piątek, 3 maja 2019
154. "Niedokończony film" (2010)
W maju 1942 roku na kilka dni zawitała w getcie warszawskim filmowa ekipa z Berlina. Nakręcono 4 rolki taśmy, tyle w każdym razie odnaleziono po wojnie w archiwum. Filmu nigdy nie dokończono. Z filmu "Niedokończony film" wyłania się przerażający obraz getta, a pomiędzy nim wiele inscenizowanych sytuacji (pogrzeb, obrzezanie, bal, konsumpcja w restauracji, wizyta Żydów u Czerniakowa). Poraża autentyzm zdjęć, jednak nie wiadomo do końca, ile z nich jest inscenizowanych. W każdym razie na ekranie można obejrzeć getto w ostatnich chwilach przed mającą tam nadejść zgrozą wywózek do obozów koncentracyjnych. Niedosyt jest taki, ze nie otrzymujemy pełnego materiału z 1942 roku, jedynie jego zmontowane fragmenty, cóż że prawdopodobnie jest to większa cześć całości, skoro pozostaje wrażenie, że czegoś brakuje. Wspaniałym pomysłem jest za to użycie jako komentarza fragmentów dzienników Adama Czernikowa, w których opisana jest wizyta niemieckich filmowców. Doskonałe są także sceny dokręcone już współcześnie, które pokazują na widowni oglądających film ocalałych z Holocaustu wraz z ich komentarzami. "Przez cały czas boję się, że w tym tłumie zobaczę moją matkę" mówi jedna z tych osób, wówczas 9-letnia dziewczynka. Jeśli przesiać przez sito intelektu obrazy z filmu i dodać do tego posiadaną dziś wiedzę o ówczesnym horrorze, otrzymujemy wstrząsający obraz getta. I nawet w sekwencjach sfingowanych coś łapie za serce, gdyż ogląda się marionetki zmuszone do robienia czegoś niegodnego, a zarazem pozostaje świadomość wszechobecności śmierci, więc niemal pewność, ze niewiele osób, które przewinęły się przez ekran, umarło w sposób naturalny. Jest ogromna różnica pomiędzy tymi autentycznymi ujęciami, a jakimkolwiek filmem usiłującym odegrać tamte wydarzenia. A jest nią sfilmowana prawda, prawda leżących na ulicach trupów, prawda żebrzących dzieci, prawda zwożenia ciał do masowych mogił, prawda manipulacji, prawda tańczących groteskowo, bo z przymusu, par, prawda propagandy, prawda muru dzielącego ulice i prawda esesmanów, którzy mówili filmowcom, na co maja kierować oko kamery.
wtorek, 23 kwietnia 2019
153. „Walden - Diaries, Notes & Sketches” (1969)
Swoim tytułem film Mekasa nawiązuje do pamiętnika „Walden” Henry Davida Thoreau. To niezwykły kolaż filmowy obrazujący życie w jego różnych aspektach. Niemal przez trzy godziny obraz drga, pulsuje, rusza się, migocze, zmienia światło; montaż jest więcej niż dynamiczny, średnia ujęcia jest na pewno poniżej dziesięciu sekund. Nie ulega wątpliwości, że jest to film awangardowy, który z pomocą swego zadziwiającego rytmu i montażu przykuwa wzrok, magnetyzuje i oszałamia. Efekt jest olśniewający. Z na pozór chaotycznych sekwencji powstają ciekawe sceny rodzajowe, wesele, zabawa na huśtawce, wizyty u przyjaciół, zima w rezerwacie bobrów, cyrk, uliczna demonstracja. Mamy w filmie całą plejadę znanych ludzi. Jest rozmowa z Dreyerem i wizyta na wsi u Hansa Richtera, pioniera niemieckiej awangardy filmowej lat 20-tych. Przy stoliku kawiarnianym pojawia się Alen Ginsberg, Norman Mailer, NIco, Andy Warhol, gra Velvet Underground z Lou Reedem i Johnem Calem w składzie, w końcu Mekas kręci sekwencje w hotelu, w którym John Lennon i Yoko Ono organizują swoją akcję na rzecz pokoju Bed-In. Ciekawa jest także ścieżka dźwiękowa, złożona z odgłosów adekwatnych do pokazywanych sekwencji, ale są one zastępowane od czasu do czasu komentarzem spoza kadru, a także muzyką, na którą składają się na przemian awangardowe kompozycje Johna Cale'a oraz fortepianowa muzyka Chopina. Ten film jest jednym wspaniałym niepowtarzalnym przeżyciem, które silnie działa na zmysły. Jeden z oryginalniejszych filmów, jakie kiedykolwiek widziałem. Można rzec, że to jest poezja filmowa, co stanowi najwyższy stopień pochwały.
