Z niską oceną kończą książki napisane emocjonalnie, wiec w wielu fragmentach będące nieobiektywne. Sporo fragmentów biografii jest rzetelnych, jednak Spoto często sięga po wybielanie i usilną perswazje, że tak a tak właśnie było dobrze. Tak jest na przykład, gdy autor opisuje (często zbyt szczegółowo) życie uczuciowe Dietrich, tłumacząc je tym, że aktorka lubiła swoim ciałem pocieszać mężczyzn. Ale gdy prowadzi wątek rywalizacji Dietrich i Garbo, nie robi tego do końca; dowiadujemy się, że taka rywalizacja miała miejsce, ale nie dowiemy się już, jak się zakończyła, bo Gabo w połowie książki znika i tyle na jej temat. Z tej książki chciałem dowiedzieć się oczywiście jak najwięcej o okresie kina niemego, ale pan Spoto filmy Dietrich opisuje bardzo powierzchownie (oprócz współpracy z von Sternbergiem), o kochankach Dietrich dowiemy się więcej. Co więcej autor książki musiał bardzo zagubić się w trakcie jej pisania, ponieważ obok prób ukazania Marleny D. jako kobiety wszechstronnej i niemal idealnej, pisze też, że aktorka nie rozumiała ról, które grała... Jeżeli chcemy się dowiedzieć o śmierci gwiazdy, musimy sięgnąć po bardziej rzetelną biografie. Spoto kończy swoja książkę jakimś patetycznym bełkotem i obrazem Dietrich z jej ostatniego filmu, w którym zagrała kilka minut, a który powstał 23 lata przed jej śmiercią... Denerwujące są u Spoto błędy faktograficzne takie jak ten, że Ryszard Bolesławski był Rosjaninem, albo Fritz Lang amerykańsko-niemieckim reżyserem. Ręce opadają. Natomiast autor biografii doskonale wie, że urzędnik nadający Dietrich uesańskie obywatelstwo na pewno nie był Żydem, jak to przedstawiała nazistowska propaganda. I drażni takie sztuczne i wysilone wartościowanie, jak twierdzenie autora, że Remarque nie napisał żadnej interesującej książki, oprócz "Na Zachodzie bez zmian" (co innego Hemingway!) i ze "Łuk triumfalny" jest słabą próbą opisania przez Remarque'a jego związku z Dietrich (w ogóle Spoto doszukuje się u większości reżyserów, szczególnie u von Sternberga, że przez swoje filmy pokazywali osobiste powiązania z Dietrich), przy czym Joanna Madou ma być alter ego aktorki, a Ravic pisarza. Denerwuje też maniera Spoto, który z uporem maniaka pisząc o pani Dietrich, używa wyłącznie jej imienia Marlena, jak gdyby znał ją osobiście (o takiej znajomości nie ma w książce ani słowa).
PS. Gdybym był złośliwy, powiedziałbym, że ktoś noszący imię Donald nie będzie w stanie napisać rzetelnej biografii... I miałbym rację.
poniedziałek, 27 lipca 2015
czwartek, 9 lipca 2015
środa, 8 lipca 2015
Charles Bukowski "Listonosz"
Nieco dosadnie, ale szczerze (chociaż moim zdaniem często z mniejszą lub większą przesadą) o życiu, biedzie, ciężkiej pracy i wilczych międzyludzkich stosunkach; i - co chyba najważniejsze - o podnoszeniu się z upadków, o trwaniu mimo nieprzychylnych wiatrów, o przetrwaniu. W czasie studiów była w mojej grupie spora liczba osób zaczytujących się (i zachwycających) Bukowskim, ja do niej nie należałem i dopiero po wielu latach nadrobiłem tę zaległość. Było warto.Książka jest zgodna z moimi poglądami, że wielkie firmy bezlitośnie wykorzystują i eksploatują pracowników.
