowania naukowców rejestrujących na taśmy magnetofonowe ludową muzykę, by ocalić chociaż jej nikłą cząstkę. Można się łatwo domyśleć, że ;później nikt nie będzie słuchać tych zapisanych taśm, że legną na półce w oczekiwaniu na kurz.
      Szostak napisał książkę w stylu: byli, żyli, przeminęli. Słodko-gorzki ton opowieści nie powinien nikogo zmylić, gdyż jasno widać, do jakiego końca zmierza historia naznaczona piętnem przemijalności. Podobnie jak mija życie człowieka, przemijają systemy, zdarzenia, kultury, znaczenia i społeczności. Zastępowane są one oczywiście przez nowe systemy, kultury itd., ale dla człowieka, który wychował się i żył w jednej, taka nowa kultura jest co najmniej obca, trudna do przyswojenia, wręcz niemożliwa do uznania za swoją. Trzeba się w niej jakoś odnaleźć i żyć, ale to już nie to samo. 
      „Oberki do końca świata” to piękna książka o przemijaniu, o odchodzeniu w cień, jest to także książka o miłości, o muzyce, o zwyczajnych ludzkich sprawach, a w domyśle o prawach rządzących ludzkim postępowaniem, o potrzebie miłości, o dążeniu do celu, o mądrości ludowej, o elementarnych najpiękniejszych rzeczach, które doświadczane są przez każdego z nas tak powszechnie, że często nie zwracamy na nie uwagi, uznając je za coś naturalnego i gdyby tylko coś się w tej materii zmieniło, wywołałoby to w nas ogromne zdziwienie, że może być inaczej. W samym tytule książki zawarta jest gorzka prawda, chociaż na pozór brzmi on optymistyczne, sugerując, że muzyka będzie brzmieć bez końca. Lektura książki jednak weryfikuje ten optymizm, bo oto na naszych oczach dobiega kresu opisywany świat i wiemy już, że nic go nie uratuje. Może tylko, podobnie jak taśma magnetofonowa utrwalająca oberki, świat ów trwać będzie na kartach takich książek, jak ta pięknie i nostalgicznie napisana przez Wita Szostaka.

sobota, 24 lutego 2018

Marcin Wicha „Rzeczy, których nie wyrzuciłem”

      Kiedy ktoś odchodzi, cos po nim pozostaje, to wszystko, co gromadził przez swoje życie. Zostają po nim miejsca i rzeczy, świadomość pamiętających go osób, rzeczy, z którymi obcował. Kiedy ktoś odchodzi, przekracza próg i niknie, ktoś go wspomni, ktoś o nim pomyśli. Ktoś go pożałuje, komuś będzie go brakować. Znajomi będą smutni, jakiś czas, bo trzeba dalej żyć, przez chwilę, przez ułamek wieczności. Dla jednych ten, kto odchodzi, będzie kimś dalszym lub bliższym, człowiekiem, którego spotkał na swojej drodze. Będą też ludzie, dla których strata stanie się ogromną wyrwą, czymś definitywnie niepowetowanym. Będzie to rana, która siłę wprawdzie kiedyś zabliźni, ale nigdy nie zniknie, pozostanie na zawsze. Po jakimś czasie złagodzi się ból, na myśl o tej osobie, ale zawsze myśli o niej wzbudzać już będzie smutek i nostalgię, wspomnienie. Wspomnienie osoby wywołać mogą sytuacje, w których kiedyś z nią się znalazło, a teraz jej nie ma, albo przedmioty, które po tej osobie pozostały, właściwie już nie przedmioty, ale pamiątki, artefakty, święte rzeczy pozostałe po najbliższych.
      Marcin Wicha, po pożegnaniu ojca, w podobny sposób żegna matkę — pisze o niej książkę. Punktem wyjścia dla tej książki-wspomnienia są porządki, które autor robi pośród rzeczy pozostawionych przez matkę. Musi zdecydować, co zostawi, a co wyrzuci. I w trakcie podejmowania decyzji rzeczy ożywają albo wywołują wspomnienia. Jest to książką przejmująca, piękna w swej wymowie, w ludzkim ujęciu, pozbawiona brązu, daleka od rzeźbienia pomnika. Ów brak idealizowania jest w niej szczególnie wartościowy, gdyż to, co ludzkie, jest nam przecież bardziej swojskie, niż to, co postawione na cokole. Rzeczy matki w jakiś tajemniczy sposób pokonują śmierć, na chwilę wprawdzie, ale mają taka moc. Bo żyjemy nie tylko do czasu, kiedy umrzemy, ale żyjemy aż do chwili, kiedy ktoś nas jeszcze pamięta. Kiedy nie będzie na świecie nikogo, kto nas znał i kto może sobie przypomnieć chwile z nami związane, wtedy umrzemy definitywnie, naprawdę, na wieki, ostatecznie. Książki i piosenki stracą cząstkę nas, wkradnie się pomiędzy nas obcość i chociaż wszystko zmierza do tego samego końca, to my okazujemy większa kruchość, mniejsza podatność na upływ czasu, większa bezbronność, mniejszą odporność na przeznaczenie.
      Polecam tę małą książkę o miłości i śmierci, o przywiązaniu do matki, o wspominaniu, o godzeniu się z koniecznością, o przemijalności świata i ludzi.

wtorek, 6 lutego 2018

Milena Jesenská „Ponad nasze siły. Czesi, Żydzi i Niemcy. Wybór publicystyki z lat 1937-1939”