środa, 27 marca 2019
Wacław Berent „Ozimina”
Jest to z całą pewnością najtrudniejsza powieść, jaka ostatnio czytałem. I najdziwniejsza. Właściwie, to nie wiem, o co w niej chodzi. Mam mgliste przebłyski, ale całości nie ogarniam. Inteligencja o szerokim przekroju bawi się w salonie warszawskim w karnawałową noc w 1904 roku. W tym dniu wybucha wojna rosyjsko-japońska, co ciąży na tematach rozmów. Korowód postaci niczym w „Weselu” Wyspiańskiego wiruje, rozmawia, wspomina, przewiduje. Nad głowami bawiących się wisi widmo rewolucji 1905 roku (Berent opublikował „Oziminę” w 1911 roku). W salonie można też wyczuć duch Woydy, który w domu otruł się z miłości. 3/4 powieści rozgrywa się w salonie, ostatnia cześć na warszawskiej ulicy. Książka napisana jest językiem młodopolskim, co z jednej strony utrudnia percepcję, z drugiej wprowadza sporo poetyczności. Obok wzniosłych metafor sąsiadują kolokwialne zwroty; język powieści jest żywy, wulkaniczny, w ciągłej przemianie. Sporo rozmów o polityce, ale i wiele fragmentów zmysłowych. „Ozimina” składa się z wielu fragmentów zespolonych w całość, jest niezwykle epizodyczna, a poszczególne sceny płynnie przechodzą jedna w drugą. Jest to niewątpliwie powieść psychologiczna; autor wykreował postaci myślące, czujące, kontrastujące ze sobą, usiłujące zespolić na chwilę swoje wnętrza, splatając się słowami, ideami, postawami, charakterami. Bogactwo ogromne wariantów. Patriotyzm, erotyka, życiowe dole-niedole, spleeny, uczucia, obawa przed wojną, wspominanie zmarłego tragicznie Woydy, więzienne wspomnienia Niny, wszystko to zmienia miejsca jak w kalejdoskopie, jedno wyłania się z drugiego, wypierane przez trzecie, by wrócić na chwilę, po pojawieniu się czwartego. W czwartej części sportretowana została ulica warszawska w rodzącym się nowym dniu. Pojawiają się niższe stany i kontrast z dotychczasowymi bohaterami. Mimo iż zrozumiałem z książki jedynie jej powierzchnię, warstwę naczelną, ze się tak wyrażę, to powieść podobała mi się bardzo. Należy ona na pewno do gatunku sztuki przez duże S. Berent, polski tłumacz Nietzschego, napisał dzieło trudne do ogarnięcia, wielowymiarowe, z użyciem bogatego metaforycznego języka, z wielką dbałością o formę. „Ozimina” nazywana jest powieścią eksperymentalną i nie można chyba temu zaprzeczyć. Eksperyment formalny łączy się w dziele Berenta z jej poszatkowaną świadomie, fragmentaryczną treścią, tworząc swoisty collage zdarzeń, spotkań, rozmów, kontaktów, charakterów. Jednym z piękniejszych fragmentów książki jest rozważanie profesora o starych drukach. Z pieczołowitością, wręcz z miłością do ksiąg mówi o liternictwie, o bibule, o zmianie inkunabułów w księgi drukowane. Dla zachęty przytaczam początek powieść; ta metafora początkowa od razu mnie pozyskała:
„Lodowy połysk czarnej tafli fortepianu i mocne lśnienie posadzki rzucały mu na salę jakby pył powietrzny i ogromne zmatowanie barw w głębi. W tem dla oka oddaleniu tonowała się jaskrawa rozmaitość kobiecych strojów w kilka plam zamglonych pod czarnym wirem mężczyzn. Tylko na krześle najbliższem odsadą barw mocnych — widniała jakaś bluzka o wodnej zieleni, twarz otwarta, jasna i włos ciemny, rozjaśniany w ciepłe połyski, zda się kontrastem do tej hebanowej czerni fortepianu, z ponad której padały oczy jego.
Stał jak wyczekujący rybak tej czarnej łodzi, przerzucając białe karty nut rozłożonych na hebanie.
A dziewczyna przyglądała mu się przez zmrużone rzęsy pozornie nigdzie nie patrzących oczu. Obserwowała go z przedziwnie długim spokojem, zamknąwszy złożonemi na kolanach dłońmi dwa doskonałe półkola toczonych ramion, obciśniętych wysoko w białą skórę rękawiczek."
piątek, 22 marca 2019
Małgorzata Szejnert „Czarny ogród”
Po lekturze takiej książki
czuje się jednocześnie przesyt i niedosyt. To pierwsze powoduje natłok
informacji, drugie świadomość, że autorka i tak leciała po łebkach.