Kurt Vonnegut "Syreny z Tytana"
Zaczytywałem się i zachwycałem tą książką w czasach nastoletnich - teraz przyszła pora weryfikacji. Cóż, nadal jest to błyskotliwa i wartka fantastyka naukowa z wieloma aluzjami do spraw wiecznie aktualnych (takich jak bezsens wojny, manipulacja ludźmi i omamianie religią). Główny bohater nie wydał mi się jednak tak sympatyczny jak dawniej, raczej stał się odpychający. Myślę, że "Syreny z Tytana" za pierwszym razem raczej powinny podobać się niemal każdemu (może oprócz amatorów spauperyzowanego języka), każda kolejna lektura pozbawia czytelnika zaskoczenia i powieść sporo na tym traci. I ja też przypominałem sobie wszystko po kolei i czytałem znając przebieg wydarzeń, co jednak nie do końca zepsuło mi przyjemność lektury tej oryginalnej książki, gdyż dziecięciem będąc, nie zwróciłem należycie uwagę na aspekt socjologiczny, a należało. I teraz to nadrobiłem.
sobota, 27 czerwca 2015
Janusz A. Zajdel "Cylinder van Troffa"
Powroty po wielu latach do książek, które niegdyś budziły zachwyty, często kończą się fiaskiem, lub - co najwyżej - małym rozczarowaniem. Zajdla nie czytałem już dobrych kilkanaście lat i nie ukrywam, że obawiałem się nieco tego powrotu, mimo iż książkę zapamiętałem jako kawał bardzo dobrej fantastyki naukowej. I - przyznaje - nic się od tamtej zamierzchłej pory nie zmieniło. "Cylinder" nadal zachwyca i raczej nie zestarzał się. Więcej nawet; poruszany w powieści problem przeludnienia i braku środków do życia dla całej ludzkiej populacji to wciąż melodia przyszłości, niestety coraz bliższej... Podział społeczeństwa na grupę uprzywilejowaną i zdegenerowaną jest chyba wieczny, a przynajmniej długowieczny, więc jak najbardziej aktualny. Zajdel stworzył błyskotliwą nieprzegadana książkę, która, można by nawet rzec, że posiada budowę szkatułkową. Wielu czytelników pewnie zdziwi fakt, że głównym motywem działania bohatera powieści, jest miłość, raczej niezbyt typowy topos dla literatury fantastyczno naukowej (drugim znanym mi przykładem jest "Powrót z gwiazd" Lema). Autor stworzył mimo to post apokaliptyczny świat w formie nawarstwionego przez stulecia miejskiego labiryntu i rozwodzi się w wielu miejscach powieści nad ludzka kondycją, naturą i wpływem nauki na życie. Obraz jest ambiwalentny, ponieważ rozwój nauki pozbawiony hamulców jest destrukcyjny, o czym sami mogliśmy się już niejednokrotnie przekonać, z mieszkańcami Hiroszimy i Nagasaki na czele. Zajdel pozostawia jednak czytelnikowi odrobinę nadziei w rozsądek naukowców i badaczy. Myślę, że warto przeczytać ten błyskotliwy socjologiczny romans fantastyczno naukowy. Nie znajdziecie w nim ckliwego sentymentalizmu, raczej brutalną prawdę o ludzkiej naturze. Jednak nie traćcie nadziei, wy, którzy zapuszczacie się w fabułę tej książki - na razie nic jeszcze straconego.
Alice Munro "Dziewczęta i kobiety"
Z pozoru literatura dla kobiet, jednak jest to niejako powieść złożona z opowiadań lub opowiadania połączone miejscem akcji i postacią głównej bohaterki o charakterze inicjacyjnym, napisana błyskotliwym i bardzo konkretnym językiem, zwracającym uwagę na bezlik szczegółów, dogłębnie analizującym przeżycia i doświadczenia, często w bezpruderyjny sposób, więc wielu panów ma okazję dzięki tej książce zrozumieć lepiej kobiety. Zrozumieć lepiej nie oznacza oczywiście pojąć całkowicie. Bohaterkę poznajemy, gdy jest małą dziewczynką i śledzimy jej losy w przeskokach czasowych aż do chwili, gdy staje się dorosłą kobietą, świadomą swej kobiecości i rozumiejącą świat wokół niej.