      Milena Jesenská znana jest obecnie z kilku różnych życiowych ról, ale z tej jednej, którą odgrywała przez niemal całe swe dorosłe życie, tak naprawdę nie jest znana. To znaczy, że każdy wie o jej zawodzie dziennikarki i związkach z praskimi gazetami, ale niewielu czytało jej artykuły. I oto wreszcie w formie książki pojawił się zbiór publicystyki Jesenskiej przetłumaczony na język polski. Od razu należy zaznaczyć, że jest to schyłkowa twórczość dziennikarki, a dodatkowo polski przekład jest tylko wyborem wydania czeskiego z 1997 roku. Trzeba się cieszyć z tego, co mamy, od czasu bowiem ukazania się w Polsce tekstów Jesenskiej w 2003 roku, „Ponad nasze siły” do dzisiaj pozostaje jedyną książką tej autorki wydaną w naszym kraju.
      Najistotniejszym tematem reportaży Jesenskiej są aktualne wydarzenia oraz ich skutki, dokonane bądź przyszłe (przewidywane). Krótko mówiąc, Milena pisze o polityce. Zapewne zastanawiacie się, czy kobieta może ciekawie, zajmująco pisać o polityce? Odpowiedź jest prosta i brzmi: oczywiście, że tak! Teksty Mileny Jesenskiej czyta się niczym relacje z wydarzeń, wzbogacone o punkt widzenia autorki i współczucie, jakim autorka obdarza emigrantów. 
      Reportaże zamieszczone są w książce chronologicznie, więc ich lektura obejmuje kolejne ważne wydarzenia polityczne, niepokoje w Kraju Sudetów, konferencję w Monachium, zajęcie Sudetenland, a następnie reszty Czechosłowacji przez hitlerowskie wojska. Ostatnie reportaże dotyczą odnalezienia się narodu czeskiego w nowo zaistniałej sytuacji. Kiedy Niemcy wkraczali do Czechosłowacji, broniący kraju żołnierze nie oddali nawet strzału; rada na przetrwanie okupacji jest podobna do postawy żołnierzy — należy robić swoje, zająć się przede wszystkim pracą i hodować w sobie dumę, że jest się Czechem. W ostatnim artykule Jesenská zastanawia się,  czym zajmą się zdemobilizowani żołnierze. Gdyby nie to, że opisywane zdarzenia  autentyczne, moglibyśmy mówić o czeskim humorze w przypadku przekwalifikowania się oficerów w rolników.
      Dramaturgia książki jest zgodna z opisywanymi wydarzeniami. Reportaże z Kraju Sudetów oraz dotyczące emigrantów z Niemiec noszą w sobie spore zasoby niepokoju. Groźba sytuacji sama w sobie budzi lęk; opisy prześladowań przeciwników przyłączenia Sudetenlandu do III Rzeszy budzą grozę. Do nieprzyjemnych należą także reportaże zajmujące się beznadziejnym losem uciekinierów z Niemiec. Objęci zakazem pracy, otrzymujący groszowe zapomogi i skąpe posiłki, nie mają szans na przyszłość i tkwią w marazmie, w beznadziei. Czytelnik ma wrażenie, że znalazł się w niebezpiecznej krainie, w której czai się zło, a nieprzewidywalny atak może nastąpić z którejkolwiek strony. Artykuły z września 1938 roku są już pełne dramatyzmu. Ludzie wychodzą na ulice, nad nimi wisi groźba wojny, w Monachium podpisywany jest zdradliwy dokument, Niemcy wkraczają do kraju Sudetów, nowa fala emigrantów, w końcu marsz wojsk niemieckich na Pragę w marcu 1939 roku. Potem napięcie opada i Jesenská w swoich tekstach zaczyna nawoływać do pracy u podstaw, bo przecież przypomina to postawę naszych pozytywistów. Cztery teksty wyłamują się tematycznie. Pierwszy z nich dotyczy czeskiej partii komunistycznej po jej rozwiązaniu, drugi propagandy sowieckiej przez radio, trzeci opisuje ostatnie chwile życia Karela Čapkaczwarty — najbardziej filozoficzny — traktuje o chwalebnej postawie stania w miejscu.
      Zaznaczyć należy, że styl Jesenskiej jest bardzo klarowny, rzeczowy. Pisarka unika wielkich i szumnych słów. Sama zresztą pisze, że z tymi słowami na ustach wyrządzono już zbyt wiele zła. Sporadycznie decyduje się na metafory, lubuje się bardziej w rzeczowych opisach, chociaż zdarza się jej uzyskać czasem ton liryczny. Na pierwszy rzut oka tematy reportaży są same w sobie bardziej bolesne i palące, niż wynika to z tonu, jakim operuje Milena Jesenská. Ktoś przyzwyczajony do tonacji reportaży Swietłany Aleksijewicz może się zdziwić, czytając reportaże Jesenskiej. Pani Milena nie wyciska z czytelnika łez, bardziej apelując do wyobraźni, niż do uczuć. Jej artykuły pisane są zawsze w jakiejś sprawie, stoją na konkretnym stanowisku, które jest zawsze jasno określone, mimo że nigdy nie zostaje konkretnie nazwane. Owo stanowisko to humanitaryzm, zrozumienie, pomoc, udzielenie głosu bezradnym. Jesenská jest zawsze szlachetna i to jest piękne w jej reportażach. Człowiek stoi u niej w centrum zainteresowań. Jeden ze swoich reportaży kończy znamiennymi słowami: „Czy naprawdę kiedyś państwa będą się rozumiały między sobą tak, jak rozumieją się poszczególni ludzie? Czy padną granice między krajami, tak jak padają w kontaktach między ludźmi? Jak pięknie byłoby tego dożyć”.
      Niestety, w listopadzie 1939 roku Milena Jesenská zostaje aresztowana i ostatecznie trafiła do obozu koncentracyjnego w Ravensbrück, gdzie zmarła w maju 1944 roku. Świadomość, że czytelnik ma przed sobą ostatnie teksty wolnej kobiety, że każdy kolejny artykuł, każda następna data publikacji przybliża autorkę do końca, przed którym w swoich artykułach przestrzega, nadaje nowy wymiar reportażom Jesenskiej. Wymiar tragizmu i nieuchronności Losu. Książkę kończy dodatek z czerwca 1924 roku. Jest to nekrolog, jaki Milena Jesenská napisała po śmierci jej dawnego adoratora, człowieka, w którym wzbudziła miłość, którego pozbawiła lęku i któremu mogła odmienić całe życie, gdyby w odpowiednim czasie porzuciła dla niego męża-kobieciarza. Chodzi oczywiście o dr. Franza Kafkę. Milena pisze o nim z wielką przenikliwością, z ogromnym zrozumieniem i, mimo iż ów dodatek pozornie nie przystaje do tematyki reszty książki, stanowi jednak idealne podsumowanie; łączy bowiem ze sobą dwoje ludzi, nad których losem nieustannie czuwała bogini Ananke, równie nieuchronna, jak nieuchronne były prorocze wizje Kafki, które, gdy urzeczywistniły się, przyniosły koniec jego muzie, Milenie.
      
