środa, 11 kwietnia 2012

91. "Celine i Julie odpływają" (1974)


"Celine i Julie odpływają" (Céline et Julie vont en bateau), reż. Jacques Rivette (Francja 1974). Oniryczny ponad trzygodzinny film o przyjaźni dwóch młodych kobiet, które połaczyła magia i tajemnica pewnego domostwa. Miejscami surrealistyczny obraz Rivette'a ciężko jest sklasyfikować. Na kilkadziesiąt lat przed postmodernistycznym bełkotem, Rivette bawi się konwencjami, na przykład w scenie kradzieży ksiąg z biblioteki mamy odwołanie do "Les Vampires" Louisa Feuillade'a, a ścislej się wyrażając do obcisłego stroju Stacii Napierkowskiej:


Dziewczyny parodiują bohaterkę "Wampirów" na wesoło, uciekaja bowiem w charakterystycznych ubraniach  na wrotkach i cały czas chichoczą. W innym ujęciu Celina przybiera postawę herr Maxa Schrecka ze słynnego filmu Murnaua o zakochanym wampirze. Mamy tez aluzję do "Kabaretu" Baba Fosse'a, "Jules i Jim" Truffauta. I tak dalej.



Film ma luźną budowę; przenikaja się w nim dwa światy: rzeczywistosć Celiny i Julii oraz swiat tajemniczego domu, który zostaje odkrywany stopniowo poprzez ssanie landrynek przywołujacych wizje. Nie wiem na ile na formę i treść filmu wpłynął klimat wczesnych lat 70-tych, ale sądzę że jego wpływ jest wyraźnie odczuwalny. Bohaterkami filmu są przede wszytskim kobiety, mężczyzn tu jak na lekarstwo. Kino wysokiej marki, lecz nie dla każdego (jak magiczny teatr w "Wilku stepowym ;) ).

                                         Julia i Celina jedzą landrynki

Koniec


Ścięte drzewo, ścięta głowa - koniec wszystkiego.

czwartek, 23 lutego 2012

90. "Safona" (1921)

"Sappho", reż. Dimitri Buchowetzki (Niemcy, 1921). Film można w skrócie określić tytułem innego filmu; mam na mysli "Fatalne zauroczenie". Heroina Sappho (Pola Negri) uwodzi kolejnych mężczyzn. Inżynier Georg de la Croix (Alfred Abel, który rok później znów zagra rolę szaleńca opętanego wydumaną miłością w "Fantomie" Murnaua) traci uczucie Sappho na rzecz swego szefa i popada w obłęd. Odwiedza go w szpitalu jego brat Richard (Johannes Riemann), który również wkrótce zostaje opętany urokuiem Sappho. Dziewczyna postanawia porzucić przeszłość i zosatć z Richardem, ten jednak dowiaduje się o przyczyne obłędu George'a i zrywa z Sappho. Namiętności w filmie Buchowetzky'ego są silne, niemal bezwarunkowo kierują poczynaniami bohaterów. Dość powiedzieć, że George ucieka dla Sappho ze szpitala, a Richard porzuca narzeczoną tuż przed ślubem, co doprowadzi wszystykich do tragicznego - jak można się było łatwo domyślić - finału, który rozegra się ironicznie na tle eksplozji karnawałowej radości. Piękna jest fotografia tego filmu. Szczególnie geometryczne ujęcię podejmowania z tacy kieliszków przez siedzących w kole mężczyzn sfotografowane z góry, co daje efekt ruchu od środka na zewnątrz na zasadzie rozchodzących się promieni (tak później fotografowane były koliste układy rewii w filmach muzycznych z lat trzydziestych), pozostaje w pamięci na długo. Alfred Abel z brodą jako szaleniec, to też widok ciekawy. Pola Negri zagrała wyraziście i miejscami ekspresyjnie. Film nie ukazuje jednak współczesnemu widzowi odpowiedzi na pytanie, co takiego posiada  w sobie Sappho, że tak mocno zawraca i miesza mężczyznom w w głowach. Ot zwykła ładna dziewczyna, z wyglądu żaden wamp, żeden demon.Widocznie 90 lat temu heroina nie musiała być wulgarną, przerysowaną kobietą z pół-odsłoniętym gigantycznym biustem i wyobraźnia ludzka nie była jeszcze aż tak zaśmiecona i przejęta przez stereotypy jak dziś. Bo przecież coś w sobie Pola Negri mieć musiała, skoro potrafiła zawrócić w głowie nawet samemu Chaplinow, prawda? ;)

poniedziałek, 24 października 2011

[*]