niedziela, 14 czerwca 2015
The Cure "Pornography" [1982]
Dzisiejszy odsłuch był drugim po kilkudziesięcioletniej przerwie (tak!). Pierwszy kilka dni temu przyniósł zaskoczenie w postaci zespolenia się (lub wymieszania) ze sobą wszystkich piosenek: kiedyś każda z nich była indywidualną rozpoznawalną kompozycją, teraz po latach nagle nie potrafiłem ich od siebie rozróżnić. Zlewały się w jedno, może poza charakterystyczną przygrywką do "One Hundred Years". Można by rzec, iż pierwszy po latach odsłuch skupił się ogólnie na mrocznym nastroju tej płyty, bez wydobywania charakterystycznych fragmentów tej monotonnej - jakby nie było - muzyki; jedynie strzępy tekstów trochę lepiej przetrwały próbę czasu. Jednak już za drugim odsłuchem piosenki zaczęły wydawać się znajome, czyli takie jak kiedyś, głęboko zakorzenione w moim ponurym sercu, rozpoznawalne, silnie działające na emocje. Mroczna muzyka zaczęła - ujmując rzecz dowcipnie - wydobywać się z mroków niepamięci, ani o ułamek nie stając się mniej mroczna. Nie było jednak tylko tak, że powracała pamięć i swojskość. Jednak było też trochę inaczej. Świeży odsłuch tej skrajnie pesymistycznej muzyki dał mi, paradoksalnie, sporo radości. Taki oksymoron: radość ze smutku, Może dlatego, że bliski kontakt, jaki miałem przed laty z tą płytą, teraz znowu powraca w nowym kontekście. Powraca w czasach, gdy nie jestem już tak podatny na pesymistyczny przekaz. Będąc człowiekiem, ulegam wszystkiemu co ludzkie, radościom i smutkom i nie oszukuję, że w życiu jest tylko jasna strona. Nie odrzucam mroku, ponieważ nie wpływa na mnie destrukcyjnie. Nie wpływa na mnie destrukcyjnie, ponieważ rozumiem, że jest nierozerwalnym składnikiem całości. Dzięki niemu potrafię rozróżniać, Oswoiłem mrok. jestem wolny.
(Tak naprawdę, to żartuję, przecież jestem pogodny, wesoły i optymistycznie nastawiony.)
poniedziałek, 1 czerwca 2015
piątek, 29 maja 2015
Śledź Otrembus Podgrobelski "Wstęp do imagineskopii"
"Wstęp do imagineskopii" Otrembusa wreszcie "połknięty". Książka traktuje o powiększaniu wyobraźni (oj, wielu by się przydało) i jest jedną wielką feerią wyobraźni autora. Pod pozorem naukowej pracy otrzymujemy ponad 150 stron zabawy słowem, językiem, znaczeniem. aluzjami, skojarzeniami itd. Prawdziwy autor książki podobno nadal nie jest znany, a pod jego pseudonimem doszukuje się nawet autorstwa samego Stanisława Lema. W książce znajdziemy też przeróżne stylizacje i pastisze, pojawiają się postaci dobrze znane obok całkiem zmyślonych. Lektura tej książki wymaga jednak poczucia humoru, by nie rzec, że specyficznego, jednak osoby biorące wszystko na poważnie nie mają czego chyba szukać na stronicach tej książeczki (zdrobnienie ze względu na jej niewielki rozmiar, choć jak jest napisane w przedmowie, jest to wybór z trzech tysięcy stron rozprawy źródłowej). Wypada polecić lekturę i podziękować dobroczyńcom za umożliwienie zapoznania się z nader ciekawymi teoriami pana Hytza.
poniedziałek, 25 maja 2015
99. "Dzieci z Montmartre'u" [1933]
"La maternelle", reż. Jean Benoit-Lévy and Marie Epstein [Francja, 1933]. Dotychczas widziałem dwa filmy francuskie z okresu kina przedwojennego, były to nieme filmy Jacquesa Feydera "Visage d'enfants" (1925) i "Gribiche" (1926). Oba są cudowne. Nie inaczej mogę powiedzieć o tym filmie. Rose po niespodziewanej śmierci męża zmuszona jest podjąć pracę zawodową. Otrzymuje szansę pracy jako pomocnica w ochronce. Dzieci jest bardzo dużo, wszystkie z ubogich rodzin, każde dalekie od pełni szczęścia i co do jednego pragnące czułości, zrozumienia, bliskości, miłości. Najbardziej krnąbrna z nich jest Marie, córka prostytutki. Pomiędzy Rose i Marie zaczyna iskrzyć; Rose doskonale wie, że za maską przekory u Marie kryje się potrzeba bycia kochaną. Jednak sprawy komplikują się, ponieważ popularność Rose jest ogromna u wszystkich dzieci i Marie musi walczyć z innymi dziećmi o jej względy. Kiedy w tajemniczych okolicznościach znika matka Marie i dziewczynka zostaje sierotą, film wkracza w drugą, już mniej ciekawą fazę, w której dramat dziecka łączy się z wątkiem romantycznym (Rose i kierownik ochronki mają się ku sobie).