Warto przeczytać tę książkę, warto poznać teksty Mileny Jesenskiej. Znajdziecie w nich tę atmosferę konkretnego wycinka czasu, której trudno szukać gdzie indziej. Znamy bowiem niewiele książek opowiadających o tamtych czasach, o fermencie panującym w Czechosłowacji tuż przed wojną. Mnie na myśl przychodzą jedynie fragmenty Obsługiwałem angielskiego króla Hrabala, ale to przecież proza o całkiem innym nastroju. „Ponad nasze siły” jest książką bogatszą, pełniejszą w fakty. Jest o wiele bardziej precyzyjna i bliska prawdzie. Bardzo polecam.

sobota, 3 lutego 2018

Jarosław Sawic "Budka Suflera - Memu miastu na do widzenia. Muzyka - miasto - ludzie"







































     Budka Suflera jest zespołem, który łączy pokolenia słuchaczy, fanów, miłośników ich muzyki bądź przebojów. W trakcie swej kilkudziesięcioletniej kariery zespół z Lublina nagrał sporo świetnej, różnorodnej stylistycznie muzyki, wykreował wielu muzyków, z Janem Borysewiczem i Markiem Raduli na czele, oraz wspierał w karierze tak znane wokalistki, jak Urszula czy Iza Trojanowska. Wszystko to z najczęściej sporymi sukcesami. W 2014 roku zespół postanowił zakończyć swą działalność artystyczną. Na swym koncie miał pokoleniowe przeboje, złote płyty, milionową sprzedaż jednego albumu w jednym kraju, występ w Carnegie Hall; nie miał tylko jednego, a mianowicie obszernej, wnikliwej i profesjonalnej biografii. Zmieniło się to pod koniec 2017 roku z chwilą wydania przez wydawnictwo Pruszyński i Spółka książki Jarosława Sawica.
     Biografia zespołu autorstwa Sawica stanowi doskonałepodsumowanie działalności 
Budki Suflera. Oczywiście nie udało się autorowi zamieścić wszystkich informacji, ale gdyby  autor o tym nie wspominał (podkreślając na przykład niechęć do rozmowy Jerzego Janiszewskiego), czytelnik zapewne nie zorientowałby się, że czegoś mu brak. Bez wątpienia w trakcie lektury książki odczuwać można nawet swoisty przesyt, no bo czego w niej nie ma? Pytanie nieco retoryczne (o ile takie może być). W biografii Sawica mamy dokładnie opisaną każdą płytę (wcześniejsze wprawdzie są opisane wnikliwiej, ale to świadczy o ich wysokiej randze w dyskografii), znajdziemy w niej obszerne sylwetki wszystkich związanych z Budką Suflera ludzi, a nawet opowieści i gawędy o miejscach ważnych dla zespołu. Jest analiza tekstów, jest temat produkcji (a nawet opowieści o wielu okolicznościach powstawania piosenek i płyt), jest nawet próba zanalizowania wartości grafiki poszczególnych albumów. Chyba tylko malkontent może pokręcić nosem po lekturze monumentalnego dzieła Jarosława Sawica. Drugiej takiej książki trudno chyba szukać w Polsce.
     Budowa książki przypomina tkaninę, w której przetykają się trzy nici o różnych barwach, trzy motywy z wieloma odcieniami. Sam już podział tematyczny książki stanowi o jej odrębności. Narracja biegnie wiec trójtorowo. Rozdział poświęcony muzyce, a po nim portfolio muzyka, potem relacja z podróży w czasie i przestrzeni do lubelskiej kawiarenki sprzed lat. W ten sposób konstrukcja książki przypomina nieco bardziej uporządkowaną „Grę w klasy”, o czym wspomina w książce sam autor, wyrażając przy okazji nadzieję, że jego książkę można czytać na różne sposoby. O tak, bezsprzecznie można ją za drugim razem przeczytać inaczej, niż za pierwszym, a za trzecim inaczej, niż za drugim. Ciekawe, czy taki zabieg formalny może przynieść jakieś odkrycia w treści, nowe zestawienia znaczeń. Nie wiem, gdyż książkę czytałem w klasyczny linearny sposób. Niewątpliwie jest na to szansa. Ów podział tematyczny nie sprawdził się w moim przypadku w czasie czytania o nagrywaniu albumu „Ona przyszła prosto z chmur". Chciałem mianowicie dowiedzieć się już w tym fragmencie o związku zespołu z Anną Jantar, musiałem jednak poczekać na rozdział poświęcony współpracy zespołu z wokalistkami. Moja ciekawość została oczywiście zaspokojona, tyle że nie w tym momencie, w którym chciałem. Niemniej nie można mieć wszystkiego i jestem doskonale świadomy, że owo „niedociągnięcie” wzięło się obranej przez autora formy.
     Sawic jest autorem niezwykle erudycyjnym, posiadającym ogromną wiedzę w zakresie nie tylko muzyki, ale kultury pod względem całościowym, niejako en masse, jeśli można się tak wyrazić. Jest to wyczuwalne w tekście biografii. Muszę przyznać, że język i styl autora to wisienką na torcie. Nawet jeśli ktoś nie przepada za muzyka Budki Suflera, to lektura już dla samego napawania się aluzjami i odniesieniami kulturowymi, sposób ich wplecenia w narrację, jest przyjemnością samą w sobie. Sawic nie stroni ani od kultury wyższej, ani od kolokwializmów. Powstała żywa, szczera treść o wielu odcieniach. Sawic potrafi być dowcipny, żartobliwy bądź śmiertelnie poważny, kiedy zachodzi potrzeba. O ludziach pisze ciepło, wnikliwie i raczej jest w swoich opiniach obiektywny. Może gdzieniegdzie wkrada się nuta ironii, ale przecież jakież to ludzkie! Sawic w każdym razie powstrzymuje się od krytykowania osób, które obecnie nie przyznają się do zespołu, w wielu miejscach podkreślając ich dawny wkład i zaangażowanie (vide Janiszewski). 
     W dużej mierze biografia Budki Suflera opiera się na przeprowadzonych przez autora rozmowach z ludźmi związanymi z zespołem. Opowieść autora jest, że tak rzeknę, wzmocniona solidną porcją wypowiedzi muzyków zespołu oraz ludzi z nim związanych nawet na krótko na przestrzeni tych kilku dekad działalności Budki Suflera. Poznajemy zespół oraz tyczące się go sprawy widziane wieloma oczyma z wielu punktów widzenia. Opowieści te mają jeszcze jedną zaletę. Zawierają mnóstwo anegdot, barwnych gawęd, bezcennych wspomnień. Dobrze stało się, że Sawic dopuścił do głosu tych wszystkich ludzi. Autor mógł przecież na podstawie przeprowadzonych rozmów sam opisać te wszystkie barwne i ciekawe historyjki, jednak nie zrobił tego, oddając głos świadkom wydarzeń, za co ode mnie wielki plus.
     Biografia Budki Suflera pióra Jarosława Sawica jest przepięknie wydana. Liczy ponad 800 stron, na których treść jest przepleciona ogromną ilością archiwalnych fotografii. Mimo iż nie wszystkie są doskonałej jakości, wszystkie posiadają bezcenną wartość historyczną. To jeszcze jedna, czwarta, nitka w tkaninie. Książkę można wertować, napawając się niezliczoną ilością zdjęć i czerpać z nich atmosferę minionych czasów. Dla niektórych będą to wspomnienia, dla innych będzie to jedyna możliwość nawiązania jakiegokolwiek kontaktu z przeszłością. Kiedy otrzymałem książkę, zanim zabrałem się do lektury, z niekłamaną rozkoszą przerzucałem jej kolejne strony, lubując się kolejnymi fotografiami. Wielka jest dbałość w tym wydawnictwie, jeśli chodzi o liternictwo, paginację stron, winiety, kompozycję stron itd.
     Budka Suflera zakończyła swoją działalność artystyczną w 2014 roku wielką trasą koncertową. Najważniejszym koncertem był dla zespołu występ dla lubelskiej publiczności. Paradoksalnie tytuł swojej książki zaczerpnął Sawic z tytułu jednej z wcześniejszych piosenek zespołu (czy to swoista prefiguracja?). Z Lublinem zespół pożegnał się na scenie, żegna się z nim także na kartach książki. Nie wyobrażam sobie, żeby muzycy zespołu kręcili nosami i byli w jakikolwiek sposób niezadowoleni z pracy Sawica, o tym chyba nie może być mowy! Monumentalne wydawnictwo spełnia wszelkie potrzeby fana zespołu. Najwięksi zawsze znajdą jakieś mankamenty, niedociągnięcia, ale to ich problem, gdyż o wszystkim nie da się napisać, a już na pewno wszystkiego dowiedzieć. Praca Sawica jest godna podziwu i zasługuje na należny szacunek. Autor stworzył bowiem jedyne w swoim rodzaju na polskim rynku wydawniczym kompendium wiedzy o zespole, drugiego takiego szukać u nas ze świecą. Napisał książkę bogatą w informacje, opinie, jednocześnie żywą, korelującą z kulturą, uniwersalną, gdyż przy okazji snucia historii zespołu, autor — co sugeruje zresztą podtytuł książki — opowiada również o ludziach oraz o miejscach. Nie ogranicza się do Lublina, nawet nie do Polski; można przeczytać w biografii także o miejscach i krajach, w których Budka Suflera koncertowała (NRD, RFN. USA, ZSRR, Węgry, a nawet Australia). Z mojego osobistego punktu widzenia, chociaż nie ze wszystkim się zgadzam (nie trawię płyty „Czas czekania, czas olśnienia”, za to bardzo lubię płytę „Noc”), uważam książkę Jarosława Sawica za zamkniętą całość. Polecam ją każdemu miłośnikowi muzyki, każdemu miłośnikowi słowa i każdemu ciekawemu czytelnikowi. Każdy znajdzie tu coś dla siebie, a przecież i odkryje wiele, wiele rzeczy, o których nie wiedział.

