sobota, 7 listopada 2015
104. "Złoty demon" [1937]
"Konjiki yasha", reż. Hiroshi Shinizu (Japonia, 1937). Biedny student Hazama zostaje porzucony przez ukochaną Miyę na rzecz Tomiyamy, syna bogatego bankiera. Zawód miłosny jest ogromny, wszak z Miyą wychowywał się od dziecka i byli zawsze nierozłączni. Teraz obudził się w nim demon. Przerywa studia i zaczyna pracę w finansach, pożyczkach, kredytach itd. Jego serce staje się zimne, na nic nieczułe, on przedtem przyjazny i wesoły, teraz jest bezwzględny, pozbawiony skrupułów. Miya czasem usiłuje sie dowiedzieć, jak się powodzi Hazamie, aż w końcu ten udziela pożyczki jej mężowi i wówczas ujawnia się cała prawda o nowym byłym kochanku...
Ach, ta praca kamery. Ta doskonale wykadrowana scena z okładki wydania DVD, to moment, w którym Miya wyznaje, że wychodzi za mąż za Tomiyamę. Bohaterowie dwa razy przechodzą drogę wzdłuż rzeki, pod górę w czasie wyznania (trudny temat) i w dół, gdy następuje zerwanie (wszystko toczy się po równi pochyłej bez hamulców), to po prostu majstersztyk. Ruchoma kamera jest w filmach Shgimizu zresztą typowa, służy do podkreślania nastroju, do wyrażania stanów emocjonalnych, na pewno nie jest tylko urozmaiceniem obrazu.
Można w tym, jak również i w innych obrazach Shimizu, zaobserwować przenikanie się kultury japońskiej z zachodnią (westernizacja). Kto wie. czy nie jest to jeden z naczelnych, obok portretowania ludzkich dusz, tematów filmów reżysera, które zazwyczaj rozgrywają się w czasach wówczas współczesnych.
Swoją drogą, w jaki sposób Shimizu nakręcił w tak krótkim czasie tak wiele dobrych i świetnych filmów?
piątek, 6 listopada 2015
Swietłana Aleksijewicz "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety"
"Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" to oskarżenie, wyrzut, protest przeciw wojnie, który pada u ust kobiet biorących w niej udział. Wszystkie zgłosiły się do wojska dobrowolnie; większość z nich wyznała, że przez okres wojny przestały być kobietami, co sugeruje tytuł. Moim zdaniem ten ukazujący kobiety na wojnie reportaż to jeszcze bardziej sugestywna panorama okropieństw wojennych od poprzedniej książki, przedstawiającej losy dzieci w wojennej zawierusze. Obie książki ukazały się w okrojonej formie w 1985 roku. Po upadku ZSRR kobiety, z którymi pod koniec lat 70-tych rozmawiała Aleksijewicz, zaczęły zasypywać autorkę listami, w których ośmielone zmianami politycznymi wzbogacały swe relacje o fakty przedtem niemożliwe do wyjawienia ze względu na cenzurę i aparat represji. Obecny kształt książka uzyskała w 2004 roku.
Wielogłos doświadczeń bohaterek krótkich historyjek, które składają się na całość, jest najprawdopodobniej jedną z pełniejszych relacji w tak dokładny i naturalistyczny sposób opisującą tak wiele wariantów i możliwości serwowanych przez wojnę. Niektóre kobiety przeżyły cudem, inne zostały kalekami, większość starała się wyprzeć ze świadomości wspomnienia, były tez takie, które pozbyły się z domu wszystkich rzeczy w kolorze czerwonym, ponieważ przypominały krew, ale były tez i takie, które przeżyły miłość i takie, dla których walka była najlepszym w życiu doświadczeniem.