Najsmutniejsza z możliwych wiadomości... Beznadziejnie, bo dowiedziałem się o tym dopiero wczoraj, ponad 2 tygodnie po fakcie... Beznadziejnie, powtarzam, bo nawet gdybym wiedział, nie mógłbym temu zapobiec. Bert Jansch nie żyje. Będę zawsze tęsknił za twoim ciepłym śpiewnym głosem i fantastycznymi dźwiękami twojej gitary. Teraz grasz z aniołami, ty, który powiedziałeś o sobie, że gdybyś nie został muzykiem, chciałbyś być ogrodnikiem, a przecież całe swoje życie uprawiałeś cudowne ogrody Muzyki... Podróżniku przez nieprzebrane krainy uporządkowanych dźwięków, poprzez przestrzenie mierzone kilometrami, granicami miast, ludzkimi twarzami, rzekami, limitem horyzontu i przez atmosferyczne przestrzenie Brytyjskiego Królestwa Folku, poprzez czas, który nieubłaganie zmierza do wiekuistości, do bezczasowości, do zniesienia granic i poprzez czas, poprzez dni, które znaczyłeś jako milowe kamienie; to były dni, w których ukazywały się materialne płyt z twoją niematerialną Muzyką. Dziękuję za to wszystko, co pozostawiłeś. Stałeś się teraz równy Wielkim Nauczycielom Ludzkości, których krąg czekał na twe przyjście, który zgotował ci powitalna owację i którego niezliczone szeregi powiększyłeś, mnie pogrążając w rozpaczy. Zakończyłeś bezpowrotnie swoją służbę w Rosemary Lane... Wiem, że nie spoczniesz na wieki, bo właśnie stanąłeś twarzą w twarz z wiecznością Muzyki i oddasz się teraz temu, co kochałeś najbardziej, co robiłeś najlepiej, do czego zostałeś stworzony i w czym doskonale się zrealizowałeś.

Tęsknię... Płaczę... Wish you were here...

Dwie piąte zespołu Pentangle; nagranie pochodzi z filmu "Acoustic Routes" poświęconego Bertowi Janschowi oraz jego przyjaciołom z brytyjskiej sceny folkowej końca lat sześćdziesiątych.

>

środa, 6 lipca 2011

89. "Wielka droga" (1946)

"Wielka droga" reż. Michał Waszyński (1946). W każdym państwie totalitarnym można znaleźć wiele zakazanych filmów; w Czechosłowacji był to na przykład "Przypadek dla początkującego kata", w ZSRR "Strogij yunosha", w Polsce Ludowej zakazana była - pośród wielu innych filmów - "Wielka droga". Film został nakręcony we Włoszech przez najbardziej twórczego przedwojennego polskiego reżysera, muzykę napisał inny gigant przedwojennego kina - Henryk Wars. W Polsce jednak film nie został pokazany, a najbardziej znana jest wykorzystana w nim piosenka o czerwonych makach na Monte Cassino. Film pokazuje losy kochającej się pary od przedwojennego debiutu Ireny na deskach lwowskiej opery, przez napaść ZSRR 17 września, łagry, tworzenie się armii gen. Andersa (postać Ireny odtwarza żona Andersa), podróż przez Bliski Wschód aż po bitwę o Monte Cassino, zwycięstwo i happy end, czyli ślub pary bohaterów w zrujnowanym włoskim kościele. Ostania scena jest mocna i nie pozostawia złudzeń, że Polska nadal pozostaje w niewoli, mino zwycięstwa nad faszyzmem. Bardzo mocna strona filmu są umiejętnie wplecione materiały dokumentalne, co potęguje autentyczność filmu.

wtorek, 28 czerwca 2011

88. "Życie zaczyna się jutro" (1933)