niedziela, 21 stycznia 2018

Evžen Boček „Dziennik kasztelana”

Wiktor jako kasztelan usiłuje sobie urządzić na nowo życie poza Pragą. Dręczą go demony przeszłości, a przede wszystkim małżeński kryzys. W nowym miejscu nie jest dane mu jednak zaznać spokoju. Pojawiają się nowe demony, stare dołączają do nich, pogłębia się przez to kryzys związku, wszystko to potęguje choroba córki. Książka napisana w formie dziennika, nie do końca wyjaśnia wszystkie wydarzenia, opisuje je jednak zajmująco, tak że chce się przejść już do następnej strony. Jest to powieść gotycka, a przynajmniej sprawia takie pozory. Posmak fantastyki, grozy i tajemnicy jest wyborny, a do tego dochodzą jeszcze konflikty ze światem realnym. Wiktor znalazł się w matni. Czy wydostanie się z niej? Gorąco polecam tę niewielką objętościowo książkę.

poniedziałek, 1 stycznia 2018

Krótkie podsumowanie ubiegłego roku








Krótkie podsumowanie ubiegłego roku. Przeczytanych/wysłuchanych 115 książek. O 8 mniej niż w ubiegłym roku. 49 przeczytanych (19 papierowych, 30 na czytniku), 66 wysłuchanych. Największe odkrycia to szwajcarski pisarz Robert Walser i nasz Wiesław Myśliwski. Zagłębiłem się w końcu w prozę Vladimira Nabokova. Rolanda Topora i Dmitrija Głuchowskiego; wszystko na bardzo dobrym/dobrym poziomie. Wielkim pozytywnym zaskoczeniem były „Szkice piórkiem" Andrzeja Bobkowskiego. Aleksijewicz, Zagajewski, Kafka, Waniek i Nesbo jak zawsze niezawodni. Wreszcie poznałem dwa cykle fantasy "Wiedźmina" Sapkowskiego i „Ziemiomorze" Le Guin. Sapkowski mnie oczarował, Le Guin niestety nie porwała. Ubiegły rok był także powrotem do książek Raymonda Chandlera, odnalazłem je nadal klimatycznymi i lekko ironicznymi. Przeczytałem kilka kryminałów, kilka esejów, trochę reportaży, nieco listów, odrobinę fabuły, coś z fantastyki. Rozpiętość gatunkowa jak widać spora. Także nastroje rozciągały się od ciężkiej do stawienia tematyki podejmowanej przez Aleksijewicz i Tochmana, po lekką, zabawna i błyskotliwą prozę Marty Kisiel. Przeczytałem za mało poezji! Największym rozczarowaniem okazał się „Norweski dziennik" Pilipiuka, przez tę książkę z trudem przebrnąłem. Zrecenzowałem dwie książki otrzymane bezpośrednio od autorów (Zuza Malinowska i Kate Buch, dziękuję i pozdrawiam!). Wciąż nie udało się nawiązać żadnej współpracy z jakimkolwiek wydawnictwem, nadal zatem pozostaję niezależnym i samotnym recenzentem. Nawiązałem za to wiele wspaniałych znajomości na forach poświęconych książkom. Wszystkich Was pozdrawiam, dziękuję, że mnie czytacie i że Was nie męczy mój dziwny styl, że wybaczacie mi wszystko, co ludzkie (przeklęte literówki), że jesteście, że jesteście, że jesteście ze mną i że jesteście dla wspaniałych książek. Dziękuję z całego serca. Wiem, może nie bywam zbyt kordialny i gadatliwy, ale czytelnik jest zawsze ważny. Czytelnik, czyli Wy. I zawsze cieszę się, kiedy komentujecie, lajkujecie moje recenzje, gdyż dzięki temu wiem, że nie robię czegoś całkiem niepotrzebnego, że nie pisze na próżno. Życzę Wam owocnego i dobrego roku 2018, w którym mają się spełnić Wasze życzenia i marzenia. Tak chcę i tak ma być! 