Autorka na początku książki posłużyła się ciekawym zabiegiem: zaprezentowała historię, po czym przytoczyła rozmowę z cenzorem, który zarzucił tekstowi fałszowanie obrazu wojny (sic!), że przecież bohaterscy żołnierze radzieccy, że ojczyźniana wojna, że totalna walka z faszyzmem, że towarzysz Stalin itp, a pani tu o majtkach, onucach, strachu i śmierci. Aleksijewicz odrzekła, mu że w książce nie idzie o ideę, ale o prawdę. I prawda jest sednem wszystkich opowieści, których autorka wysłuchała. Nie jestem do końca pewny, czy ta książka to nasze współczesne "Na Zachodzie bez zmian", ale na pewno jest w niej remarquizm, jak ironicznie określił to cenzor. I w chociaż jednej rzeczy możemy przyznać mu rację.
PS. Swietłana Alekijewicz przyznała, że chodziło jej o stworzenie czegoś, czego wcześniej nie było, czyli o napisanie wojennej książki o kobietach przez kobietę. Prawdopodobnie ma rację, ale już abstrahując o tego, książka mnie skojarzyła się z filmem "Tak tu cicho o zmierzchu", który gorąco polecam w charakterze uzupełnienia bądź wzbogacenia lektury.
Polecam też piosenkę w temacie Aleksandra Rozenbauma:
środa, 4 listopada 2015
Swietłana Aleksijewicz "Ostatni świadkowie. Utwory solowe na głos dziecięcy"
I do czego to doszło, że książka wydana w 1985 roku w ZSRR w wolnej Polsce nie idzie na przemiał lub makulaturę, a wręcz przeciwnie, jest wydawana, czytana, chwalona i to przed Noblem dla autorki... To (tak na marginesie) tylko kolejny dowód, że nie należy szufladkować i przekreślać bez zapoznania się.
"Ostatni świadkowie" to książka pełna humanizmu i miłości, chociaż opowiada o okropieństwach wojny. Książka jest zapisem rozmów z osobami, które II Wojnę Światową przeżyły będąc małymi dziećmi. Nie są to opowieści infantylne, opowiedziane przez pryzmat dziecięcego punktu widzenia, gdyż opowiadają je starsze osoby w formie wspomnienia własnego dzieciństwa. Sama autorka z pewnością upiększyła język, chociaż zrobiła to dyskretnie, nie dodała wyszukanych określeń, a raczej zadbała o płynność narracji.
Na samym początku książki moja pierwszą myślą było" "Co może być bardziej okropnego od dziecka, które widzi śmierć matki?" i oczywiście myliłem się, gdyż w dalszej części reportażu Aleksijewicz kolejne opowieści niosą z sobą wiele różnych przerażających zdarzeń, gdyż śmierć i tragedia posiadają nieskończoną ilość wariantów. Opowieści są bogate w szczegóły, nie tylko związane z ciemną stroną natury; na zasadzie kontrastu i podkreślenia bohaterowie zapamiętali takie szczegóły jak zapach czeremchy, błękit nieba, zabawki, kwiaty. Jest to książka dla ludzi o stalowych nerwach, opisująca w naturalistyczny sposób wszystko co najgorsze, głód, trupy, przemoc, mord, strach, zaszczucie. I zawsze pamięta się, że świadkami były dzieci.
Nie ma w "Ostatnich świadkach" polityki niemal wcale, jest człowiek z całą gamą emocji i dlatego jest to książka humanistyczna do szpiku kości. Opowiadający czasem mówią o dobroci, której w bestialskim czasie doznali od obcych ludzi. I nie sądzę, że ich pomoc była litością, to była raczej solidarność i miłość, zasłanianie dziecięcych oczu przed zgrozą niemożliwą do ukrycia.