Zaczyna się od prehistorii rodu Giesche i ten fragment książki,
najodleglejszy w czasie, jest paradoksalnie opisany dosyć obszernie. Im
bliżej końca książki, w miarę następujących po sobie latach, autorka
wybiera pojedyncze zdarzenia i nie można oprzeć się wrażeniu
skrótowości. Chciałoby się więcej i więcej. Jednocześnie i tak
otrzymujemy wiele, bardzo wiele. Historia osiedli robotniczych Giszowiec
i Nikiszowiec (obecnie uznanych przez UNESCO za zabytki) wiąże się z
historią górnictwa, ale Szejnert wprawdzie sporo pisze o przemyśle,
zawsze jednak w perspektywie ludzkiej egzystencji. To jest piękne w tej
książce, że znalazły w niej miejsce koleje losów zarówno prominentów,
jak też osób anonimowych. Czasem drażnią pewne niekonsekwencje, drobne
błędy, jak na przykład podanie roku strajku w filmie Kazimierza Kutza
„Perła w koronie” na 1937 rok, podczas gdy miał on miejsce cztery lata
wcześniej. Lubię bardzo książki, które opowiadają o miejscach znanych mi
z autopsji. Szejnert często wspomina miasto mojego urodzenia i mojego
obecnego zamieszkania, sam Nikiszowiec znam, gdyż go zwiedzałem, leży
zresztą bardzo blisko i w każdej chwili mogę tam wpaść. We wspomnianej w książce willi katowickiego architekta Tadeusza Michejdy, stojącej przy ulicy Poniatowskiego, po wojnie mieszkała ciotka mojej macochy; spędziłem w niej Wigilię w 1989 roku i był to początek mojej fascynacji architekturą modernistyczną. Wracając do
książki, zachwyca również jej forma, gdyż jest bogata w archiwalne
fotografie, które w doskonały sposób uzupełniają tekst. W sumie mam
wrażenie, że historia rodu Giesche oraz losów wybudowanych przez niego
domków robotniczych rozszczepia się w książce na historię ludzi,
krwistych, prawdziwych, pełnych wahań w podejmowanych decyzjach,
niełatwe bowiem były relacje polsko-niemieckie na Śląsku, niejasne
podziały pomiędzy oboma żywiołami. Często w jednej rodzinie jeden brat
był za Niemcami, drugi za Polską. Nie ułatwiły tych relacji zmiany po II
Wojnie Światowej, gdyż rządy komunistów z jednej strony dewastowały
zabytki oraz krajobraz, z drugiej godziły w rdzeń śląskości, mieszając
tutejszą ludność z przyjezdnymi. Szejnert ukazuje to w nieco złagodzonej
formie, ktoś spoza Śląska może się nie zorientować. Podaje natomiast
przykłady ludzi przyjezdnych, którzy Nikiszowiec i Giszowiec uznali za
swoją nową małą ojczyznę i zasłużyli się dla niej społecznym działaniem.
Sama Szejnert zresztą napisała „Czarny ogród” z podobnego powodu; na
Śląsku znalazła się kiedyś przypadkowo i zakochała się w tym miejscu.
Książka jest owocem tej fascynacji, dosyć wnikliwym i mimo że jej
autorka nie do końca wyczuwa miejscowy klimat (ale kto go dziś tak
naprawdę wyczuwa, po tych wszystkich latach i zmianach?), to jednak
bezcennym i jedynym w swoim rodzaju.