1. Swietłana Aliksiejewicz „Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości"
2. Jo Nesbo „Łowcy głów"
3. Jo Nesbo "Syn"
4. Charlotte Link „Echa winy"
5. Jake Chedwallader „PB3 Recycler"
6. Bożena Aksamit „Batory. Gwiazdy, skandale i miłości na transatlantyku"
7. Witold Gombrowicz „Wspomnienia polskie. Wędrówki po Argentynie"
8. Jerzy Stuhr „Tak sobie myślę..."
9. Dmitrij Głuchowski „Metro 2033"
10. Dmitrij Głuchowski „Metro 2034"
11. Wiesław Weiss „Pink Floyd. Szyderczy smiech i krzyk rozpaczy"
12. Dmitrij Głuchowski „Metro 2035":
13. Andrzej Pilipiuk „Norweski dziennik. Obce ścieżki"
14. Andrzej Pilipiuk „Norweski dziennik. Północny wiatr"
15. Jerzy Pilch „Zuza albo czas oddalenia"
16. Gustaw Holoubek „Wspomnienia z niepamięci"
17. Margaret Atwood „Ślepy zabójca"
18. Maciej Zembaty „Przygody wuja Alberta"
19. Jo Nesbo „Krew na śniegu"
20. Jo Nesbo „Więcej krwi"
21. Adam Wisniewski-Snerg „Robot"
22. Wiesław Mysliwski „Pałac"
23. Sławomir Mrożek „Dziennik powrotu"
24. Henryk Waniek „Jak Johannes Kepler jadąc do Żagania na Śląsk zahaczył o księżyc"
25. Wiesław Myśliwski „Kamień na kamieniu"
26. Aleksander Pope „Heloiza do Abejlara"
27. Wiesław Myśliwski „Widnokrąg"
28. Wiesław Myśliwski „Traktat o łuskaniu fasoli"
29. Laurence Sterne „Podróż sentymentalna przez Francję i Włochy"
30. William Szekspir „Opowieść zimowa:
31. Tomasz Mann „Czarodziejska góra"
32. Raymond Chandler „Wysokie okno"
33. Vladimir Nabokov „Pnin"
34. Aleksander Wat „Dziennik bez samogłosek"
35. Raymond Chandler „Żegnaj, laleczko"
36. Raymond Chandler „Tajemnica jeziora"
37. Hanna Kral „Dowody na istnienie"
38. Swietłana Aleksiejewicz „Czasy secondhandu. Koniec czerwonego człowieka"
39. Vladimir Nabokov „Śmiech w ciemności"
40. Raymond Chandler „Siostrzyczka"
41. Rainer Maria Rilke „Listy do Klary Rilke-Weshoff"
42. Raymond Chandler „Tajemnice Poodle Springs"
43. Raymond Chandler „Hiszpańska krew i inne opowiadania"
44. Stanisław Lem „Powrót z gwiazd"
45. Karl Ove Knausgaard „Moja walka 4"
46. Stanisław Lem „Eden"
47. Wiesław Myśliwski „Ostatnie rozdanie"
48. Vladimir Nabokov „Maszeńka"
49. Patrick Modiano „Katarzynka"
50. Stanisław Lem „Dzienniki gwiazdowe"
51. Vladimir Nabokov „Obrona Łużyna"
52. Jerzy Pilch „Więcej demonów"
53. Friedrich Kellner „Dziennik sprzeciwu. Tajne zapiski obywatela III Rzeszy"
54. Haruki Murakami „Po zmierzchu"
55. Robert Walser „Willa Pod Gwiazdą Wieczorną"
56. Zuza Malinowska „Złoty wąż"
57. Alfred Kubin „Po tamtej stronie"
58. Przemysław Słowiński „Urlike Meinhoff"
59. Fiodor Dostojewski „Biesy"
60. Franz Kafka „Proces'
61. Nadieżda Mandelsztam „Wspomnienia"
62. Szczepan Twardoch „Król"
63. Matsuo Basho „Z podróżnej sakwy"
64. Dejan Studjic „B jak Bauhaus"
65. Roland Topor „Dziennik paniczny"
66. Roland Topor „Najpiękniejsza para piersi na świecie"
67. Roland Topor „Cztery róże dla Lucienne"
68. Roland Topor „Święta księga cholernego Prutto"
69. Alejo Carpentier „Podróż do źródeł czasu"
70. Jo Nesbo „Pragnienie"
71. Marcin Wichta „Jak przestałem kochać design"
72. Marcus Zusak „Złodziejka książek"
73. Ota Pavel „Śmierć pięknych saren"
74. Ota Pavel „Jak spotkałem sie z rybami"
75. Agnieszka Lisak „Miłość staropolska. Obyczaje, intrygi, skandale"
76. Leopold Tyrmand „Cywilizacja komunizmu"
77. Jerzy Bralczyk „Przysłowia na każdy dzień"
78. Janusz Tazbir „Długi romans z muzą Klio"
79. Andrzej Sapkowski „Ostatnie życzenie"
80. Dejan Studjic „Język rzeczy"
81. Andrzej Sapkowski „Sezon burz"
82. Zośka Papużanka „On"
83. Andrzej Sapkowski „Miecz przeznaczenia"
84. Rupi Kaur „Mleko i miód"
85. Kate Buch „Naga prawda"
86. Franz Kafka „Aforyzmy z Zurau"
87. Franz Kafka „Listy d rodziny, przyjaciół i wydawców"
88. Andrzej Sapkowski „Krew elfów"
89. Andrzej Sapkowski „Czas pogardy"
90. Andrzej Sapkowski „Chrzest ognia"
91. Andrzej Sapkowski „Wieża Jaskółki"
92. Andrzej Sapkowski „Pani Jeziora"
93. "Haruki Murakami „Norwegian Wood"
94. Zdzisław Broński 'Uskok' „Pamiętnik (wrzesień 1939 - maj 1949)"
95. Kazuo Ishiguro „Nie opuszczaj mnie"
96. Anna Kamińska „Wanda"
97. Bela Hamvas „Filozofia wina"
98. Andrzej Makowiecki „Ja, Urbanator. Awantury muzyka jazzowego" 
99. Dmitrij Głuchowski „Witajcie w Rosji"
100.. Dmitrij Głuchowski „Fut,re"
101. Andrzej Bobkowski „Szkice piórkiem"
102. Czesław Miłosz/Jarosław Iwaszkiewicz „Portret podwójny"
103. Ursula Le Guin „Czarnoksiężnik z Archipelagu"
104. Ursula Le Guin „Grobowce Atuanu"
105. Ursula Le Guin „Najdalszy brzeg"
106. Ursula Le Guin „Tehanu"
107. Ursula Le Guin „Inny wiatr"
108. "Marta Kisiel „Dożywocie"
109. Wojciech Tochman „Dzisiaj narysujemy śmierć"
110. Adam Zagajewski „Lekka przesada"
111. Marta Kisiel „Siła niższa"
112. Marta Kisiel „Szaławiła"
113. Evžen Boček „Dziennik kasztelana"
114. Georges Perec „Rzeczy"
115. Stanisław Stabro „Na inne głosy rozpiszą nasz głos"
116. Justyna Kopińska „Polska odwraca oczy"

piątek, 29 grudnia 2017

Georges Perec „Rzeczy"