PS. W Polsce w roku 1961 Stanisław Różewicz nakręcił nowelistyczny film o dzieciach w czasie wojny, to tak a propos formy użytej przez Swietłanę Aleksijewicz.
wtorek, 3 listopada 2015
Arkadij Waksberg "Uwodzicielka. Życier Lili Brik"
Nie wiadomo do końca, czy jest to biografia Lili Brik, czy Włodzimierza Majakowskiego. Tytuł wskazuje na pierwsze, treść na drugie. Żywot tych dwojga ludzi był nierozłączny aż do śmierci poety, a potem aż do swojej śmierci Lili Brik była uważana za "wdowę" po Majakowskim (chociaż formalnie nigdy nie byli małżeństwem) i orędownikiem jego sztuki. Ponad połowę swoich wierszy i poematów Majakowski zadedykował właśnie jej. Tak więc druga część książki Waksberga, która zaczyna się od samobójczego strzału poety, poświęcona jest w takiej samej mierze osobistym (uczuciowym) perypetiom pani Brik, jak jej walce o dobre imię poety, zmaganiom związanych z uproszczoną percepcją poezji autora "Obłoku w spodniach" i przepychankom z siostrami Majakowskiego, które uważały, iż Lili Brik przyczyniła się do samobójstwa barda rewolucji.
Tym wydarzeniom Waksberg poświęca sporo miejsca i stara się rozpatrywać tragiczne w skutkach wydarzenie na różne sposoby, doszukując się najprawdopodobniejszych przyczyn śmierci Majakowskiego. Moim zdaniem autor tak ciepło i wyrozumiale piszący o Lili Brik, w tych fragmentach nieświadomie ją obciąża. Ukazuje ją bowiem jako kobietę, która chciała decydować o życiu uczuciowym Majakowskiego (nie mylić z pożyciem intymnym!), mimo że poeta zapragnął w końcu stałego związku z inną kobietą. Należy w tym miejscu dodać gwoli wyjaśnienia sytuacji, że Lili Brik była primo niezwykle kochliwą kobietą i to od najmłodszych lat, a secundo jej liczne związki erotyczne zahaczały o prekursorstwo wolnej miłości. Zresztą w ZSRR władze bolszewickie starały się osłabić małżeństwo, przedstawiając je jako przeżytek dawnego ustroju. Trójkąt Osip Brik (maż), Lili Brik (żona) oraz Majakowski (przyjaciel męża i kochanek żony) egzystował w jednym niezbyt dużym moskiewskim mieszkaniu; toczyło się tam wspólne życie, trwała przyjaźń i uprawiana była miłość, a wszystko bez zazdrości oraz ze zgodą na przelotne romanse (niedopuszczalne było zaangażowanie uczuciowe poza trójkąt, czerpanie przyjemności zaś było jak najbardziej dopuszczalne). Majakowski miał już dosyć, pragnął wyłączności i wielkiej miłości na własność.
Oprócz kwestii towarzyskich i literackich, Waksberg portretuje sowieckie realia polityczne. Nie zapuszcza się w wyliczanie zmian rządu, ale pokazuje jak konkretne czasy wpływały na elity artystyczne i jak artyści znajdowali się w nowych realiach Rosji Radzieckiej. Jako tło biografii ukazana została karuzela wynoszenia na piedestał i obalania znanych nazwisk. Można powiedzieć, że autor "Uwodzicielki" ukazał uwiedzenie przez system i uzależnienie od władzy. Waksberg w długich wywodach analizuje, co w salonie Brików robili czekiści przez długie lata traktowani przez gospodarzy jako przyjaciele, nie śmie jednak wyciągnąć wniosku, że zarówno Brikowie, jak też Majakowski byli na usługach wpierw Czeka, a potem GPU. Osip Brik był zatrudniony na Łubiance charakterze radcy prawnego i Waksberg nawet zadaje jasne pytanie, po co w miejscu bezprawia był zatrudniony pracownik zajmujący się prawem, jednak nigdzie w tekście nie sugeruje nawet, że Osip Brik był świadomy, że jego miejsce pracy jest miejscem kaźni. Co więcej przez całą książkę autor nie napisał, że którykolwiek z bohaterów biografii cokolwiek o tym wie. Być może autor będący Rosjaninem, wciąż jeszcze boi się napisać otwarcie o białych plamach w historii swego kraju, być może też sam Majakowski jest w Rosji nadal tak posągowy, że trudno się go nawet teraz odbrązawia.
