środa, 20 sierpnia 2014
Muzyka jak chleb powszednia
Aera: Crack! (1974) - włoski jazz-rock;
Agamenon: Todos rien de mi (1975) - hiszpańska psychodelia, nieco spóźniona w czasie;
Aleksandr Rozenbaum: Kazaczi piesni (1988) - bard z Petersburga, któremu popularność przyniosła Pieriestrojka;
Annie Haslam: Annie In Wonderland (1977) - solowy debiut wokalistki Renaissance;
Armia: Pocałunek mongolskiego księcia (2003) - jeden z lepszych albumów Armii, chyba nawet lepszy od "Legendy";
Armia: Der Prozess (2009) - także wyśmienita płytya;
Blonde Redhead: In an Expression of the Inexpressible (1998) - alternatywny zespół z usa i jego czwarty album;
Bob Dylan: Desire (1976) - niby niezły, ale jednak czegoś brakuje;
Charles Mingus: Mingus In Wonderland (1959) - jazz, jazz, jazz! Mingus jest super :)
Agamenon: Todos rien de mi (1975) - hiszpańska psychodelia, nieco spóźniona w czasie;
Aleksandr Rozenbaum: Kazaczi piesni (1988) - bard z Petersburga, któremu popularność przyniosła Pieriestrojka;
Annie Haslam: Annie In Wonderland (1977) - solowy debiut wokalistki Renaissance;
Armia: Pocałunek mongolskiego księcia (2003) - jeden z lepszych albumów Armii, chyba nawet lepszy od "Legendy";
Armia: Der Prozess (2009) - także wyśmienita płytya;
Blonde Redhead: In an Expression of the Inexpressible (1998) - alternatywny zespół z usa i jego czwarty album;
Bob Dylan: Desire (1976) - niby niezły, ale jednak czegoś brakuje;
Charles Mingus: Mingus In Wonderland (1959) - jazz, jazz, jazz! Mingus jest super :)
sobota, 26 kwietnia 2014
poniedziałek, 21 kwietnia 2014
Organ - Regina Linnanheimon silmät (1982)
Jako że trwa u mnie obecnie prywatny festiwal filmów fińskiego reżysera Teuvo Tulio, którego gwiazdą w wielu produkcjach była Regina Linnanheimo, warto zapoznać się z piuosenką zespołu Organ, oddającego hołd tej wspaniałej aktorce. W teledysku zobaczyć można fragmenty filmów z Linnanheimo, jak bardzo różnorodna i często demoniczne role grała ta z wyglądu przesłodzona blondynka. Filmy Tulio to moje ostatnie odkrycie. Polska telewizja dbająca pieczołowicie o to, by społeczeństwo wiedziało jak najmniej, było nieświadome i możliwie mało kulturalne i zaznajomione ze sztuką, na pewno nie zaprezentuje żadnego filmu Tulio, o tym możemy być pewni.
Mądry starzec
Ci którzy znają piosenkę Alan Parsons Project "Old And Wise"zaznali już być może nie jeden raz tego samego uczucia co ja. Chodzi mi o dreszcze przeszywające całe ciało, kiedy padają słowa:
When they asked me if I knew you
I'd smile and say you were a friend of mine
Ładunek emocjonalny tej piosenki jest przeogromny, a tekst bardzo celnie oddaje uczucia wrażliwego człowieka, który jest świadomy bezpowrotnego i bezwzględnego tym samym upływu czasu, który zmienia życie, oddala od dzieciństwa, od dawnych przyjaźni, od młodości. Mógłbym się podpisać obiema rękami pod tym tekstem, gdyby nie... No właśnie, ja nigdy nie miałem prawdziwych przyjaciół, każdy był skupiony na sobie, myślał najczęściej o partykularnej korzyści i w sumie teraz, po tych 30 latach, nie potrafię wskazać nikogo, na kim bym się nie zawiódł. Tak, na starość przychodzą gorzkie słowa i smutne refleksje. Tekst piosenki uważam dziś za wyidealizowany, chociaż wciąż skutecznie chwyta za serce i wzrusza. Być może stoi za tym tęsknota za bratnią duszą i gorzka prawda, że teraz nie ma już na taką najmniejszej szansy. I nadzieja, że być może ktoś jednak zaznał przyjaźni, która oparła się kilkudziesięcioletniej weryfikacji trudów i radości życia, można śmiało powiedzieć, że przeszłego.