wtorek, 12 marca 2019
Patrick Süskind „Kontrabasista”
Krótka nowela, ale z tych podejmujących ważkie sprawy. Na niewielkiej przestrzeni, ot tak, niepozornie pojawia się wiele ciekawych zdań traktujących o życiu. Monolog bohatera oscyluje wokół jego roli w orkiestrze, lecz jest to metafora jego pozycji w świecie, w życiu, metafora postawy wobec tego, co na zewnątrz. Kontrabas to najmniej efektowny i z reguły kolektywny instrument w orkiestrze, zatem bohater (niewymieniony ani razy z imienia; nowela napisana jest w formie monologu wewnętrznego wygłoszonego do nieznanego słuchacza, którym prawdopodobnie jest sam kontrabasista, byłaby to więc spowiedź wewnętrzna) jest wycofany, z poczuciem alienacji. Wyraźnie odczuwa brak możliwości pokazania się bądź zespolenia z resztą; wprawdzie gra z orkiestrą kompozycje, lecz daleko mu do pozycji pierwszych skrzypiec. Ma zaledwie 35 lat, mówi o sobie jednak jak o osobie o wiele starszej i pozbawionej perspektyw. Jest w jakimś sensie zamknięty w sobie, tak jak zamyka się w izolującym dźwięki zewnętrzne pokoju, gdy ćwiczy grę na instrumencie. Mnie ta sytuacja metaforycznie skojarzyła się z tytułami dwóch rosyjskich tekstów, z „Notatkami z podziemia” Dostojewskiego, a jeszcze dobitniej z „Człowiekiem w futerale” Czechowa. Bohater to osoba nie tylko zamknięta w sobie, ale pozbawiona zdolności wykonywania czynów wychodzących poza rutynę. Zakochany jest w śpiewaczce, ta jednak nie ma nawet bladego pojęcia o jego istnieniu. To charakteryzuje zakres możliwości kontrabasisty w dziedzinie życia aktywnego, w zmierzaniu do wyznaczonego celu. Wymowa książki Süskinda nie napawa optymizmem. Jest to jednak bezcenny głos w imieniu ludzi wycofanych, niepozornych, zamkniętych w czterech ścianach coraz bardziej malejących i ciaśniejszych pokojów, ale tęskniących za miłością, wyrwaniem się poza magiczny, a raczej przeklęty krąg własnej niemożności. Ludzie ci w swym zamknięciu myślą i będąc wrażliwymi, odczuwają podwójnie beznadziejność swego położenia w świecie i w życiu. Ich światem wewnętrznym rządzi głęboka samoświadomość, poczucie przegranej. Ważną rolę w książce zajmuje muzyka. Jest niejako pochwałą sztuki. Kontrabasista jest jej znawcą, lecz nie podchodzi do niej bezkrytycznie. Ciekawe są jego uwagi na temat Mozarta, którego uważa za szczęściarza, gdyż w swoim czasie nie miał poważnej konkurencji, a wszystko to co najlepsze w muzyce (oprócz Bacha, ale Bach była w czasach Mozarta zapomniany) miało dopiero nastąpić. Warto również zwrócić uwagę na tonację „Kontrabasisty”, o posmaku słodko-gorzkiego komediodramatu.
sobota, 19 stycznia 2019
Jan Kott „Aloes: dzienniki i małe szkice”
Ostatnia polska książka Kotta przed emigracją. Po usunięciu płuca pisarz uzyskuje drugą szansę, nową szansę na delektowanie się teatrem, kulturą, radościami życia. Dzienniki to nieco myląca nazwa, gdyż wyobraźnia podsuwa opasłe kilkutomowe notatki prowadzone od lat (szczególnie liczba mnoga przyczynia się do tego wrażenia), a są to krótkie notatki z krótkiego okresu. Zawierają przede wszystkim wrażenia z festiwalu teatralnego we Włoszech oraz pobyt w Rzymie. W małych szkicach Jan Kott wraca wspomnieniami do swego pobytu w Paryżu w 1938 roku, wizyt u Andre Bretona, spacerów po Montmartrze, porównuje ówczesny Paryż do jemu współczesnego. Mamy obszerną relację z teatralnego festiwalu w Edynburgu. Jest szkic o plagiacie, z którego dowiadujemy się, że markiz de Sade napisał książeczkę, obierając na bohaterkę wnuczkę Jana Sobieskiego. Dwa szkice poświęcone są wspomnieniom dam polskiej literatury, Nałkowskiej i Dąbrowskiej. W szkicach znalazły się też fragmenty dotyczące spotkań, na przykład z rodziną Ionesco. Obszerniejszy szkic zajmuje się tropieniem w dramatach Witkacego śladów literatury, która ma dopiero nadejść, co wiedzie do "Tanga" Mrożka, którego uważa za pierwszego polskiego pisarza, który ze swą twórczością utrafił we właściwy czas (Witkacy tworzył o 20 lat za wcześnie).
Opisując zdarzenia, Kott wtrąca swe lapidarne błyskotliwe i trafne uwagi, tworząc wspaniały collage pamięci i intelektu. Przyznam, że takie teksty przyswajam łapczywie, są to bowiem prawdziwe delicje napisane nienagannym klarownym językiem, ciekawie, pozbawione zbędnej erudycji, czyli bez popisów, słowem czysta intelektualna przyjemność.