      Debiut pisarza wydany w 1965 roku. Upłynęło tak dużo czasu, a książka wydaje się, że nie tylko nie postarzała się, ale obecnie jest chyba jeszcze bardziej aktualna. Zmieniło się przez pół wieku wiele, przede wszystkim zmienił się na lepsze standard życia. Szczególnie praca w agencji reklamowej postrzegana jest za atrakcyjną finansowo. Nie zmieniło się jednak podejście do stanu posiadania, człowiek chce zawsze zwiększyć swój stan posiadania, wspiąć się o kolejny szczebel w górę.
      Bohaterowie książki Pereca to bardzo młode małżeństwo, które zajmuje się prowadzeniem ankiet dla agencji reklamowych na ulicach Paryża. Jest to praca żmudna, niestabilna, gdyż żywot agencji bywa krótkotrwały, praca dobrze płatna, jednak nie aż tak dobrze, by znacznie podnieść status społeczny Sylwii i Jerome'a. Oni marzą o świecie wyższym, o ekskluzywnych angielskich strojach, o markach, o antykach z paryskich antykwariatów, o zamożności, o milionach. 
      Książka posiada interesująca afabularną formę. Autor stosuje opis sytuacji, a także rejestruje momenty zmian. Bohaterowie są poddani wiwisekcji pod kątem ich stosunku do świata materialnego, zestawieni z własnymi możliwościami, porównani do bohaterów ze świata ich tęsknych wejrzeń. Perec doszukuje się tęsknoty za zamożnością — dziś nazwalibyśmy to snobizmem — w ich postawie życiowej, w kręgu przyjaciół, w poglądach politycznych, w upodobaniach do muzyki i filmu. Na niewielu stronach udało się autorowi w dogłębny sposób zanalizować postawę bohaterów, unikając przy tym jakiegokolwiek wartościowania.
      Zakończenie książki wskazuje na nieuchronność pewnych działań. Można przez jakiś czas unikać konieczności i żyć z głową w chmurach, jednak na pewno przyjdzie czas schylić się ku ziemi i zapomnieć o niebie. Życie jest tu i teraz, nie gdzieś w mglistej przyszłości. I nie wszystko można w życiu mieć. Trzeba zadowolić się czasem tym, co jest, zamiast marzyć o tym, co dostępne jest zaledwie nielicznym ludziom na ziemi. 
      Przewrotnością autora jest fakt, że jego bohaterowie pracują w dziedzinie reklamy, która nakręca u ludzi potrzebę posiadania i życia ponad stan. Różnica między połową lat 60-tych a współczesnością nie jest wcale taka ogromna. Dziś ludzie są być może bardziej skupieni na karierze i mniej interesuje ich muzyka, być może ich dochody pozwalają na bardziej luksusowe życie, jednak nadal dalecy są od beztroskiego pławienia się w milionach i mogą tylko o tym beznadziejnie marzyć. Mogą się też obudzić i skorygować oczekiwania z możliwościami. Jak wolą. Zawsze jest wybór, z którego mogą skorzystać.

sobota, 16 grudnia 2017

Wojciech Tochman "Dzisiaj narysujemy śmierć"





      Czasem pustka w głowie nie jest oznaką stanu faktycznego. Może na przykład świadczyć o nieumiejętności zebrania myśli po jakimś traumatycznym przeżyciu. Kiedy wydarzy się coś, z czym nie potarfimy sobie poradzić, na co nie mamy wpływu, co nami wstrząsnęło, co zburzyło dotychczasowy porządek naszych wyobrażeń o świecie, wówczas możemy mieć trudności z zebraniem myśli. Po przeczytaniu książki Tochmana odczułem tego rodzaju pustkę. Przez długi czas zdawało się, że staram się wyprzeć to, co przed chwilą czytając przyjmowałem w siebie, ponieważ nie potrafiłem tego udźwignąć. Jest to zbyt wielki cięzar.
      Autor pojechał do Rwandy kilkanaście lat po ludobójstwie, które w 1994 roku wstrząsnęło światem. Nie pojechał tam rozgrzebywać ran, chociaż rozmowy, które prowadzi, wypełnione są bólem, Wspomnienie tragicznych wydarzeń wciąż żyje w świadkach, zarówno w ocalałych jak i oprawcach. Nie są od tego wolne następne pokolenia. Tochman rozmawia z wieloma osobami; na jego prośbę snują one wspomnienia tamtych wydarzeń. Rozmowy nie należą do łatwych. Świadkowie nie zawsze chcą o wszystkim mówić, nie chcą pamiętać, chociaż nie mogą zapomnieć. Poprzez ich słowa płynie rzeka bólu, niesprawiedliwośći, cierpienia, nieszcześcia, strachu, mroku, śmierci.
      W swojej książce Wojciech Tochman bez trudu osiąga nieprzyjemny dla czytelnika poziom dyskomfortu na podobieństwo tekstów Swietłany Aliksiejewicz. Tematem ksiażki jest pozornie krajobraz po bitwie, portret Rwandy kilkanaście lat po tragicznych wydarzeniach. Pozornie, gdyż narracja reportażu nieustannie powraca do kwietnia 1994 roku, stając sie także opowieścią o samym ludobójstwie. Przeszłość i przyszłość nigdy nie bywają od siebie rozdzielone, ale w tym przypadku jak rzadko kiedy są ze soba nierozerwalne.
      Tochman przybliża czytelnikowi przyczyny wydarzeń, tło społeczne i ekonomiczne. Czytelnik może zapoznać sie z pobieżnym, lecz konkretnym, rysem historycznym, który pomaga zrozumieć przyczyny rzezi Tutsi. Najbardziej przejmują jednak zwierzenia ocalałych z ludobójstwa, którzy opowiadają o swoich losach i doświadczeniach. O tym, w jaki sposób ocaleli i jak z bliska oglądali przemoc i śmierć. Przeraża brak sprawiedliwosci, gdyż dzisiaj kaci mieszkają spokojnie obok ocalałych. Wielu z nich ma się dobrze, gdyż nikt ich po latach nie oskarżył. Czasem trudno zapamiętać będąc jako swiadek jeszcze małym dzieckiem kogoś z grupy kilkudziesięciu mężczyzn obcinającym rodzicom głowy, gwałcących zbiorowo matki i siostry. Straszna jest myśl o obojętności świata w 1994 roku, bo przeciez nikt nie pośpieszył na pomoc, Amerykanie nie wysłali swoich wojsk, a obecne z Rwandzie siły ONZ nie interweniowały.
      Z pomoca wyszukiwarki internetowej sprawdziłem trafność wyszukiwania tytułu książki Tochmana. Najlepiej pozycjonowane są oferty handlowe ksiągarń internetowych, a w nich uderza wszędzie niemal ten sam powielony metodą kopiuj-wklej opis "Dzisiaj narysujemy śmierć". Odbiegające od schematu opisy niestety są na nim oparte i zdają się być wariantem tego najczęściej powielanego ze strony wydawcy. Tekst "Opowieść o tym, jakie konsekwencje niesie ludobójstwo nie tylko dla sprawców i ofiar, ale przede wszystkim dla nas - świadków" brzmi jak ponury refren, jak gdyby zabrakło refleksji. Nie będę go powielać. Moim zdaniem każdy musi indywidualnie zmierzyc się z tym trudnym tematem. Trzeba przemóc pustkę w głowie i w sercu, przezwycieżyć niemoc, dobyć głosu, własnego i analitycznego. Tak, pozostaniemy bezradni i przytłoczeni ciężarem tamtych wydarzeń, niczego nie zmienimy, nie naprawiy, nikogo nie przywrócimy do życia, ale nie możemy pozostać obojętni.