When they asked me if I knew you
I'd smile and say you were a friend of mine
Ładunek emocjonalny tej piosenki jest przeogromny, a tekst bardzo celnie oddaje uczucia wrażliwego człowieka, który jest świadomy bezpowrotnego i bezwzględnego tym samym upływu czasu, który zmienia życie, oddala od dzieciństwa, od dawnych przyjaźni, od młodości. Mógłbym się podpisać obiema rękami pod tym tekstem, gdyby nie... No właśnie, ja nigdy nie miałem prawdziwych przyjaciół, każdy był skupiony na sobie, myślał najczęściej o partykularnej korzyści i w sumie teraz, po tych 30 latach, nie potrafię wskazać nikogo, na kim bym się nie zawiódł. Tak, na starość przychodzą gorzkie słowa i smutne refleksje. Tekst piosenki uważam dziś za wyidealizowany, chociaż wciąż skutecznie chwyta za serce i wzrusza. Być może stoi za tym tęsknota za bratnią duszą i gorzka prawda, że teraz nie ma już na taką najmniejszej szansy. I nadzieja, że być może ktoś jednak zaznał przyjaźni, która oparła się kilkudziesięcioletniej weryfikacji trudów i radości życia, można śmiało powiedzieć, że przeszłego.
niedziela, 2 lutego 2014
100 lat Chaplina
Sto lat temu pojawił się na ekranach kin pierwszy film z Charlie Chaplinem "Zarabiać na życie" ("Making a Living", reż. Henry Lehrman, usa 2.II.1914). Od dziś kolejne filmy Chaplina będą przechodzić z dwu- na trzycyfrowy wiek; już 9 lutego sto lat osiągnie film "Kid Auto Races at Venice" (7.II.1914), w którym po raz pierwszy światu ukazał się Włóczęga (ale pierwszy nakręcony z nim film, "Mabel's Strange Predicament", powstał wprawdzie wcześniej, ale na ekrany trafił dopiero 9.II.1914. Sto lat temu zaczęła się jedna z najpiękniejszych przygód kina i niechaj trwa po kres czasu!
"Making a Living" |
"Kids Auto Races at Venice" |
niedziela, 12 stycznia 2014
Bogactwo muzyki
Na świecie skomponowano już tak ogromną ilość muzyki, że każdego dnia do końca mojego życia mógłbym przez kilka godzin słuchać wciąż nowych kompozycji i nie dałbym rady przesłuchać wszystkiego co istnieje. A przecież codziennie powstaje nowa muzyka... No i jak w ciągu całego życia raz tylko wysłuchać kantat Bacha? Czyż nie byłoby to okrucieństwem nigdy więcej do nich nie powrócić?
czwartek, 29 sierpnia 2013
93. "Regine" (1935)
"Regine", reż. Erich Waschneck [Niemcy, 1935]. Film zaczyna się od nietypowej jak na melodramat jazdy kamery wyjętej niczym z "Jedenastego roku" Wiertowa. Oko kamery ślizga się po industrialnej maszynerii tamy budowanej w Arizonie, co stanowi tło dla napisów. Następnie mamy huczny wiec z okazji otwarcia tamy. Nad flagą usa niemiecki inżynier Frank Reynold przemawia do zebranych i obwieszcza zakończenie budowy. Reynold wraca statkiem do Niemiec. Na pokładzie poznaje aktorkę Floris Bell (Olga Tschechova znana między innymi z "Zamku Vogelod" Murnaua), która usiłuje skusić Reynolda na małą przygodę. Reynold nie pozwala złąpać się w jej sidła, ponieważ przelotne znajomości nie są w jego guście. Aktorka jest bardzo rozczarowana.