Opisy podbojów miłosnych Lili Brik nie ograniczają się wyłącznie do kolejnych kochanków i partnerów życiowych. autor książki przedstawia losy i zmienność fortuny w zależności od koniunktury politycznej. Kogo Lili Brik raz pokochała, ten zawsze pozostawał w jej sercu i jak umiała troszczyła się o swoich najbliższych, którzy - jak to określa Waksberg - tworzyli całą sieć współzależności uczuciowych. Najlepszym przykładem jest ostatnia miłość Lili Brik, reżyser Sergiej Paradżanow, który jako niewygodny dla władz radzieckich został aresztowany na podstawie fałszywych zarzutów o homoseksualizm i spekulanctwo. Z zesłania, mimo protestów między innymi Passoliniego i Felliniego, udało się reżysera "Kwiatu granatu" uwolnić dopiero dzięki interwencji Louisa Aragona, szwagra Lili Brik, oczywiście dzięki jej gorącym staraniom i namowom. Jednym z tematów "Uwodzicielki" jest - o czym nie należy zapomnieć - jej długoletnia więź z Lili Brik z jej siostrą Elzą Triolet (która nota bene jako pierwsza związała się z Majakowskim i dzięki której poeta poznał Lili).
Mimo że książkę wydał Twój Styl (pochwały!), nie należy zapominać, iż autor jest dziennikarzem Literaturnoj gaziety i autorem książek o tematyce historycznej. Osobiście nie mogę mu zarzucić zatem próby taniego bazowania na sensacyjnym temacie, nie, ja raczej zarzuciłbym raczej nadmierną bojaźń w nazywaniu rzeczy po imieniu, szczególnie tych mających polityczny wydźwięk. Dla mnie jest to lektura uzupełniająca do "Listów do Lili Brik: 1917-1930" Majakowskiego, zresztą dzięki nim sięgnąłem po książkę Waksberga. Zaznaczam, że nie należy się spodziewać biografii tego formatu co "Życie Majakowskiego" Wiktora Woroszylskiego, nie należy się też jednak wstydzić "Uwodzicielki", gdyż jest to na pewno biografia napisana na poziomie. Sam autor zresztą podejmuje temat powtórnie, gdyż od czasu pierwszej biografii Lili Brik jego pióra światło dzienne ujrzały nowe dokumenty rzucające nowe światło na temat. Myślę, że warto się zapoznać.
piątek, 30 października 2015
Ferdynand Antoni Ossendowski "Lenin"
Głośna w swoim czasie książka opisująca życie wodza rewolucji od lat szkolnych po śmierć. Książka jest napisana w formie powieści biograficznej. Stylistycznie tkwi w dużej części w wieku XIX-tym, jednak posiada fragmenty bardziej młodo polskie (opis rozpoczęcia I Wojny Światowej i pobyt Lenina w Tatrach to proza bardzo zakręcona, dynamiczna, wręcz patetyczna). Autor skupił się przede wszystkim na psychice Lenina, dociekając przyczyn jego poglądów. Opisuje też Ossendowski wydarzenia, które wpłynęły na ich ukształtowanie. Wobec ogromnego wówczas poważania Lenina jako silnej i niemal boskiej jednostki, Ossendowski skutecznie odbrązawia jego postać, ukazuje go jako człowieka bezwzględnego, idącego po trupach do wyznaczonego celu, niewrażliwego na ludzką krzywdę, pozbawionego uczuć, a przede wszystkim miłości. Lenin pali za sobą wszystkie mosty, odsuwa od siebie kobiety, które darzą go uczuciem, ludzi traktuje instrumentalnie, jak narzędzia. Akcję najstraszniejszych rozdziałów umieścił Ossendowski na moskiewskiej Łubiance, gdzie Dzierżyński w obecności wodza prowadzi przesłuchanie, n ie cofając się przed okrucieństwem. Ossendowski przedstawił też skutki rewolucji w życiu zwykłych ludzi, pokazał biedę, głód, terror, denuncjacje, pazerność, a w czasie NEP-u bezprawie, rozwiązłość, przestępczość, hazard, prostytucję. Książka jest świetnym oskarżeniem człowieka, który doprowadził na skraj nędzy miliony ludzi, zasiał straszliwy terror i który wywrócił na nice swoje ideały, osiągając odwrotny od zamierzonego skutek. Przed mauzoleum Lenina ktoś powie: "żaden cart nie miał takiego wystawnego grobowca", a w innym miejscu tekstu "wyzwolony" z caratu robotnik zauważy, że dawniej nie było takich prześladowań, głodu i złej gospodarki. dziwnym zabiegiem zastosowanym w książce jest opis maligny rannego w zamachu Lenina, w której wódz przestraszył się swego "dzieła" i w której opłakuje bliskie mu istoty, które zmiażdżyła rozruszana przez niego diabelska machina terroru. Dziwny ten zabieg pod względem logiki, uzasadniony jest literacko, ponieważ podkreśla zło, które zostało rozpętane. Nic chyba nie może być sugestywniejszego, od strachu, który ogarnia twórcę, gdy ogarnie swoje złowieszcze dzieło, gdy uświadomi sobie, do czego tak naprawdę doprowadził.