"Morgen beginnt das Leben", reż. Werner Hochbaum (Niemcy, 1933). Można by rzec, że to ostatni taki niemiecki film, po nim nastał faszystowski mrok. Jego premiera miała miejsce 4 września 1933 roku, kilka miesięcy po "Testamencie doktora Mabuse" Jest w filmie Hochbauma wyraźnie wyczuwalna atmosfera Republiki Weimarskiej. Pod względem treści jest to kryminał i dramat, forma jest awangardowa. Bardzo mi odpowiada połączenie prostej w sumie treści z nowoczesną jak na owe lata formą nawiązującą do Ruttmanna, Eisensteina, Fritza Langa. Za mało wiem i zbyt nieporadnie posługuje się słowami, więc trudno mi to udowodnić, jednak mam takie przeczucie, porównawczą intuicję. Mogę wiele napisać o obrazie Hochbauma, jednak nie to, że jest to film konwencjonalny. "Życie zaczyna się jutro" bardziej przemawia obrazem, niż słowem; o dwa lata wcześniejszy "M" Langa jest o wiele bogatszy w słowa i dźwięki. Kamera jest u Hochbauma bardzo ruchliwa i obiera wiele nietypowych kątów do obserwacji. Narracja w lwiej części jest subiektywna. Oczami Roberta obserwujemy jego zazdrość o Marie i prześladujące go przypuszczenie, z wolna przeradzające się w pewność, że Stehgeiger jest jej kochankiem. Co ciekawe, reżyser oraz główni aktorzy filmu zasymilowali się po 1933 roku z hitlerowską kinematografią, w tym ostatnim filmie jednak mocnym głosem wyrażają mijającą epokę Alfreda Döblina, Phila Jutzi czy Bertholda Brechta.

poniedziałek, 27 czerwca 2011

Requiescant in pace

Niedawno zmarł Peter Falk, którego główną rolą jest dla mnie ta z filmu Wima Wendersa "Niebo nad Berlinem", gdzie zagrał... siebie. Dziś zmarł Maciej Zembaty, który w czasach mojej młodości przybliżył mi piosenki Leonarda Cohena. Dziś - niczego nie przeczuwając - chciałem sięgnąć po Jego płytę, ale wybrałem jednak "Przypowieść błękitną" Romana Kołakowskiego. To był znak, zapowiedź. Nie ma co mówić, wielka strata... Parafrazując mistrza Stachurę: "Niech Wam tam ziemia lekka będzie, tu w tym Meksyku, Monterrey tęsknota mi za Wami wykrzywiła gębę..."

87. "Noc" (1961)

"La Notte", reż. Michelangelo Antonioni (Francja/Włochy, 1961). Wreszcie obejrzałem ten nagrany już ponad pół roku temu na TVP Kultura film. Rzecz jasna wa ramach nadrabiania filmografii mistrza Antonioniego, której znajomość jest u mnie nader mała, mimo estymy jaką darzę tego reżysera. Jak zwykle chłodna narracja, jak zwykle świetne zdjęcia, jak zwykle oszczędna muzyka, jak zwykle obcość, jak zwykle zagubienie, jak zwykle misunderstanding, jak zwykle zagubienie, jak zwykle industrializacja kontra człowiek, jak zwykle... Może przesadzam, lecz takie są moje uczucia po obejrzeniu "Nocy". Nie wiem czy film Antonioniego nie nawiązuje trochę do o rok wcześniejszego "Słodkiego życia" Felliniego, mam takie wrażenie oglądając societę ukazaną przez obu reżyserów. No i przyznam się bez bicia, że Antonioni połechtał mnie bardzo miło podsuwając Monice Vitti lekture "Lunatyków" Brocha.

sobota, 25 czerwca 2011

Bilet

Na 38-ej stronie "Śmierci na kredyt" Celine'a znalazłem zakładkę w postaci biletu na koncert The Rolling Stones z 1998 roku... Czyli że już 13 lat minęło od czasu, gdy zacząłem zmagania z tą powieścią i od tamtego czasu przeczytałem zaledwie kilkadziesiąt stron? Nie wiem, po co się tym chwalę...

sobota, 5 marca 2011

86. "Pod mostami" (1945)