sobota, 12 stycznia 2019
Isaac Bashevis Singer „Cienie nad rzeką Hudson”
Moim pierwszym skojarzeniem w trakcie lektury książki Singera były „Cienie w raju” Remarque'a. U niemieckiego pisarza na pierwszy plan wysuwała się jednak II Wojna Światowa traktowana w całości jako tragedia i przyczyna dramatycznych losów bohaterów, niekoniecznie Holocaust, u Singera natomiast taką przyczyną jest przede wszystkim Holocaust. Akcja powieści rozgrywa się w środowisku polskich Żydów, będących emigrantami i uciekinierami wojennymi z okupowanej Polski. Ich nowym domem za oceanem stał się Nowy Jork. Napiętnowanie holocaustem jest naczelnym tematem książki, właściwie wszystkie sprawy są z nim bardziej lub mniej powiązane i rzutują na motywy, jakimi kierują się bohaterowie powieści. Związany jest z tym również drugi temat, czyli zwątpienie w dobroć i w moc sprawczą Boga. Singer raz po raz każe postaciom książki buntować się przeciw religii, podobnie do Hioba dyskutować z Bogiem, czyniąc mu zarzuty o obojętność, niemoc, a nawet sięgać po bluźnierstwo. Trzecim tematem, również wywodzącym się z pierwszego, chociaż niekoniecznie jawnie jest to powiedziane, jest miłość. Singer opisał środowisko Żydów z Europy Wschodniej pod wieloma kątami. Stopień przystosowania się do nowego świata, pozycja społeczna, stosunek do własnej diaspory, konflikt pomiędzy laicyzmem a tradycją, interesy, bieda, nauka, pieniądz, aktorstwo, hochsztaplerstwo, zapuszczanie korzeni i ucieczka, polityka, komunizm. Celowo nie piszę nic o fabule i o bohaterach, gdyż zajęłoby to zbyt wiele miejsca. Postaci są w każdym razie krwiste, naszkicowane drobiazgowo z pietyzmem. Nie zawsze budzą sympatię, nie wszystko co robią można zaakceptować, lecz bardzo dobrze znamy ich motywy. Jedni starają się dopiero urządzić, stworzyć dla siebie nowy ład, inni, ci, którzy wyemigrowali wcześnie, zmuszenie są do przyjęcia postawy wobec pierwszych. Do głosu dochodzą sprawy zaczęte jeszcze w przedwojennej Europie. Przeszłość rzutująca na nowe życie, a raczej tragedia narodu żydowskiego, niedająca się wymazać z pamięci. A środowisko jest wielką zatłoczoną aglomeracją, przeciętą gęsto linią metra i ulicami pełnymi pędzących samochodów; w tym mieście żyje się inaczej niż w cichej Warszawie, a w jego świadomości nie dominuje masowa eksterminacja Żydów, tylko lęk przed kolejną wojną, zimna rozgrywka dwóch mocarstw, cień komunizmu i cień kapitalizmu. To nowy dom, w którym przyjdzie żyć od nowa, zapomnieć, zakochać się, pracować, zmienić tożsamość. I zrobić coś z wiarą, dojść do konkretnych wniosków. Alternatywą jest świecka nowoczesność lub wielowiekowa tradycja. Książka Singera opisuje moment, w którym podejmuje się decyzje. Pokazuje też, że nie wszystko co utracone, znika bezpowrotnie, że możliwy jest powrót, że zawsze można zacząć od nowa, nawet jeśli trzeba dźwigać w ręku walizkę z całym bagażem życia. Polecam.
poniedziałek, 31 grudnia 2018
Rok 2018 za nami
Tak wyglądał mój rok 2018 . Większość książek była trafnym wyborem. Statystyka jest podobna do ubiegłorocznej. Życzę Wam owocnego w świetne książki roku 2019 oraz wszelkiej pomyślności. "Come on baby, let the good times roll!"