Bruno Jasieński" Bal manekinów"
Surrealistyczny i groteskowy dramat napisany przez Jasieńskiego bezpośrednio po "Palę Paryż". Manekiny przez cały rok stoją bez ruchu i jeden jedyny raz podczas karnawału urządzają bal, gdy nikogo nie ma w pobliżu. Delektują się ruchem i tańcem, każda sekunda jest bezcenna. Niespodziewanie na bal manekinów trafia człowiek. Nikt nie może dowiedzieć się o balu, więc zostaje skazany na ucięcie głowy nożycami krawieckimi, zaś o jego głowę manekiny przeprowadzają losowanie. Manekin, który je wygrywa, zakłada głowę i ośmielony postanawia udać się na bal ludzi. Głowa należy do lewicowego lidera, który został zaproszony na bal u fabrykanta samochodów. Manekin nie spodziewa się, co go czeka na prawdziwym balu... Jasieński pokazał bezwzględną walkę o stanowisko klasy robotniczej, od czego zależą zyski (strajk równy jest stracie, strajk u konkurencji zyskowi). Lider zostaje poddany przeróżnym środkom perswazji. Dramat krytykuje także obyczajowość burżuazji, rozwiązłość, pojedynki honorowe, brak skrupułów, pazerność.
wtorek, 27 października 2015
Bruno Jasieński "Nogi Izoldy Morgan"
Słabością polskiego internetu jest ubóstwo informacji na temat na temat pierwszych wydań książkowych, a także brak informacji co do zawartości książek. "Nogi Izoldy Morgan" ukazała się w 1923 roku i nie wiadomo właściwie, czy zawierała jedynie tę mini-nowelę, która autor buńczucznie nazywa powieścią, czy oprócz niej było tam coś jeszcze. Mamy zatem do dyspozycji nowe wydanie, na które składa się wcześniej nigdzie nie publikowane opowiadanie "Klucz", tytułowy utwór oraz najdłuższe z wszystkich opowiadanie "Nos" pochodzące z lat 30-tych. Wydawca wydał też w tomie trzy manifesty futurystyczne Jasieńskiego, które w liczbie czterech można kupić w formie e-booka. Co sprawiło, że wydawca nie zamieścił czwartego manifestu, w którym autor odwołuje się do ""Nóg Izoldy Morgan", tego pewnie sie już nie dowiemy...
"Klucz" jest opowiadaniem antyreligijnym. Samowolny i krnąbrny ksiądz zmaga się ze swoją wiarą szerząc zło w miejsce dobra. Jest to miniatura pozbawiona cech futurystycznych.