Wielkie podziekowania należą się autorce bloga Bookiecik za inspirację!

czwartek, 14 grudnia 2017

Marta Kisiel "Dożywocie"







      Kompletnie nie wiedziałem, co otrzymam, biorąc tę ksiażkę do ręki. Czy się czegoś spodziewałem? Lekkiej lektury o gotyckim zabarwieniu, z domnieszką horroru lub grozy. No i od samego początku dostałem od autorki solidnie w łepetynę solidną i ironiczną dawką humoru. Od samego początku zostałem kupiony, gdyż jest to humor błyskotliwy, inteligentny i często aluzyjny. Humor wieloraki, słowny, sytuacyjny; ten pierwszy przypadł mi do gustu najbardziej. Także sprawna żonglerka autorki cytatami z poetów romantycznych, wykorzystywanie ich do zobrazowania sytuacji, do wydobycia z tej sytuacji komizmu. To mnie urzekło.
      Sama historia opowiada o tym, jak Konrad otrzymał w spadku od nieznanego krewnego dwustuletni dom, w którym zamieszkiwali jego równie nieznani antenaci. W domu tym przebywają, jak się okazało, niespodziewani mieszkańcy, których zgodnie z testaemntem (mglisty zapis nie wzbudził w Konradzie zaniepokojenia) nie można się pozbyć, Stanowią oni integralną część domu. A co to są za jedni? Może nie jedni, bo jest ich kilkoro. Dzięki nim Konrad nie będzie sie nudzić w nowym miejscu zamieszkania, które także dzieki nim pokocha i nie będzie chciał go opuścić, wbrew wcześniejszym chęciom.
       Jeśli mowa o mieszkańcach Lichotki, tak bowiem nazywa się nowa posiadłość Konrada, to nie zdradzając fabuły powiem, że są to postaci barwne, ciekawie skonstruowane, każda jest indywidualnością w swoim rodzaju (gatunku? ;) ), każda ma swoje za pazurkami (szponami? mackami?), każda może pomóc, alie i może zaszkodzić, z każdą Konrad ma problemy i każdą mimo wszystko pokocha. Owe postaci - trzeba to jasno napisać - stanowią obok humoru sól tej książki. To one decydują o jej atrakcyjnośći. Marta Kisiel stworzyła w swojej książce odrębny świat, pełen uroku, zabawny, czasem prozaicznie szyderczy, a czasem fantastycznie zabawny.
      Bardzo udała się Marcie Kisiel ta książka (wiem, wiem, jestem spóźniony o wile lat...), wypełniła lukę, którą nie wiedziałem czym mam wypelnić. Tak mało jest dobrych kisążek śmieszących na poziomie, a taką książką jest właśnie "Dożywocie". Boki zrywałem w trakcie odsłuchu audiobooka i niejedna osoba przypatrująca mi się z boku, jak co rusz wybucham śmeichem ze słuchawkami na uszach, musiała sobie o mnie właściwie-niewłaściwie pomyśleć. Albo zrobić do mnie kóko na czole. Ale co mi tam! Bawiłem się świetnie i setnie uśmiałem; tego mi żadne kółka nie odbiorą. Z czystym umieniem polacam to katharsis dla duszy każdemu, bo każdemu należy sie dobry humor, każdemu należą sie porządni bohaterowie i każdemu należy się dobra książka. Dziękuję za uwagę. :)

poniedziałek, 4 grudnia 2017

150. "Z przodu jest miejsce!" [1942]





















"Avanti c'e posto!", reż. Mario Bonnard [Włochy, 1942]

      Oglądanie takich filmów zawsze podnosi mnie na duchu i przywraca wiarę w ludzi. Na krótko, ale jednak. Rosella została okradziona w autobusie. Bezradną dziewczynę postanawia zaopiekować się poczciwy konduktor Cesare. Rywale jednak nigdy nie śpią i Bruno, kolega z pracy Cesare'a, zaczyna interesować się Rosellą. jest to może i miejscami konwencjonalna komedia romantyczna, ale jej atutem jest mnóstwo mniej lub bardziej subtelnego humoru i pozytywna wymowa (bez przesłodzenia, zbytniego sentymentalizmu).
     Przykład humoru słownego i muzycznego zarazem:

-Nazywam się Bellini
-Pana nazwisko jest mi skądś znane...
-?
-No tak, przepraszam, pomyliłem je z Rossini :D


      Muzyka zresztą tez występuje w filmie. Cesare gra na perkusji w zakładowej orkiestrze. W prascy i z batuta w ręku dyryguje szef Cezare'a. Ten burzy mu próby waląc w bębny w nieodpowiednich momentach, jako człowiek nieobecny duchem na próbie i zatopiony w myślach o Roselli. :) Jako że cześć akcji toczy się w autobusie, w film pełen jest ujęć Rzymu z początku lat 40-tych, nie tego turystycznego,ale ujęć miasta, kamienic, palców, ludzi.




      Cezare i Bruno to postaci krwiste, żywe, z przyzwyczajeniami, postawą, gestami, mimiką. Rosella już mniej jest żywa, czasem przypomina kukłę, którą można przenieść w inne miejsce bez szkody dla kogokolwiek (tak wyrażona została jej bezradność po kradzieży pieniędzy i dokumentów), albo nieco posągowa, sztywna tyczkowata piękność. Za to szef Cezare'a to postać jak żywa, gwiżdże, podśpiewuje, kręci łańcuszkiem wokół palca, gra twarzą, wtrącając się w rozmowy w pracy, besztając Cezare'a za spóźnienia lub dyrygując orkiestrą. Jest niejednoznaczny, gdyż pod pozorem surowości, kryje się sympatyczny meloman, który w filmie jest bezsprzecznym źródłem wesołości. 
      Udany film psuje moim zdaniem zakończenie, no ale wojna, panie, wojna... 