Styczeń 2018
1. J.K. Rowling "Harry Potter i kamień filozoficzny"
2. Evžen Boček "Ostatnia arystokratka"
3. J.K. Rowling "Harry Potter i komnata tajemnic"
4. Zuza Malinowska "Przemilczenie"
5. J.K. Rowlibg "Harry Potter i więzień Azkabanu"
6. Khalil Gibran "Prorok"
7. J.K. Rowling "Harry Potter i Czara Ognia"
8. Evžen Boček "Arystokratka w ukropie"
9. Wieniedikt Jerofiejew "Moskwa-Pietuszki"
10. Kazuo Ishiguro "Malarz świata ułudy"
11. Jarosław Sawic "Budka Suflera - Memu miastu na do widzenia"
12. Romain Rolland "Życie Beethovena"
Luty 2018
13. Stanisław Stabro "Dzień twojego narodzenia"
14. Leszek Aleksander Moczulski "Narzędzia i instrumenty"
15. Leszek Aleksander Moczulski "Powitania"
16. Wisława Szymborska, Kornel Filipowicz "Najlepeij w życiu ma twój kot. Listy"
17. Anna Świrszczyńska "Jestem baba"
18. Milena Jesienska "Ponad nasze siły. Czesi, Żydzi, Niemcy. Wybór publicystyki z lat 1937-1939"
19. Kurt Vonnegut "Rzeźnia numer pięć"
20. Kurt Vonnegut "Kocia kołyska"
21. J.K. Rowling "Harry Potter i Zakon Feniksa"
22. J.K. Rowling "Hasrry potter i Książę Półkrwi"
23. Marcin Wicha "Rzeczy, których nie wyrzuciłem"
24. Wit Szostak "Oberki do końca świata"
25. J.K. Rowling "Harry Potter i Insygnia Śmierci"
26. Arkadij i Borys Strugaccy "Poniedziałęk zaczyna się w sobotę"
27. Kazuo Ishiguro "Kiedy byliśmy sierotami"
Marzec 2018
28. Jarosław Grzędowicz "Księga jesiennych demonów"
29. Halina Poświatowska "Opowieść dla przyjaciela"
30. Imre Kertész "Dossier K."
31. Marina Vlady "Wysocki, czyli przerwany lot"
32. Arkadij i Borys Strugaccy "Bajka o Trójce"
33. Len Deighton "Winterowie. Dzieje berlińskiej rodziny 1899-1945"
34. Misha Glenny "Nemesis. O człowieku z faweli i bitwa o Rio"
35. Kirył Bułyczow "Rycerze na rozdrożach"
36. Ireneusz Morawski "Listy do Haliny Poświatowskiej. Tylko mnie pogłaszcz"
37. Sławomir Mrożek "Dzienniki 1962-1969"
Kwiecień 2018
38. Andrzej Bobkowski "Listy z Gwatemali do matki"
39. Clifford D. Simak "Czas jest najprostszą rzeczą"
40. Bożena Donnerstag "Jak Klausik i Wernerek bajtlika rodzili..."
41. Bożena Donnerstag "Łosprawki spod stoła"
42. Hermann Broch "Lunatycy"
43. Imre Kertész "Kadysz za nienarodzone dziecko"
44. Stephen Vizinczey "W hołdzie dojrzałym kobierom"
45. Zigmunds Skujinš "Mężczyzna w kwiecie wieku"
46. Jan Himmilsbach "Moja oszałamiająca kariera"
47. John Steinbeck "Zagubiony autobus"
48. Michał Bułhakow "Notatki na mankietach"
49. Justyna Kopińska "Z nienawiści do kobiet"
Maj 2018
50. Jack Kerouac "Wizje Gerarda"
51. Charles Dickens "Dawid Copperfield"
52. Evžen Boček "Artystokratka na koniu"
53. Martin Pollack "Śmierć w bunkrze"
54. Georg Christoph Lichtenberg "Aforyzmy"
55. Robert Walser "Jakub von Gunthen. Dziennik"
56. Jarosław Iwaszkiewicz "Dzienniki 1911-1955"
57. Bob Dylan "Moje kroniki część 1"
58. Marek Gaszyński "Czas jak rzeka"
59. Katarzyna Szczypka "Upór i trwania. Wspomnienia o Zbigniewie Herbercie"
60. Jerzy Waldorff "Jan Kiepura"
Czerwiec 2018
61. Henryk Waniek "Finis Silesiae"
62. Czesław Miłosz "Dolina Issy"
63. Balthus "Korespondencja miłosna z Antoinette de Watteville 1928-1937"
64. Bułat Okudżawa "Wędrowki pamięci"
65. David Lodge "Co nowego w raju"
66. David Lodge "Alarm odwołany"
67. Shūsaku Endō "Głęboka rzeka"
68. Shūsaku Endō "Kobieta, która porzuciłem"
Lipiec 2018
69. Tadeusz Konwicki "Kalendarz i klepsydra"
70. Olga Tokarczuk "Bieguni"
71. Marek Rabij "Życie na miarę. Odzieżowe niewolnictwo"
72. Tadeusz Różewicz "Matka odchodzi"
73. John Updike "Uciekaj, Króliku"
74. Marian Urbanek "Genialni. Lwowska szkoła matematyczna"
75. James Graham Ballard "Delikatność kobiet"
76. Charlie LeDuff "Detroit. Sekcja zwłok Ameryki"
77. Gustaw Herling-Grudziński "Dziennik 1957-1958"
78. Henryk Jerzy Chmielewski "Elemelementarz"
Sierpień 2018
79. Zygmunt Bauman "44 listy ze świata płynnej nowoczesności"
80. Matěj Hořava "Palinka. Prozy z Banatu"
81. Stefan Hartmans "Nawrócona"
82. Stefan Hertmans "Wojna i terpentyna"
83. Stefan Hartmans "Głośniej niż śnieg"
84. Tomasz Mann "Doktor Faustus"
85. Boris Vian "Jesień w Pekinie"
86. Stanisław Dygat "Disneyland"