"Nogi Izoldy Morgan" to karkołomna groteska z silnymi akcentami nadrealizmu. Pani Izolda wpada pod tramwaj w wyniku czego traci swoje nogi. Podczas gdy przebywa w szpitalu, jej ukochany inżynier Berg przejmuje amputowane członki, które pozostają w stanie świeżości, i trzyma je w charakterze fetysza. Następnie Berg ulega fascynacji pracującej maszyny i niebezpiecznie zbliża się do niej, jak gdyby na podobieństwo ćmy, zostać przez nią pochłoniętym. tak się jednak nie dzieje, gdyż w ostatniej chwili odciąga go od rozpędzonego koła zamachowego kolega z pracy. "Powieść" kończy sekwencja Berga uciekającego tramwajowymi torami przed rozpędzonym tramwajem. Przytaczam w skrócie treść utworu, ponieważ po pierwsze i tak nie zdradzam jego esencji, czyli języka i metafor, a po drugie warstwa fabularna to nie wszystko w tym przypadku; tekst daje możliwość fantazyjnej interpretacji , więc sama fabuła jest tylko prologiem do przygody z "Nogami Izoldy Morgan". W nie zamieszczonym manifeście z 1923 roku Jasieński przewrotnie nazywa tę powieść rozliczeniem z futuryzmem. Można to rozumieć w różnoraki sposób, jednak moim zdaniem chodzi o to, że wczesny futuryzm wielbił maszyny same w sobie, później zaczął pojmować maszynę jako piękna i użytkową (tak jak Majakowski zwracała się do maszyn: "my was będziemy robić, a wy nas- żywić"). Tekst Jasieńskiego to chyba taka cezura w jego twórczości, punkt zwrotny.
"Nos" to także groteska, która wyśmiewa eugenikę nazistowskich naukowców. Jednemu z nich pojawia się w miejsce aryjskiego nosa, nos typowo semicki. Z ta chwilą zostaje on natychmiast zepchnięty na margines społeczeństwa narodowo-socjalistycznego i na własnej skórze zaczyna odczuwać skutki głoszonych przez siebie teorii. Tytuł i motto nawiązują oczywiście do Gogola. czytając to groteskowe i również surrealistyczne opowiadanie wypada tylko wyrazić żal, że w 1938 roku Brunona Jasieńskiego nie było już na świecie. Podobno jego twórczość z końca lat 30-tych jest już stricte socrealistyczna, czyli kolejny interesujący i oryginalny pisarz został zmiażdżony przez toczące się koło historii.
niedziela, 25 października 2015
Bruno Jasieński "Pieśń o głodzie"
To ciekawe, że ruch futurystyczny był tak bardzo związany przed wojną z komunizmem, prawda? Przy czym należy odgrodzić fascynację komunizmem, który był tylko potencjalną możliwością, od komunizmu, który zniewolił i zeszmacił ludzi. Jasieński należy do pierwszej grupy. "Pieśń o głodzie" (1922) to poemat stylizowany na Majakowskim, który był wówczas guru polskich futurystów-komunistów. Zaważa to na formie i języku utworu. Szczątki wiersza i pojawiające się co jakiś czas rymy poprzeplatane są stylistycznie przeróżnymi fragmentami okrzyków, zawołań, łkań, ogłoszeń, telegraficznych skrótów, karkołomnie pędzących strof, co daje fantastyczny formalnie efekt collage'u. Słowa są szorstkie, ostre, po męsku agresywne. Treścią poematu jest przebudzenie proletariatu, którego na ulice wypędził głód, jednak bardzo silnie obecny jest w utworze podmiot liryczny pojmowany jako "ja", nie żadne ulubione przez czerwonych "my". Pierwsza część to osobliwy głos zwrócony przeciw poezji, której przeciwstawia się poezje gazet. Takoż fascynacja miastem jest tu i w dalszych częściach namacalna (miasto, masa, maszyna). Dalej następuje opis zmagania z głodem. Druga część to pochód pierwszomajowy kroczący ulicami miasta. "Pieśń maszynistów" przedziela kompozycyjnie poemat na pół. Po nim następuje opis rewolucji i zakończenie, w którym znów wraca motyw indywidualnej jednostki (poeta) oraz wierszy, które "puste jak kłos SĄ", jednak paradoksalnie (bądź przewrotnie) rozprzestrzenią wśród słuchaczy zawarte w nich idee.