      PS. Tytuł filmu przetłumaczyłem na język polski sam. Jest to zawołanie Cezare'a w autobusie, aby ludzie przesunęli się do przodu pojazdu i nie tłoczyli przy wejściu z tyłu.

środa, 29 listopada 2017

Czesław Miłosz / Jarosław Iwaszkiewicz "Portret podwójny"



       Książka przedstawia korespondencję dwóch poetów trwająca pięćdziesiąt lat od roku 1930 do 1980, w którym umarł Iwaszkiewicz. Wydawnictwo zawiera wszystkie ocalałe i odnalezione listy Miłosza i Iwaszkiewicza, a także listy od i do innych pisarzy, w których mowa jest o jednym z adresatów w kontekście drugiego. To jednak nie wszystko. Pomiędzy listami przeczytać możemy dedykowane sobie wzajemnie wiersze oraz recenzje, przede wszystkim pióra Miłosza o twórczości Iwaszkiewicza. Aneks zamykający korespondencje zawiera szereg rozmów Miłosza, a także tekstów poświęconych Iwaszkiewiczowi, napisanych już po śmierci wieloletniego przyjaciela. Książkę zamykają dwa wiersze Miłosza napisane już w XXI wieku, będące wyrazem hołdu autora "Trzech zim" dla autora "Lata 1932". Do tego dochodzą dosyć obszerne przypisy. Czyż można chcieć więcej w przypadku takiego wydania? Niestety listy Iwaszkiewicza do Miłosza sprzed 1939 roku nie ocalały, więc niemożliwego oczekiwać nie wypada.
      Korespondencja ukazuje kilka faz znajomości pomiędzy poetami. napisałem "znajomość" zamiast "przyjaźń", od której się wszystko zaczęło, gdyż w tej przyjaźni znajduje się spora przerwa. Ale po kolei. Miłosz napisał do Iwaszkiewicza swój pierwszy list jako 19-latek w listopadzie 1930 roku. Zaczyna się on od zdania "Szanowny Panie! Uwielbiam Pana". Zaintrygowany Iwaszkiewicz odpisał i tak zaczęła się korespondencja.
      Miłosz w listach załącza swe wiersze z prośba o ocenę. Widzi w Iwaszkiewiczu protektora, nauczyciela. Podziwia jego poezję i znajduje się pod jej wpływem. Stara się z niej czerpać, analizuje ją, uczy się na niej. Dosyć szybko zaczyna jednak znajdować swój własny styl. Przyjaźń umacnia się. Iwaszkiewicz pomaga Miłoszowi także finansowo, by w końcu wprowadzić go w warszawski światek literacki. Podczas wojny Miłosz często odwiedza Stawisko, gdzie znajduje się oaza spokoju i miejsce spotkań artystów.
      Po wojnie przyjaźń trwa nadal, ale przyjaciele geograficznie oddalają się od siebie. Druga część korespondencji dotyczy listów wymienianych pomiędzy Stawiskiem a Waszyngtonem, gdzie Miłosz pracował po wojnie w Ambasadzie R.P. Jest to okres, w którym krystalizuje się przyszłość obu pisarzy. Nie znika z listów serdeczność, Miłosz wysyła do Polski tłumaczenia negro spirituals oraz wierszy Nerudy i Lorki, Iwaszkiewicz drukuje je w "Nowinach literackich", których jest redaktorem. W tym czasie narasta w Miłoszu przekonanie o pozostaniu na Zachodzie, podczas gdy Iwaszkiewicz coraz bardziej angażuje się w życie literacki nowego państwa Polskiego.
      Trzecia cześć to okres milczenia między poetami, spotkania w Paryżu, podczas którego Iwaszkiewicz nie podał Miłoszowi ręki, pisania zajadłych ataków na zdrajcę ojczyzny. Przytoczone są tu głównie listy Miłosza z emigracyjnymi pisarzami oraz fragmenty dzienników Iwaszkiewicza. W obu przypadkach widać wyraźne rozdarcie pomiędzy koniecznością a sentymentem. Szczególnie widoczne jest to u Iwaszkiewicza, który gorzej przechodzi rozstanie. Miłosz zdaje się czuć zwolniony z więzów i, wprawdzie nieustannie będąc wdzięcznym za to, co zawdzięcza Iwaszkiewiczowi, jak gdyby rozkoszuje się teraz swoja suwerenna twórczością. Pisze krytyczną recenzję wystawionego w Paryżu dramatu Iwaszkiewicza "Lato w Nohant" i dosyć pokrętną w wymowie analizę "Wzlotu", odpowiedzi Iwaszkiewicza na "Upadek" Alberta Camusa. Iwaszkiewicz nie pozostaje mu dłużny, ale on musi krytykować Miłosza, gdyż pozostał w kraju.
      Okres milczenia pomiędzy poetami kończy się w 1960 roku. Korespondencja zostaje wznowiona, jednak nie osiągnie ona już nigdy takiej samej intensywności, jaka odznaczała się wcześniej. Niemniej pozostała w ich listach serdeczność, przywiązanie. Miłosz nigdy nie wyprze się wpływu Iwaszkiewicza na swoją twórczość i zawsze będzie chwalić jego wiersze napisane przed wojną, które cenił najbardziej. Nowym tematem ich korespondencji jest starość, upływ czasu. Wciąż piszą wiersze, rozmawiają o literaturze, o znajomych pisarzach, serdecznie pozdrawiają swe małżonki. wspominają choroby. Czesław chwali się przed Iwaszkiewiczem , że jego synowie maja już pod trzydziestkę, na co Jarosław odpowiada Miłoszowi, że on ma już 2,5 letnią prawnuczkę Ludwikę, która mówi do niego 'Pra" i jest jego największą przyjaciółką.
      Z listów wymienianych pomiędzy poetami czytelnik może dowiedzieć się mnóstwa interesujących szczegółów, od drobiazgów po fakty związane z literaturą. Pojawia się na ich stronicach szereg nazwisk ówczesnych prominentów poezji i prozy, ale w pierwszej otrzymujemy wgląd w ludzkie losy. Nawet jeśli nie jest to wgląd bezpośredni i należy go odczytywać pomiędzy wierszami listów, jest to jednak obraz drobiazgowy i szczególny jednocześnie. Z poszczególnych elementów zapisywanych przez lata list po liście tworzy się portret dwóch wielkich literatów, którzy obdarzyli się w niepamiętnych czasach przyjaźnią, a ta w różnej formie przechodząc wzloty i upadki przetrwała do końca, od "Uwielbiam Pana" do ostatnich życzeń urodzinowych, które Miłosz złożył Iwaszkiewiczowi na kilka dni przed jego śmiercią "Birthday greetins love". Pomiędzy tymi listami zawarta była cała historia, zmieściły się całe życie i cała poezja.