87. Kirył Bułyczow "Miasto na górze"
88. Stanisław Łubieński "Dwanaście srok za ogon"
Wrzesień 2018
89. Urlich Hesse "Tor! Historia niemieckiej piłki nożnej"
90. Italo Calvino "Niewidzialne miasta"
91. Ignacy Karpowicz "Miłość"
92. Jerzy Andrzejewski "Ciemności kryją ziemię"
93. Aleksander Fredro "Zemsta"
94. Olga Tokarczuk "Opowieści bizarne"
95. Tomasz Jastrun "Wyszedł z siebie i nie wrócił"
96. Stanisław Dygat "Podróż"
97. Konstanty A. Jeleński "Chwile oderwane"
Październik 2018
98. Jarosław Grzędowicz "Pan Lodowego Ogrodu tom 1"
99. Jarosław Grzędowicz "Pan Lodowego Ogrodu tom 2"
100. Miljenko Jergović "Wilimowski"
101. Arkadij i Borys Strugaccy "Ślimak na zboczu"
102. Jaroslav Rudiš "Aleja Narodowa"
103. Jarosław Grzędowicz "Pan Lodowego Ogrodu tom 3"
Listopad 2018
104. Pavel Kosatík "Czeskie sny"
105. Jarosław Grzędowicz "Pan Lodowego Ogrodu tom 4"
106. Elias Canetti "Ocalony język"
107. Elias Canetti "Pochodnia w uchu"
108. Stanisław Vincenz "Z perspektywy podróży"
109. Niccoli Machiavelli "Książę"
Grudzień 2018
110. Joanna Toflińska "Nikiszowiec"
111. Bożena Donnerstag "Pszonie... jak to leko je pedzieć!"
112. Robert Musil "Człowiek bez właściwości tom 1"
113. Robert Musil "Człowiek bez właściwości tom 2"
114. Robert Musil "Człowiek bez właściwości tom 3"
115. Stanisław Lem, Sławomir Mrożek "Listy 1956-1978"
116. Margaret Atwood "Dobre kości"
117. Robert Walser "Mikrogramy"
118. Robert Musil "Człowiek bez właściwości tom 4"
119. Alan Bullock "Hitler i Stalin tom 1"
120. Mary Ann Shaffer i Annie Barrows "Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek"
121. Fiodor Dostojewski "Biedni ludzie"
papier 24
czytnik 28
audio 66
komputer 2
telefon 1
Fiodor Dostojewski „Biedni ludzie”
Dwie zagubione dusze w mieście Petersburg, dla jednych będącym rajem na ziemi, dla innych piekłem. On, Makary, biedny skryba biurowy, ona, Warwara. o wiele od niego młodsza osierocona dziewczyna bez profesji, usiłująca zarabiać na życie szyciem. Mieszkają blisko siebie, widzą się z okien, piszą do siebie listy. Książka napisana jest w formie listów wymienianych między Warwarą i Makarym. Wynika z nich ogólna sytuacja społeczna, opisane są warunki, w jakich żyją, zmagania z ustawicznym brakiem pieniędzy, także obyczaje. Warwara została zniesławiona przez niejakiego Bykowa i musiała opuścić dom swej kuzynki. Makary pomaga jej jak tylko potrafi, pisze ciepłe listy (jednak pozbawione kwiecistości i pełne realistycznych opisów), przekazuje jej drobne sumy, przesyła cukierki. Spotykają się, rozmawiają, spacerują, idą do cerkwi. W listach opisują swą codzienność, martwię się wzajemnie swoją sytuacją, pocieszają się, dają sobie rady. „Biedni ludzie” to na pewno powieść obyczajowa o mocnym podłożu społecznym nawiązująca do „Szynela” Gogola. Czytając jednak listy Warwary i Makarego, nie można chyba zrezygnować z ponadczasowego pytania, czy to była tak wielka przyjaźń, czy była to nieuświadomiona miłość? Dostojewski nie odpowiada na to pytanie jasno; w jednym fragmencie listu przeważą to pierwsze, w innym czytelnik czuje, że czai się to drugie. Uczucie w każdym razie nie zostaje przez żadnego z korespondentów jasno sprecyzowane, czyli mówiąc prościej, nikt nie wyznał swego uczucia. W podobny sposób można dywagować na temat zakończenia, czy jest szczęśliwe, czy nie. Dostojewski mistrzowsko snuje opowieść, przedstawia realia, aż do — moim zdaniem — przejmującego zakończenia. Ponury opis ludzkiej egzystencji niższych warstw stolicy Rosji, przede wszystkim nędzy, braku perspektyw, nieprzyzwoicie wyświechtanych ubrań, wiecznych utarczek z właścicielami pokojów o czynsz, sąsiaduje z przykładami dobroci, przywiązania, pomocy, przyjaźni, a pośród tych cieni i blasków życia w obskurnych i przeludnionych nędzarzami petersburskich kamienicach dwoje ludzi znajduje w sobie oparcie i przeciwstawia się niedoli. Jest w „Biednych ludziach” spora doza wiary w człowieka i nie ma jeszcze tak ponurych postaci jak Stawrogin z „Biesów". Mimo ponurej atmosfery, pomimo przejmującej biedy, jest promień optymizmu, jest światełko niosące nadzieję.