Marie Epstein (siostra Jeana Epsteina, bardziej znanego światu reżysera pięknych poetyckich filmów; na marginesie: oboje urodzili się w Warszawie) współpracowała przy wielu filmach z Benoit-Lévym; "La maternelle" (tytuł można chyba przetłumaczyć jako "Matczyna opieka", zaś tytuł "Dzieci z Montmartre'u" to tłumaczenie tytułu angielskiego) jest ich pierwszym wspólnym filmem, który obejrzałem. Wcześniej Marie Epstein widziałem jedynie jako aktorkę w filmie jej brata "Wierne serce" z 1923 roku. W tym filmie pełniła też rolę asystentki reżysera, więc widać, że pilnie uczyła się fachu reżyserskiego. Pytanie jeszcze, ile na filmie zaważyło procent talentu Benoit-Lévy'ego, a ile Marie Epstein? Tego nie wiem, ponieważ jest to moje pierwsze (i jak dotąd jedyne) zetknięcie się z tym artystą. "Kino klasyczne" pod redakcją Tadeusza Lubelskiego nawet nie wspomina o tej parze reżyserów. Do czego zmierzam? Francuskie kino lat trzydziestych uważane jest za tą dziedzinę sztuki, w której przejawiał się niezwykle silnie duch epoki, a szczególnie historycy kina dostrzegają we francuskim realizmie poetyckim cechy, które doprowadziły do kapitulacji Francji w 1940 roku oraz do kolaboracyjnych rządów Vichy; należą do nich rezygnacja, spleen, wycofanie się, ucieczka itp. Omawiany film jest tego ewidentnym zaprzeczeniem, być może to wyjątek potwierdzający regułę. Rose nie ma zamiaru rezygnować, poddawać się czy uciekać, ona stawia czoła, można rzecz, że walczy bądź zmaga się z przeciwnościami. Rozdaje ciepło. Jest troskliwa i opiekuńcza. Jest dobra. I dlatego jest to jasny, optymistyczny film. Chociaż nie ma w nim kolorów, chociaż jest czarno-biały.
wtorek, 19 maja 2015
Bohumil Hrabal "Piękna rupieciarnia"
Zbiór krótkich tekstów Hrabala oraz zapis jego spotkań autorskich. Jeżeli miałbym wskazać w i tak już silnie autobiograficznej prozie autora na pozycję sztandarową, to "Piękna rupieciarnia" musiałaby zając bardzo wysokie miejsce. Szczególnie w rozmowach z czytelnikiem Hrabal rzeczowo, wyczerpująco, barwnie i z właściwą sobie swadą odpowiada na zadawane pytania, poszerzając czasem swoje wypowiedzi o dodatkowe fakty. "Spotkanie autorskie w restauracji Leśna" oraz tytułowy tekst to są must read dla wszystkich miłośników Hrabala.
Autobiografia drugoplanowa, tak chyba można powiedzieć o opowiadaniu "Dandys w drelichu". Jest to tekst poświęcony czeskiemu grafikowi i przyjacielowi Hrabala, Vladimírowi Boudníkowi. Barwny opis życia osobistego artysty przeplata się z bogatymi uwagami na temat jego twórczości. Bez zbędnego patosu i nadmiernej czułości - chociaż Hrabal zawsze pisze czule i ciepło o swoich przyjaciołach - gdzieś w połowie opowiadania następuje szczegółowy opis ostatniego dnia życia Boudníka i kiedy jest już jasny jego koniec, gdy oczywiste jest, że Boudník odszedł na zawsze, Hrabal przyśpiesza, zwiększa natężenie, napięcie i podwyższa o kilka oktaw swój tekstu, a wszystko to by w płomiennych słowach oddać hołd przyjacielowi, artyście i człowiekowi. I nie można powiedzieć, że Hrabal stawia mu pomnik, Hrabal utrwala pamięć o nim, chroni go przed zapomnieniem i przybliża go czytelnikom najlepiej jak potrafi.
Innym ciekawym tekstem jest "Czym jest knajpa". Od razu ciśnie się odpowiedź: ulubionym miejscem autora i jest to odpowiedź poprawna. Jednak Hrabal, podobnie jak Stachura w którejś książce opisuje ogromną ilość sposobów zdobycia zaskórniaków, mnoży funkcje knajpy, popisując się sporą inwencja przy równoczesnej trafności analizy swego ulubionego miejsca pobytu, a w każdym razie miejsca, skąd garściami czerpał historie, które potem opisywał w swoich książkach.
Must read? Must read!
Subskrybuj:
Posty (Atom)