"Unter den Brücken", reż. Helmut Käutner (Niemcy, 1945). Film kręcony w ostatnich miesiącach istnienia III Rzeszy, gdy niebo zasnuwały alianckie bombowce. Tego jednak nie widać w tym niemal całkowicie apolitycznym filmie. Co więcej, oglądając "Pod mostami" można odneiść wrażenie, że film jest literalnie spoza czasu, w którym powstał. Kamera nie pokazuje nawet śladu zniszczeń, nie rejestruje żadnej wojennej gorączki, na ekranie nie pojawia się nawet chyba ani razu niemiecki żołnierz. Otrzymujemy pięknie sfotografowany film o miłości, odpowiedzialności, przyjaźni, solidarności. Dwóch przyjaciół prowadzi samotne życie na rzece, sterując barką, do czasu, gdy poznają kobietę, która zdaje się ma zamiar skoczyć z mostu do rzeki. Nie wiadomo do końca, czy Anna, Ślązaczka z małej miejscowości nieopodal Zgorzelca, chce popełnić samobójstwo, czy tylko pragnie pozbyć się pieniędzy, które uważa za zdobyte w niegodziwy sposób i które obciążają jej sumienie, póki trzyma je w ręku; wiadomo natomiast, że pojawienie się Anny w życiu Hendrika i Willy'ego, całkowicie to życie odwróci do góry nogami.
Obraz Käutnera może nieco przywodzić na myśl "Atalantę" Jeana Vigo i "L'Hirondelle et la mésange" (1920) André Antoine'a, filmy również rozgrywające się na barkach i nakręcone w podobnie nostalgicznym i poetyckim klimacie. U Käutner mamy jednak jeszcze dawkę nieco gorzkiego humoru. Jedyna aluzja polityczna w tym filmie to odwiedziny w muzeum; reżyser próbuje tu wyszydzić monumentalny styl malarstwa i rzeźby III Rzeszy. Film miał swoja premierę w Sztokholmie w 1946 roku, która przeszła bez większego echa, i dopiero 30 lat później odkryto go - na nasze szczęście - na nowo.

poniedziałek, 28 lutego 2011

85. "Pocałunek Mary Pickford" (1927)










"Поцелуй Мэри Пикфорд", reż. Sergiej Komarow (ZSRR, 1927). Goga jest bileterem w kinie i podkochuje się w Daszy, która jednak daje mu do zrozumienia, że może się nim ewentualnie zainteresować wyłącznie wówczas, gdy stanie się sławny. Goga zaczyna pracę w kinie jako kaskader i dzięki szczęśliwym zbiegom okoliczności otrzymuje w policzek pocałunak od Mary Pickford, która w lecie 1927 roku wraz z Douglasem Fairbanksem odwiedziła Moskwę. Goga staje się obiektem pożądania fanek pani Pickford. "Sława" szybko zaczyna mu ciążyć. Tak w skrócie można opisać intrygę filmu Komarowa. Zaletą filmu jest jego apolityczność. Nie podobna znaleźć w nim nawet ideologii. Film skupia się wyłącznie na problemie radzenia sobie z nadmiarem popularności oraz na wątku miłosnym Gogi i Daszy. "Pocałunek Mary Pickford" możemy zaliczyć śmiało do filmów autotematycznych. Wpierw akcja rozgrywa się w budynku kina, w jego hollu oraz na sali, gdzie wyświetlany jest "Znak Zorro" z Fairbanksem w tytułowej roli. Następnie akcja rozgrywa się w studio filmowym (niezłe ujęcia kamery z góry). W intrygę filmowa zgrabnie wkomponowane zostały dokumentalne zdjęcia z wizyty Pickford i Fairbanksa w Moskwie (o co miała później pretensję obdarzona zmysłem do interesów Pickford). Na koniec warto dodać, że w filmie Komarowa wystąpił wyśmienity reżyser Abram Room (autor takich rewelacyjnych filmów jak "Miłość we troje", "Upiór, który nie powraca" czy "Silny młodzieniec"); nigdzie nie potrafiłem odszukać, w jaka rolę wcielił się Room, a chętnie bym się dowiedział. Przypuszczam, że gra on jednego ze statystów, którzy biegną w stronę kamery w scenie obwieszczenia przybycia uesańskich aktorów.