niedziela, 30 grudnia 2018
Mary Ann Shaffer i Annie Barrows „Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek”
Od jakiegoś czasu zapragnąłem przeczytać coś stricte angielskiego, w duchu dżentelmenów, dam, flegmy, ironii i innych stereotypów. W ręce wpadał mi niniejsza książka o intrygującym tytule. Pierwsze zdumienie to jej forma, gdyż napisana jest w formie powieści epistolarnej. Drugie to jej bohaterka, która jest pisarka, zatem w jakimś sensie książka o książkach. Sam tytuł zresztą już to sugerował, ale o pisarce niczego nie wspominał, więc jest wartość dodana. Książka oscyluje między czasem pokoju i czasem wojny. Jej kanwą jest opowieść, którą poznaje Juluet, główna autorka i adresatka niemal całej składającej się na książkę korespondencji. Ta opowieść zaczyna ją frapować, by raptem stała się jej udziałem. Postaci są na ogół czarne lub białe, co jednak aż tak nie drażni, gdyż jest to opowieść o ludzkiej solidarności, pomocy, przyjaźni, ciepła, czasem gorzka, jak to bywa podczas wojny. Napisana prostym komunikatywnym językiem (pamiętamy, że to listy), dzięki czemu jest wartka i czyta się przyjemnie, nie zbliża się do wielkiej literatury, a jednak porusza tematy uniwersalne, które opisane są na bardzo przyzwoitym poziomie. Na pewno nie jest to czytadło. Być może niektóre wątki są rozwiązane zbyt łatwo lub przewidywanie, no cóż, ta książka nie jest powieścią psychologiczną, raczej pochwałą humanizmu, radości i ludzkiej życzliwości. Jest pozytywna, ot co. Dobra odskocznia od ambitnej literatury, w zastępstwie sięgania po złą. Nie polecam i nie odradzam. Lepiej, żeby każdy ocenił sam; 255 stron to nie tak wiele, a być może kogoś oczaruje, bo przecież jest tak wiele różnych gustów. U mnie trafiła we właściwy czas i „połknąłem” ją z zadowoleniem w dwa dni.
czwartek, 20 grudnia 2018
Robert Walser „Mikrogramy”
Pisał je tuż pod koniec świadomego życia. Pisał je ołówkiem. Zapisywał, gdzie tylko mógł, na kartkach kalendarza, na listach, pocztówkach, rachunkach, marginesach gazet. Pismo było wysokości 2 mm, a zapis miał formę Kurrentschriftu, niemieckiego gotyckiego odręcznego pisma. Początkowo nie było wiadomo, co pismo to zawiera, dopiero lwia praca trzech germanistów doprowadziła do rozszyfrowania zapisków Walsera. Kiedy ukazały się drukiem, ich objętość wyniosła 4000 stron. Są to na ogół błahe historyjki pozbawione jakiejś szczególnej fabuły. Często pełne humoru, groteski, często także niepozbawione surrealizmu. U Walsera zresztą fabuła może nie istnieć, już sam jego styl, sposób pisania, rozumowania, kierunek myśli są zdumiewające i po prostu wyborne. Pisarz posługuje się językiem nie tyle, czy lepiej powiedzieć nie tylko w sposób mistrzowski, ile w żonglerski, czy nawet prestidigitatorski. Czytanie Walsera to uczta dla koneserów literatury, którzy wyzbyli się już przesądów o konieczności fabuły (takie przesądy już 100 lat temu w kinie obalili surrealiści, Dali, Bunuel, Man Ray i inni), gdyż fabuła jest zaledwie jednym z elementów prozy. Nie są „Mikrogramy” (polskie wydanie jest mikro w porównaniu z oryginałem, liczy sobie bowiem razem z posłowiem zaledwie 144 strony) pozycją do czytania jednym ciągiem; najlepiej dawkować sobie poszczególne teksty i smakować je. Nawet we współczesnej literaturze, która przekroczyła już wiele granic i obaliła sporo dawnych zabobonów odnoście formy i treści, te miniatury Walsera stoją na pozycji awangardy, jakkolwiek by to dziwnie nie brzmiało, skoro mowa o tekstach mających 80-90 lat, no ale czyż można do nich porównać cokolwiek, co napisano w ostatnich dekadach? Polecam, Walsera zawsze polecam, ale do „Mikrogramme” podchodzić trzeba z wyczuciem, proza to bowiem daleka od typowości, niezwykle oryginalna, a nawet trudna do porównania.
Subskrybuj:
Posty (Atom)