Bruno Jasieński "Palę Moskwę"
Opis dotyczy wyłącznie "Palę Moskwę", która to nowela zainspirowała Brunona Jasieńskiego do napisania książki "Pale Paryż". Chciało by się zapytać, o co tyle hałasu? Paul Morand opisał, hmmm, problemy ze znalezieniem w Moskwie miejsca i warunków, by kochać się z kobietą... Francuz i Rosjanka chcą tego, ale nie mogą, gdyż warunki mieszkaniowe w Moskwie nie pozwalają na to, przez mieszkanie przewijają się wciąż nowi goście i domownicy (Josif Brodski opisał niegdyś podobną sytuacje w szkicu, który przeczytałem w którymś numerze Zeszytów Literackich), wreszcie bohater zrezygnowany wychodzi na moskiewską ulicę, cały rozpłomieniony od niespełnienia. Ot, tyle. jasieński poszedł o wiele kilometrów dalej. W sumie "Pale Moskwę" można uznać za pretekst, bo literacki pojedynek na te dwa teksty jest raczej nierówny.
sobota, 24 października 2015
Szczepan Twardoch "Drach"

Jest dobrze, chociaż oczekiwania były większe. "Drach" jest książką bardzo powikłaną, mieszają się w niej miejsca, czasy, zdarzenia, osoby. Można się pogubić... Narratorem książki jest... ziemia. Autor zawarł w niej bardzo silne poczucie wszechobecności śmierci, kruchości ludzkiego życia, niczym w barokowej poezji silny akcent na vanitas vanitatum et omnia vanitas. Podobnie jak "Sto lat samotności", sagę śląską Twardocha czytało mi się równie ciężko, myliły mi się postaci i gubiłem ciągłość, jaż tak mam, kiedy występuje zbyt wielu bohaterów (to jednak - należy pamiętać - nie jest zarzutem wobec książki, ale obciąża czytelnika, którym jestem). Nie do końca zrozumiałem przesłanie książki, w końcu że każdy umrze, to prawda banalna, że historia Śląska jest powikłana, podobnie. Być może chodzi o Fatum ciążące nad ludzkim losem, naprawdę nie wiem...
Wilhelm Szewczyk "Anioły z lodu. Z notatnika norweskiego"

"Anioły z lodu" to napisany mocno literackim, często kwiecistym językiem reportaż z podróży autora do Norwegii. Trzy główne tematy poruszane w książce to tropienie poloników, przedstawienie sylwetek znanych bardziej i mniej Norwegów (z tych znanych to Knut Hamsun, Ibsen, Munch, Grieg) oraz opisy krajobrazów i miast. Znaczący nacisk kładzie Szewczyk na historię (skupia się szczególnie na okresie II Wojny Światowej) i kulturę, ale czasem wtrąci ciekawostki dotyczące nakazów prawnych (na przykład dotyczących konsumpcji alkoholu), gospodarki (bogata w lasy Norwegia drewno do produkcji mebli importuje z Niemiec) i współczesności (źle pisze o hippisach). W książce, która ukazała się w 1978 roku, nie zabrakło na zakończenie akcentu politycznego, jedna w całym przekroju "Anioły z lodu" nie są lekturą tendencyjną czy propagandową. Kiedy Szewczyk pisze o norweskiej Partii Pracy, trudno to uznać za propagandę, gdyż partia ta w Norwegi zawsze posiadała silną pozycję, to jest fakt, nie wymysł autora. Zresztą Szewczyk nie skupia się na norweskich socjalistach, więcej miejsca poświęca w swojej książce na przykład sprowadzenia u Polski z Norwegii Świątyni Wang, która stoi obecnie w Karpaczu. Szewczyk wspomina też o Gombrowiczu, który w Polsce do lat 80-tych był tematem niewygodnym, raczej przemilczanym niż nagłaśnianym. Moim zdaniem warto przeczytać.
Subskrybuj:
Posty (Atom)