Frank powraca do Niemiec w rodzinne strony. Za granicą przebywał 10 lat. Jako sierota, wraca do domu swego wujka, profesora Giseviusa. W jego domu pracuje młodziutka Regina (Luise Ullrich), którą Frank rozkochuje w sobie i poślubia. Powrót Franka z Ameryki do III Rzeszy (Heimkehr? Heimat-Nostalgie?) oraz wybór za żonę dziewczyny z ludu, swojskiej, nieco naiwnej, ale typowo niemieckiej Frau, która wiernie kocha i jest potulna niczym pies, można uznać za ideologiczne wtrącenia: Heimat jest najlepszy i najlepsze są tutejsze aryjskie blondynki. Tyle w temacie, ponieważ więcej ideologii nie da się wycisnąć z filmu Waschnecka, a i ta nie jest dziś raczej natrętna i odpychająca, bo wielu ludzi także dziś lubi miejsca, w których mieszka i nie unika towarzystwa blondynek.
Nie ma sensu dalej streszczać fabuły. Dodać należy tylko, że Floris nie zapomniała "afrontu", który spotkał ją na statku. "Regine" to kino bez fajerwerków, dosyć poprawnie sfotografowane. Można rzecz, że jest to typowy melodramat z lat 30-tych. Główne postaci są wyraźnie zarysowane i przyzwoicie poprowadzone przez aktorów. Szczególnie wyrazista jest rola famme fatale Olgi Tschechovej. Film pokazuje urodę przyrody, piękno małych miasteczek z rynkiem otoczonym bajecznymi budynkami z muru pruskiego. Nie unika kontrastów: biedota chałupy ojca Reginy i wystawny modernizm willi inżyniera Reynoldsa, który po wiejskich bezdrożach podróżuje dystyngowanym kabrioletem, wzbudzającym wszędzie sensację i zainteresowanie. Mamy też kontrast wieś - wielkie miasto. Najlepsze pod względem montażu scena to dynamiczne ujęcia szybkiego powrotu Franka do domu przez oświetlone neonami ulice Berlina, montowane na przemian ze statecznymi ujęciami zaciętej twarzy Franka siedzącego za kierownicą, co znajduje swoją kulminację w nałożeniu na siebie ujęć neonów ulic Berlina na siedzącą na kuchennym krześle Reginę, do której pędził Frank.
Floris śpiewa w filmie dziwnie mówioną piosenkę. Dialogi są miejscami pomysłowe i często istotne dla rozwoju fabuły. W pogodnej części filmu Regine popełnia sporo błędów wynikających ze zmiany pozycji społecznej, mówiąc do Franka: "znów popełniłam gafę" i to samo w zupełnie innym już kontekście powie, gdy da się wplątać w intrygę Floris. Zabawna jest scena, w której Frank uczy Reginę angielskiego z gazety "Business News"; z tej to fachowej prasy Regine dowiaduje się, że Frank ją kocha i że pragnie ją za żonę.
Szkoda, że historia tak wiele zmiażdżyła dobrych rzeczy, z drugiej strony wiele wspaniałych filmów to jej uboczny produkt (bez Rewolucji Październikowej nie mielibyśmy filmów Eisensteina i Dowżenki). Warto czasem sięgnąć w przeszłość i wygrzebać perełkę, nie zawsze gigantyczną, ale zawsze szlachetną. Kto nie szuka, ten niczego nie znajdzie i zawsze będzie mu się wydawało, że w przeszłości nie ma nic wartościowego. Tą gorzką konkluzją kończę i dziękuję za uwagę.
Frank powraca do Niemiec w rodzinne strony. Za granicą przebywał 10 lat. Jako sierota, wraca do domu swego wujka, profesora Giseviusa. W jego domu pracuje młodziutka Regina (Luise Ullrich), którą Frank rozkochuje w sobie i poślubia. Powrót Franka z Ameryki do III Rzeszy (Heimkehr? Heimat-Nostalgie?) oraz wybór za żonę dziewczyny z ludu, swojskiej, nieco naiwnej, ale typowo niemieckiej Frau, która wiernie kocha i jest potulna niczym pies, można uznać za ideologiczne wtrącenia: Heimat jest najlepszy i najlepsze są tutejsze aryjskie blondynki. Tyle w temacie, ponieważ więcej ideologii nie da się wycisnąć z filmu Waschnecka, a i ta nie jest dziś raczej natrętna i odpychająca, bo wielu ludzi także dziś lubi miejsca, w których mieszka i nie unika towarzystwa blondynek.
Nie ma sensu dalej streszczać fabuły. Dodać należy tylko, że Floris nie zapomniała "afrontu", który spotkał ją na statku. "Regine" to kino bez fajerwerków, dosyć poprawnie sfotografowane. Można rzecz, że jest to typowy melodramat z lat 30-tych. Główne postaci są wyraźnie zarysowane i przyzwoicie poprowadzone przez aktorów. Szczególnie wyrazista jest rola famme fatale Olgi Tschechovej. Film pokazuje urodę przyrody, piękno małych miasteczek z rynkiem otoczonym bajecznymi budynkami z muru pruskiego. Nie unika kontrastów: biedota chałupy ojca Reginy i wystawny modernizm willi inżyniera Reynoldsa, który po wiejskich bezdrożach podróżuje dystyngowanym kabrioletem, wzbudzającym wszędzie sensację i zainteresowanie. Mamy też kontrast wieś - wielkie miasto. Najlepsze pod względem montażu scena to dynamiczne ujęcia szybkiego powrotu Franka do domu przez oświetlone neonami ulice Berlina, montowane na przemian ze statecznymi ujęciami zaciętej twarzy Franka siedzącego za kierownicą, co znajduje swoją kulminację w nałożeniu na siebie ujęć neonów ulic Berlina na siedzącą na kuchennym krześle Reginę, do której pędził Frank.
Floris śpiewa w filmie dziwnie mówioną piosenkę. Dialogi są miejscami pomysłowe i często istotne dla rozwoju fabuły. W pogodnej części filmu Regine popełnia sporo błędów wynikających ze zmiany pozycji społecznej, mówiąc do Franka: "znów popełniłam gafę" i to samo w zupełnie innym już kontekście powie, gdy da się wplątać w intrygę Floris. Zabawna jest scena, w której Frank uczy Reginę angielskiego z gazety "Business News"; z tej to fachowej prasy Regine dowiaduje się, że Frank ją kocha i że pragnie ją za żonę.
Szkoda, że historia tak wiele zmiażdżyła dobrych rzeczy, z drugiej strony wiele wspaniałych filmów to jej uboczny produkt (bez Rewolucji Październikowej nie mielibyśmy filmów Eisensteina i Dowżenki). Warto czasem sięgnąć w przeszłość i wygrzebać perełkę, nie zawsze gigantyczną, ale zawsze szlachetną. Kto nie szuka, ten niczego nie znajdzie i zawsze będzie mu się wydawało, że w przeszłości nie ma nic wartościowego. Tą gorzką konkluzją kończę i dziękuję za uwagę.
wtorek, 27 sierpnia 2013
Willa "Pod Gwiazdą" w Rabce
Zabytek jest w tak doskonałym stanie, że nie radzę go zwiedzać... |
poniedziałek, 12 sierpnia 2013
Niesamowity sukces
Jako że dziś w stolicy odnotowano niesamowity sukces: "Tarcza 'Krystyna" zakończyła w poniedziałek drążenie pod dnem Wisły pierwszego tunelu centralnego odcinka II linii warszawskiego metra" (za Gazeta.pl Wiadomości), należy pamiętać, iż w takim Nowym Jorku przepiękną stację City Hall na Brooklynie otwarto u progu XX wieku w 1904 roku. My już w XXI wieku dziarsko budujemy to, co w większości cywilizowanych stolic Europy (i świata) zostało zbudowane grubo ponad 100 lat wcześniej. Brawo! Gratulacje! Oby Wisłą, podstępna rzeka, nie wylała złośliwie, niwecząc koronkową pracę naszych budowniczych...
Subskrybuj:
Posty (Atom)